wtorek, 30 lipca 2013

Missha, A'Pieu Essenctial Source Emu BB Cream

Witam jak zwykle późnym wieczorem i od razu zapraszam na dosłownie kilka słów na temat jednego z kremów A'pieu. Jakiś czas temu, przy okazji zbiorowego zamówienia, poprosiłam o dorzucenie jego próbek do przetestowania koloru. Dwie sztuki wystarczyły mi na kilka aplikacji, dzielę się więc dziś swatchem i wrażeniami z użytkowania.


Przez moje ręce przewinęło się też opakowanie - to miękka, plastikowa tuba z pompką. Do tego krem dostajemy w przezroczystym, sztywnym pudełku [również plastik], na nim nadrukowano potrzebne informacje, niestety większość po koreańsku :/

Ten BB Cream aplikowało mi się całkiem wygodnie, nie sprawiał problemów przy nakładaniu.
Pierwsza sprawa, jaka rzuciła mi się w oczy [a może w ... palce?] to tłustość. Kosmetyk od razu dawał dość mocny, wręcz mokry glow, co przy mojej mieszanej skórze niekoniecznie jest pożądane.Twarz w dotyku również pozostawała jakby wilgotna, choć nie lepka i niestety tłustawa.

Kolor jasny, lekko żółtawy [chyba?], dość dobrze wpasował się w naturalną barwę mojej skóry.



Jak widać na powyższych zdjęciach, koloryt skóry został ładnie wyrównany, pory ukryte, całość [z wyjątkiem połysku niewidocznego na fotkach] wygląda całkiem przyzwoicie ;) ale...
Krem ów ma jedną potężną wadę - zapchał mnie tak przeokropnie, że aż bolało. Dosłownie.
Każdorazowo po dwóch użyciach na mojej twarzy pojawiały się podskórne stany zapalne. Początkowo myślałam że to efekt cyklicznej burzy hormonalnej [zdarza się przecież] więc po skończeniu jednej próbki odstawiłam krem na chwilę, aby skorzystać z niego w innym terminie i obiektywnie móc go ocenić. Ale przy kolejnej próbie [już w czasie stabilizacji] po 2 użyciach to samo. Bolesne grudki znowu zagościły na mojej twarzy :(. Trudno mówić o przypadku...
I tak zakończyła się moja przygoda z A'Pieu Emu BB Cream.
Coś ostatnio szczęścia nie mam do azjatyckich kosmetyków ;)...

Skład: Water, Emu Oil, Titanium Dioxide, Butylene Glycol, Phenyl Trimethicone, Zinc Oxide, Cyclopentasiloxane, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Glycerin, Niacinamide, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Hexyldecyl Myristoyl Methylaminopropionate, Sodium Chloride, Mica, Cyclohexasiloxane, Sodium Hyaluronate, Camellia Japonica Flower Extract, Imperata Cylindrica Root Extract, Salix Alba Bark Extract, Portulaca Oleracea Extract, Glycyrrhiza Glabra  Root Extract, Chrysanthemum Morifolium Flower Extract, Prunus Mume Flower Extract, Prunus Persica Leaf Extract, Artemisia Princeps Leaf Extract, Angelica Acutiloba Root Extract, Phellodendron Amurense Bark Extract, Sophora Japonica Root Extract, Morus Alba Stem Extract, Houttuynia Cordata Extract, Lithospermum Erythrorhizon Root Extract, Poncirus Trifoliata Fruit Extract, Centella Asiatica Leaf Extract, Origanum Vulgare Leaf Extract, Chamaecyparis Obtusa Leaf Extract, Cinnamomum Cassia Bark Extract, Scutellaria Baicalensis Root Extract, Lactobacillus/Soybean Ferment Extract, Polyglyceryl-4 Isostearate, Hydrogenated Polyisobutene, Hexyl Laurate, Ozokerite, Sorbitan Isostearate, Disteardimonium Hectorite, Caprylic/Capric Glycerides, Ethylhexylglycerin, Dimethicone, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Aluminum Hydroxide, Stearic Acid, Dimethicone/Methicone Copolymer, Triethoxycaprylylsilane, Xanthan Gum, Ceramide 3, Carbomer, PEG-8, Glyceryl Caprylate, Adenosine, Disodium EDTA, Fragrance, CI 77492, CI 77491, CI 77499

Cena: ok 70 zł / 40 ml

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jeszcze słówko o koreańskich skarpetkach peelingujących TonyMoly + mały przegląd oferty

Przyznam szczerze, że bardzo spodobał mi się kosmetyczny wynalazek o którym pisałam w poprzednim poście i z całą pewnością jeszcze do niego wrócę.

Tymczasem w ramach ciekawostki przedstawiam Wam porównanie dwóch wariantów skarpetek Tony Moly: Maxi Power i Shiny Foot


Produkty różnią się nieco opakowaniem, wersja Shiny zawiera też nieco mniej produktu, bo każda saszetka to tylko 20 ml [w przypadku wersji Maxi to 25ml].
Ale ilość i szata graficzna to nie jedyne różnice, bo kosmetyki mają też różne składy i to w całkiem znaczącym stopniu.



Może komuś się przyda takie porównanie :)
Mnie osobiście zaskoczyła różnorodność ekstraktów, bo spodziewałam się raczej "gołej" mieszaniny kwasów.
Ciekawa jestem bardzo tych peelingów sygnowanych przez inne marki, ostatnio pojawiło się ich kilka na rynku, dlatego przy okazji przygotowałam też mały przegląd :)

The Face Shop

It's Skin

Nature's Republic

Kolejny produkt Tony Moly

VOV
Holika Holika
Wszystkie peelingi można kupić w granicach 30 zł za komplet.
Oferta rynku cały czas się powiększa, powyższe zestawienie pokazuje te najbardziej popularne marki.
Oprócz tego natknęłam się tez na produkty The Saem, Mizon, Keyskin czy Butterfly [acz ten ostatni to produkcja chińska].

Będzie co testować :D :D :D



niedziela, 28 lipca 2013

Tony Moly Maxi Power Foot Peeling Liquid

Uwaga!!!
Post tylko dla osób o mocnych nerwach :P
Dużo zdjęć [acz te drastyczne zmniejszyłam - jak ktoś jest żądny "krwi" niech sobie powiększy :P]


Otrzymujemy spore pudełko, w którym znajdują się dwa zestawy do peelingu. Każdy z nich to dwie saszetki z płynem [nawet zaznaczono na nich, która jest prawa, a która lewa :P] oraz para dużych, foliowych skarpet.


W osłonach na nogi od wewnętrznej strony znajduje się dodatkowo papierowa warstwa, która wchłania i zatrzymuje wewnątrz peeling.


Przy przelewaniu trzeba uważać. Osobiście uważam, że lepszym pomysłem jest wypełnienie skarpet w pierwszej kolejności i włożenie w nie stóp, niż wylewanie płynu na wierzch stóp.














Gdy już skończymy ten etap i zawiążemy skarpetki wokół kostek, czas na chwilę relaksu. Trzeba znaleźć sobie wygodne miejsce do siedzenia. Manewrowanie stopami np. na leżąco mogłoby zakończyć się wylaniem peelingu z wnętrza, a tego przecież nie chcemy ;).
Czas start - od 1 do 1,5 godziny.


W tym czasie towarzyszyło mi dziwne uczucie ciepła od spodu i lekkie chłodzenie z wierzchu stóp. Czasem pojawiało się miejscowo mrowienie.
Nie muszę chyba nadmieniać, że poruszanie w tym stanie jest nieco, khem, utrudnione, choć oczywiście nie jest niemożliwe.
W teorii płyn ma w całości zostać wchłonięty przez skórę stóp, w praktyce natomiast bywa z tym różnie. W moim przypadku po 90-ciu minutach w środku pozostało trochę zawartości.

Po zdjęciu skarpet i opłukaniu stóp obficie wodą, uczucie chłodzenia nie ustąpiło, choć stopy były ciepłe.
Następnego dnia rano czułam się dziwnie, jakby ktoś nakleił mi na podeszwy cienką warstwę folii. Lub jakby warstwa naskórka oddzielona została od reszty ciała.

Z dnia na dzień wygląd skóry zmieniał się. W dotyku taka sama, nawet niewysuszona, ale zaczęła przypominać pergamin [?]. Straciła elastyczność, stała się wiotka, na jej powierzchni pojawiło się dużo bruzd i załamań. Zupełnie jak skóra staruszki. Do tego zaczęła charakterystycznie połyskiwać.

Złuszczanie - faza 1.2
W cztery dni od zabiegu pojawił się pierwszy efekt peelingu. Na dużym palcu pojawił się pierwszy "bąbelek" ze złuszczoną skórą. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni i przez kilka kolejnych dni złuszczanie naskórka było naprawdę minimalne. Natomiast ciągle towarzyszyło mi uczucie foliowych stóp z odklejającą się warstwą.

Po kilku dniach znowu coś się zmieniło. Pojawiły się kolejne ogniska złuszczania. Tym razem wyglądało to tak, jakby ktoś ponacinał mi skórę skalpelem. Długie, wąskie pęknięcia w miejscach, w których naskórek "pracuje"/zgina się.

Tuż po wymoczeniu - faza 2.0
Postanowiłam przyspieszyć sprawę i zaczęłam wieczorami moczyć stopy w gorącej wodzie. O tak, to dość znacząco wzmogło proces złuszczania. I pojawiły się efekty rodem z horroru :P Przez kilka kolejnych dni było mi naprawdę trudno egzystować. Odklejające się płaty skóry i ciągła pokusa ich oderwania, czego robić nie wolno... podobno... a w tych momentach człowiek najchętniej nie robiłby nic innego :) Korrrrrciiiii...

Ale najgorsze były chyba dla mnie te dni, w których skóra na stopach już zeszła, a pozostały brzegi dookoła podeszwy. Szczególnie, że za zabieg zabrałam się dosyć późno [taaak, sezon na sandały] i nie zawsze mogłam założyć kryte buty. Ale znalazłam na to sposób :)

To już jest koniec - faza 3.0 i różnice

Po wszystkim... po wszystkim możemy cieszyć się miękką, różową, odświeżoną skórą stóp :)
Różnica jest zauważalna. Aczkolwiek nie ma róży bez kolców ;) Chociaż skóra moich stóp nie należy do problematycznych, na jej powierzchni znalazło się kilka zrogowaciałaych ognisk, zapewne od umiłowania do chodzenia w wysokich obcasach. Z tymi miejscami peeling niestety sobie nie poradził. Ale jego ogólna skuteczność zachęca mnie do eksperymentów i być może pokuszę się o miksturę, którą będę stosować miejscowo.

Cena: ok 50 zł / 2 zestawy 2x25ml

sobota, 27 lipca 2013

Oczko - odsłona 14

Inspirowane lakierem [a jakże] z poprzedniego posta :)

Dużo granatu złamanego odrobiną różu nałożoną jako druga warstwa.


Kusi mnie jeszcze inna kombinacja tych kolorów :)
A to jak Wam się podoba?

piątek, 26 lipca 2013

Sensique, Oriental Dream nr 264, Jewel of the Garden

Pamiętam moment, w którym po raz pierwszy zobaczyłam zapowiedź jednej z kolekcji lakierów Sensique - Oriental Dream. Absolutnie mnie wtedy zachwyciła i od razu wiedziałam, że się na nią skuszę. Zdjęcia promocyjne co prawda nie do końca oddawały kolory lakierów, zwłaszcza w zakresie shimmerowych niuansów, ale i tak do moich zbiorów trafiły cztery sztuki.

Dziś kilka słów o granatowym :)


Buteleczka jest smukła, o charakterystycznym dla tej marki kształcie. Długa rączka i długi, elastyczny pędzelek. Zaskakująco dobrze mi się z nim współpracowało, choć z początku myślałam, że trudno będzie mi go okiełznać, bo jest wąski i potrzebuję kilku pociągnięć, aby pomalować całą płytkę.

Lakier ma wymarzoną konsystencję. Nie za rzadki i nie za gęsty. Nie zalewa skórek, dobrze przystaje do płytki i idealnie się poziomuje. Zero smug, prześwitów, bąbelków czy zbyt grubych warstw. Czas wysychania pozwala na korektę i dodatkowe pociągnięcia pędzelka. Kosmetyk wysycha dość szybko, jednak... bywa zdradliwy. Nawet po kilku godzinach od malowania można nabawić się rys lub odcisków od materiału.


Krycie bardzo przyzwoite. Dwie cienkie warstwy w pełni wystarczają, aby pokryć płytkę.
Kolor od razu przykuł moją uwagę. To chłodny, srebrzysty granat [perła?] wypełniony różowym shimmerem. Pod pewnymi kątami daje efekt duochromu. Niewdzięczny w fotografowaniu, zdjęcia nie oddają jego prawdziwej urody, natury i efektu.

Wybaczcie jakość zdjęcia, próbowałam oddać efekt dwóch kolorów
Trwałość - świetna :)
Zazwyczaj już drugiego dnia zauważam przetarte końce, a tutaj wytrzymały aż 4 dni :)
Pierwsze odpryski - piąty dzień.
Trzymał się u mnie niemal jak Zoya, tyle, że kosztuje jakieś... 6 razy mniej :D YAY!

Cena: ok 6 zł /  8 ml

czwartek, 25 lipca 2013

SkinFood, Peach Sake Pore Serum

Opis producenta:

Wzbogacone serum w witaminę C oraz ekstrakty z brzoskwini i sake oraz puder z krzemionki.
Ta delikatna esencja zwęża pory i kontroluje wydzielanie sebum. 

Sposób użycia:
Po zastosowaniu toniku nałóż niewielką ilość na skórę i przyłóż dłonie do jej powierzchni w celu lepszego wchłonięcia serum.


Podobnie jak w przypadku toniku mamy do czynienia z elegancką, szklaną i ciężką butelką. Tym razem jest jakieś 3 razy mniejsza [od toniku] :) i zawiera 45 ml produktu. Nakrętka i etykiety zdobione złotymi literami, całość prezentuje się naprawdę zachęcająco. Dozownik w formie pompki zapewnia higieniczne użytkowanie.



Wewnątrz znajdziemy lekki krem o pięknym i niezwykle delikatnym zapachu brzoskwini. Zapach to niewątpliwy atut tego kosmetyku, uprzyjemnia jego stosowanie. Jeśli dobrze się przyjrzeć, serum kryje rozświetlające drobiny o lekko złotym kolorycie, jednak praktycznie nie widać ich na twarzy. Trzeba intensywnie się wpatrywać, by dostrzec jakikolwiek efekt rozświetlenia na skórze.

Po lewej stronie rozsmarowane serum - jak widać, a właściwie nie widać - rozświetlenia brak, a fotka zrobiona jest z flashem, który zazwyczaj niemiłosiernie wyciąga efekt błyszczenia

Aplikacja nie stwarza problemu, a serum wchłania się w naskórek niezwykle szybko. Pory zmniejszają swoją widoczność i efekt jest zauważalny. Do tego produkt pozostawia skórę po prostu jedwabistą w dotyku, jakby z pudrową otoczką. Totalna gładkość, zero tłustości, mat.

Choć przeznaczone do sery tłustej i mieszanej, niestety słabo kontroluje wydzielanie sebum. Nie zauważyłam, aby skóra przetłuszczała się wolniej.
Do tego, niestety, serum zmasakrowało moją cerę. Przed jego użyciem moja skóra była w stanie całkiem znośnym ;). Po - tragedia, pojawiły się zaskórniki, jakieś stany zapalne. Idealna sytuacja do testowania kremów przeciwtrądzikowych :P


Szkoda... choć na usta ciśnie się angielskie słowo na f ;) ;) ;)
Zapowiadało się świetnie - zapach i efekt wygładzenia, który bardzo mi się podobał. Tu niestety kończą się zalety tego kosmetyku. Czas leczyć spustoszenia, które po sobie zostawił.

Cena: ok 40 zł / 45ml

środa, 24 lipca 2013

Skinfood, Peach Sake Toner

Od kiedy tylko zainteresowałam się koreańskimi kosmetykami, zaczęły kusić mnie produkty marki Skinfood. Już sama nazwa jest bardzo sugestywna. Asortyment z miesiąca na miesiąc jest coraz szerszy, wybór w zależności od potrzeb skóry - ogromny i najchętniej kupiłabym wszystko :).
W pierwszej kolejności wybór padł na linię brzoskwiniową - Peach Sake - która w założeniu miała zmniejszać pory.

Opis producenta:

Odświeżający tonik z sake, tradycyjnym winem Wschodu, sporządzonym ze starannie dobranych ziaren ryżu, z ekstraktem brzoskwiń bogatych w witaminę A i C. Kosmetyk usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum z porów.

Sposób użycia: Na umytą twarz nałóż porcję toniku i wklep delikatnie w skórę. Można również wylać tonik na wacik i delikatnie przetrzeć nim twarz.


Szklane butelki na tonik to w dzisiejszych czasach rzadkość. Zazwyczaj mam do czynienia z plastikowymi opakowaniami, ale tutaj jest inaczej. Elegancka, ciężka butelka ze zmatowionego szkła o klasycznym kształcie zawiera 135 ml produktu. Dodatkowo każdy produkt otrzymujemy oryginalnie ofoliowany, więc wiadomo, że nikt go wcześniej nie otwierał. Nakrętka została oprawiona w karbowany papier. Etykieta od razu sugeruje nam, że mamy do czynienia z brzoskwiniami. Złote litery tworzą pozory luksusu ;)
W środku tradycyjny, niewielki otwór przez który można dozować tonik, jak w wielu podobnych produktach; optymalny, nie wylewa za dużo.

Konsystencja oczywiście płynna, a zawartość ma lekko brzoskwiniowy odcień, coś na kształt rozwodnionej herbaty. Od razu po otwarciu do nosa dociera piękny zapach przypominający brzoskwinie. Świeży, orzeźwiający, bardzo umila użytkowanie :)

Po wstępnych peanach czas na weryfikację produktu pod kątem działania.
A tu... już nie jest tak kolorowo i pachnąco.
Tonik po użyciu bardzo szybko zostaje wchłonięty przez naskórek i pozostawia go w stanie lekkiego wygładzenia.
Odrobinę zmniejsza widoczność porów.
Nawilża słabo i na krótko.
Niestety... nie ma mocy :(

Skład: Water, Alcohol, Hexylene Glycol, Propylene Glycol, Diethohexyethyl Succinate, Peg-60 Hydrgenated Castor Oil, Oleanolic Acid, Hydrogenated Lecithin, Allantoin, Bis-Peg-18 Methyl Ether Dimetyl Silane, Dimethicone, Stearyl Glycyrrheatinate, Disodium EDTA, Prunus Persica Fruit Extract, Rice Ferment Filtrate [sake], Enantia Chlorantha Bark Extract, Chamomilla recutita Flower Extract, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Centella Asiatica Extract, Glycine Soya Seed Extract, Argania Spinosa Kernel Extract, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Sesamum Indicum Seed Extract, Imidiazolidinyl urea, Methylparaben, CI17200, CI 18140, CI 15985, Parfum   

Cena: ok 45 zł. 135ml

wtorek, 23 lipca 2013

Baviphat, Strawberry Toxifying Mask

Krótka przerwa i wracam na łamy bloga z recenzją maseczki do twarzy.
Tym razem coś azjatyckiego spod znaku Baviphat :)


Opis producenta:

Maseczka przeznaczona do każdego typu cery.
Zwęża pory, kontroluje sebum, przynosi ulgę problematycznej skórze.
Zawiera kwasy owocowe i witaminę C, które skutecznie oczyszczają twarz z martwego naskórka i zmniejszają pory. Działa również antyoksydacyjnie. Oczyszcza i rozjaśnia skórę, przeciwdziała starzeniu.
Ekstrakt z truskawki działa regulująco i leczniczo na skórę, zmniejsza pory, zapobiega niedoskonałościom.
Bentonit zwęża pory i usuwa z nich zanieczyszczenia.

Sposób użycia: 
Rozprowadzić równomierną warstwę na skórze omijając okolice oczu i ust. Pozostawić an 20-25 minut. Spłukać obficie ciepłą wodą.


Sprawa pierwsza - opakowanie :D
Słodkie, czarujące, urocze, urzekające :)
Pękaty słoiczek, z którego "wystaje" zatopiona truskawka, wszystko utrzymane w odpowiedniej kolorystyce. Maskę chce się kupić dla samej oprawy i niemalże pożera się ją oczami :), taka jest smakowita ;)
Ale to nie wszystko...


 ... kolejny, absolutnie ujmujący detal to mała łyżeczka w środku, przeznaczona do porcjowania kosmetyku. Znajdziemy ją tuż pod zakrętką, na dodatkowej pokrywce separującej. Producent pomyślał o wszystkim, nie trzeba niehigienicznie grzebać palcami. Sama szpatułka niestety nie jest zbyt poręczna i na mój gust zbyt mała. Niemniej jednak plus za to, że jest.

W środku znajdziemy gęstą, delikatnie różową maź, która przypomina trochę... ser do smarowania pieczywa [wybaczcie porównanie]. Od razu w nozdrza uderza śliczny zapach. Może nieco za słodki, ale prawdziwie umilający stosowanie. Mimo zwartej, jakby galaretowatej konsystencji maskę bardzo wygodnie się aplikuje. Jest wilgotna, gładko sunie po skórze i daje się rozprowadzić bardzo równomiernie. Wystarczy cienka warstwa, zupełnie inaczej niż w przypadku klasycznych glinek. W związku z tym kosmetyk jest bardzo, bardzo wydajny :)


Po użyciu od razu widać, że skóra jest oczyszczona i rozjaśniona. Wszelkie stany zapalne uspokojone. Pory nieco mniejsze. Mimo, że to glinka - nie wysusza skóry. Nie kruszy się także po wyschnięciu na twarzy, choć może delikatnie ściągać. Bardzo łatwo ją zmyć :) a po całym zabiegu umywalka nie jest niemiłosiernie upaprana nieestetyczną mazią.

Co tu dużo mówić - bardzo polubiłam się z tym produktem :)
- za miły zapach
- za łatwość użytkowania, z czystą umywalką włącznie
- za działanie ofkors
- a wisienką na torcie jest opakowanie :)

Cena: ok 40 zł / 130g

niedziela, 21 lipca 2013

Venita Lipstick, pomadka ochronna

Moje usta mają wyjątkową tendencję do wysychania.
Nie wiem totalnie, skąd to się wzięło.
Skazana jestem zatem na nieustanną, niekończącą się walkę o zapewnienie im odpowiedniej ochrony i poziomu nawilżenia/natłuszczenia. W przeciwnym razie - ZONK, suche skórki, spierzchnięta powierzchnia... Do niczego się nie nadają.
Dlatego systematycznie staram się je pielęgnować. Ostatnio skończył się Carmex, sięgnęłam więc po pomadkę, która akurat znajdowała się pod ręką, a którą otrzymałam na jednym ze spotkań blogerek :)

Opis producenta:

Ochronne pomadki owocowe doskonale pielęgnują delikatną skórę ust, pozostawiając na niej subtelny połysk. Optymalna konsystencja daje odczucie lekkości na ustach oraz sprawia że opakowanie wystarcza na długi czas.

MOC OWOCÓW
Dostępne są w 6 owocowych kolorach: malinowym, wiśniowym, truskawkowym, jabłkowym, cytrynowym i miętowym.

MOC KORZYŚCI
- jednoczesna ochrona i pielęgnacja
- wydajna pojemność i atrakcyjne, ekonomiczne opakowanie
- subtelny połysk i długotrwały efekt.


Zaczynam tradycyjnie od opakowania, które jest lekkie i... niestety nietrwałe. Testowałam wersję żurawinową, o ile dobrze pamiętam. Albowiem srebrne napisy szybko znikają z różowego plastiku i nie jestem w stanie tego sprawdzić. Mechanizm wysuwania działa bez zarzutu, ale plastik nakładki popękał bardzo szybko.
Wewnątrz kryje się sztyft o różowym kolorze. W masie pomadki widać połyskujące drobiny, ale nie są one widoczne na ustach. Woskowa konsystencja, dość miękka, nie stanowi problemu w aplikacji. Im cieplejsze pomieszczenie, tym bardziej miękka pomadka. Zostawia na ustach charakterystyczny, "miękki" film, dość słabo odczuwalny w porównaniu do innych tego typu produktów.
Zmiękcza usta, lekko odżywia, chroni i nawilża, aczkolwiek efekt nie jest długotrwały. Na duże mrozy może okazać się za słaba.
Robi to, co ma robić, ale bez szału.
Średnio wydajna, mam wrażenie że zużywa się szybciej niż inne pomadki.
Słaba dostępność.

Skład: Ricinnus Communis Seed Oil, Mineral Oil, Beeswax. Ozokerite, Isopropyl Mirystate, Cetyl Ricinoleate, Tocopheryl Acetate, Benzophenone 3, Phenoxyethanol, Methylparaben and Ethylparaben and Propylparaben and Butylparaben and Isobutylparaben, Parfum [i barwniki CI z numerkami].

Cena: ok 3,00 zł 

sobota, 20 lipca 2013

Barwa, Miss, Mleczko pod prysznic wygładzająco - dotleniające z proteinami mleka i miodu

W mojej łazience w dziedzinie kosmetyków kąpielowych królują produkty Joanna, ale od czasu do czasu zdarza się mi skok w bok :)
Tym razem padło na mleczko por prysznic marki Barwa.

Opis producenta:

Wygładzająco - dotleniające mleczko pod prysznic z proteinami mleka i miodu łagodnie myje i pielęgnuje ciało, pozostawiając delikatny zapach i przyjemnie gładką skórę. Dzięki zawartości kojących składników aktywnych skóra staje się miękka i delikatna, a naskórek jest głęboko zregenerowany i odżywiony.
Idealny dla bardzo wrażliwej skóry.
Zawiera kompozycję zapachową bez alergenów.


O opakowaniu słów kilka :)
Jest poręczne, wykonane z miękkiego plastiku, zaopatrzone w wieczko z klapką, na której można postawić tubkę, aby produkt spłynął z wnętrza do ujścia. To rozwiązanie pozwala na efektywne wykorzystanie mleczka bez strat w ilości. Aby zobaczyć, ile produktu zostało wewnątrz, należy spojrzeć pod światło.
Mleczko ma postać dość rzadkiej emulsji o kremowym kolorycie.
Właściwości myjące mleczka są w porządku, chociaż aby otrzymać porządną pianę trzeba użyć większą ilość produktu niż zazwyczaj. To wpływa na wydajność kosmetyku.
Nie zauważyłam, aby wysuszał skórę, ale nawilżenie też nie jest odczuwalne.


 Niewiele więcej mogę o nim powiedzieć, ot , taki przeciętniaczek.
Natomiast jest jedna rzecz, która sprawia, że nie sięgnę po niego więcej - zapach. Czytając na etykiecie "mleko i miód" od razu wyobraziłam sobie przyjemną budyniową woń, tymczasem otrzymałam jedynie smrodek miodowy, dość zresztą sztuczny. Niezbyt intensywny, ale na tyle drażniący, aby skutecznie odstraszyć mnie od tego produktu i zniechęcić do dalszego użytku. Me not like it.


Ale zapach to kwestia indywidualna, zatem komuś innemu może się spodobać :)



Kolejną bolączką jest słaba dostępność. O ile widuję szampony Barwy czy też serię siarkową do pielęgnacji twarzy, o tyle z produktami do ciała nie spotkałam się na pólkach popularnych drogerii czy marketów.

Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Sodium Chloride, Cocamidopropylamine Oxide, Hydrolyzed Gelatin and Mel, Hydrolyzed Milk Protein, Parfum, Styrene/ Acrylates Copolymer, Citric Acid, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Cena: ok 7,00 zł / 200 ml

piątek, 19 lipca 2013

Handmade Cosmetics, Krem nawilżający nr 1

Na majowym spotkaniu blogerek w moje łapki wpadła próbka kremu Handmade Cosmetics. Firma nowa na rynku, lecz bardzo obiecująca, produkująca kosmetyki bez typowych konserwantów, w oparciu o naturalne składniki.


Opis producenta:
 
PRZEZNACZENIE
Wskazany dla skóry wrażliwej normalnej, suchej i mieszanej w każdym wieku.

WŁAŚCIWOŚCI
- posiada faktor 4
- krem błyskawicznie się wchłania tworząc delikatny refleks
- delikatnie natłuszcza skórę
- składniki dobrane są tak aby maksymalnie pielęgnować skórę
- zawartość panthenolu i masła shea goi podrażnienia, chroni przez szkodliwymi czynnikami atmosferycznymi, wiatrem a także mrozem.
- opóźnia procesy starzenia skóry dzięki aktywnym składnikom, które neutralizują toksyczne działanie wolnych rodników.
- po długotrwałym stosowaniu jest zauważalna poprawa kondycji skóry. Dodatek ojeju jojoba i arganowego sprawia, że skóra zaczyna regulować wydzielanie serum. Sucha jest dobrze natłuszczona a mieszana wydziela go znacznie mniej.
- substancje konserwujące zminimalizowane do ilości, która zabezpiecza krem przez zepsuciem przez okres 2 miesięcy. Jest to potwierdzone badaniami. Niezbędne jest przechowywanie kremu w lodówce przez ten okres aby zachował świeżość jak najdłużej.

ZASTOSOWANIE
Nadaje się na dzień jak i na noc. Po oczyszczeniu skóry twarzy wmasuj okrężnymi ruchami cienką warstwę kremu nawilżającego. Pozostaw do wchłonięcia. Można stosować jako baza pod podkład. Skóra się nie świeci.

Źródło

Opakowanie - osobiście miałam jedynie próbkę tego kremu, ale oryginalnie opakowany został w solidny, szklany słoik o pojemności 30ml. Zazwyczaj standard to 50ml, jednakże w tym wypadku otrzymujemy krem ważny jedynie 2 miesiące [czemu? o tym za chwilę], zatem większa ilość mogłaby się zepsuć.
Konsystencja mnie zaskoczyła - moje domowe wyroby zazwyczaj przypominają pianki, a tutaj mamy do czynienia ze wspaniale kremową, gładką i bardzo gęstą emulsją. Mimo tego, krem bardzo dobrze rozprowadza się po skórze, nie sprawia problemów przy aplikacji. Wchłania się szybko, pozostawiając przyjemny mat. Nakładaniu towarzyszy bardzo przyjemny zapach - to efekt zastosowania olejków eterycznych z lawendy i geranium. Dwa w jednym, bo one również odżywiają skórę :) Miła odmiana, bo większość kosmetyków naturalnych posiada niezbyt miłą woń :).

A cóż w kwestii samego działania?
Jak już wspomniałam, wchłania się szybko i do matu, pozostawiając skórę miękką i nawilżoną. Na początku wyczuwalny jest lekki, nietłusty film, który w miarę upływu czasu znika. Rano skóra była wypoczęta i przyjemna w dotyku.
Jednakże w miarę upływu czasu i użytkowania kosmetyku zauważyłam, że czoło z rana zaczyna się błyszczeć od nadprodukcji sebum, a ostatnio cerę miałam całkiem nieźle wyregulowaną i problem ów pojawiał się sporadycznie.
Dodatkowo, jak już wiecie - moja skóra nie przepada za masłem shea. W związku z tym kolejne dni testowania kremu przyniosły mojej cerze niemiłe niespodzianki. Nie zdążyłam zużyć całej próbki, bo pojawiło się kilka bolesnych stanów zapalnych głęboko pod skórą. Przerwa w użytkowaniu i powrót do kremu po lekkiej poprawie spowodowały powtórkę z wątpliwej rozrywki.
Czekam zatem na coś bez karite w składzie, bo gdyby nie ono byłabym naprawdę zadowolona z kosmetyku.

Wspomniałam wyżej, iż data ważności produktu to jedynie dwa miesiące. Wynika to z faktu, iż producent nie dodaje do niego konserwantów [z wyjątkiem niewielkich ilości alkoholu] i trzeba go trzymać w lodówce. Po zakupie krem każdorazowo jest przygotowywany od początku, więc zawsze mamy gwarancję otrzymania świeżego produktu.

Cena: 80 zł / 30 ml 

czwartek, 18 lipca 2013

Nantes, Witaminowy tonik z ekstraktem z zielonej herbaty

Nareszcie ;)...
Po kilku miesiącach w miarę regularnego używania, widzę dno w butelce. Czas na recenzję :)

Opis producenta:

Bezalkoholowy, antybakteryjny tonik przeznaczony jest do pielęgnacji cery problematycznej, tłustej i mieszanej. Zawiera roślinne antybakteryjne molekuły z jeżówki oraz Acnacidol, którego zadaniem jest przywrócenie równowagi skórze trądzikowej.

Wyciągi roślinne połączone z kompleksem specjalnie dobranych witamin ograniczają nadmierny łojotok, rogowacenie naskórka, zapobiegają stanom zapalnym, przywracając naturalne pH skóry. Tonik doskonale oczyszcza zaczopowane ujścia gruczołów łojowych, zapobiega rozwojowi bakterii odpowiedzialnych za powstawanie wykwitów skórnych.

Sposób użycia: Stosować codziennie rano i wieczorem po uprzednim użyciu żelu do mycia twarzy.


Testowałam produkt w starej szacie graficznej, obecnie ma nieco inną. Opakowanie miało postać spłaszczonej, plastikowej butelki z zakrętką, pod którą znajdował się niewielki otwór, w sam raz do dozowania toników. Mleczny, lekko przezroczysty plastik pozwalał na kontrolowanie poziomu zużycia. Flaszka ergonomiczna, dobrze leżała dłoni. Osobiście, od czasu odkrycia toniku Farmony, preferuję nakładanie toniku w formie mgiełki, toteż przelałam zawartość do opakowania z atomizerem. To jednocześnie spora oszczędność, bo zapobiega stratom kosmetyku wsiąkającego w wacik [i wacik sam w sobie ;)].


Sam tonik to słomowy płyn o przyjemnym, świeżym zapachu.

Ma bardzo dobre właściwości nawilżające. Skóra po jego użyciu jest odświeżona, jędrna i przyjemna w dotyku. Efekt nawilżenia utrzymuje się całkiem długo. Czasem wystarczał mi solo, bez kremu :)

Czytałam, że część osób zaobserwowało, że po aplikacji zostawia lepką warstwę na skórze, która potrzebuje czasu na wchłonięcie. Przy aplikacji z atomizera i wsmarowaniu go w naskórek opuszkami palców, wszystko wchłania się błyskawicznie i nie zauważyłam filmu czy też jakiejkolwiek lepkości.Przy użyciu większej ilości może i owszem, coś było czuć na twarzy, ale z uwagi na brak czasu podczas porannej toalety najczęściej nie przejmowałam się tym, kładłam krem i po warstewce ani śladu.

Przyznam szczerze, że bardzo polubiłam ten produkt. W dodatku wyjątkowo podpasowała mi teoria nanowody :D. Może to tylko marketingowy bajer, a może faktycznie jest taka fajna - nie wiem. Fakt faktem, tonik działa porządnie, a efekty są odczuwalne.

Jedyną bolączką tego kosmetyku jest jego cena, która niestety mała nie jest. Choć przy tej wydajności [używałam go przez kilka miesięcy 2x dziennie - w formie mgiełki] koszt rozkłada się i już tak nie straszy ;)

Skład: Aqua, Glycerin, Peg-7 Glyceryl Cocoate, Butylene Glycol, Camelia Sinensis Extract, Polysorbate 20, Peg-20 Glyceryl Laurate, Tocopherol, Linleic Acid, PABA, Retinyl Palmitate, Caprylyl Glycol, Metylisothiazolinone, Perfume

Cena: 49 zł / 200 ml 

środa, 17 lipca 2013

Warte uwagi: Nanowoda

Czym jest NANOwoda?

Woda składa się z grup cząsteczek H2O.
Dzięki wykorzystaniu najnowszych technologii [eksperymenty z zastosowaniem Reaktora Niskotemperaturowej Plazmy] duże skupiska cząsteczek wody ulegają rozbiciu na niewielkie, uporządkowane grupy tzw. klastery. Pojedyncza cząsteczka wody ma zaledwie 1 nm (nanometr) średnicy – stąd wywodzi się nazwa NANOwody.



Uwagę naukowców szczególnie przyciągnęły zjawiska i efekty jakie występują przy zmianach struktury wody. Za pomocą rezonansu wyzwalanego napromieniowaniem plazmy udaje się optymalizować strukturalno – informacyjny stan wody zarówno poza, jak i wewnątrz biologicznych systemów.

Badania pozwoliły stwierdzić, że powstająca w efekcie NANOwoda ma szczególne właściwości. Jest ona doskonałym rozpuszczalnikiem dla aktywnych związków. NANOwoda dzięki nanorozmiarom jest wyjątkowym nośnikiem substancji odżywczych w głąb skóry.
Nano, czyli bardzo drobna cząsteczka wody ma ogromną zdolność przenikania do każdej, nawet uszkodzonej komórki skóry. Głęboko nawilża, stymuluje regenerację zniszczonych struktur, wzmacnia naturalne mechanizmy obronne oraz łagodzi podrażnienia.

Odkrycie NANOwody dało impuls do poszukiwania jej zastosowań, którego jednym z efektów jest użycie NANOwody do wytwarzania wysokiej jakości kosmetyków. Nanowoda w kosmetykach pozwoliła, po raz pierwszy na świecie, stworzyć produkty kosmetyczne zawierające mniej wody niż w obecnie oferowanych produktach kosmetycznych a zarazem dzięki swoim specyficznym właściwościom sprawiła, że substancje odżywcze i aktywne w pełni wchłaniają się, znacznie lepiej odżywiając i pielęgnując skórę.

Nanowoda:
- nie daje się zagotować w domowych warunkach [nie wrze przy 100 st. C]
- nie zamarza [t. zamarzania ok -60 st. C]
- rozpuszcza tłuszcze
- jest w stanie rozpuścić znacznie większe ilości substancji [np. o 40% więcej soli niż zwykła woda], co pozwala na uzyskiwanie skoncentrowanych stężeń składników

wtorek, 16 lipca 2013

Schwarzkopf, Gliss Kur Oil Nutritive, Fluid na koncówki przeciw rozdwajaniu sie włosów z olejkami pielęgnacyjnymi

Dzisiaj ostatni już produkt z żółtej linii Gliss Kur [jak szaleć, to szaleć, a co :P] - serum na końcówki :)

Opis producenta

Unikalna formuła pielęgnacyjna z olejkami arganowym i shea - chroni przed rozdwajaniem końcówek i zapewnia długim i rozdwajającym się włosom zwiększoną odporność. Wysoce skuteczna kombinacja składników przeciwdziałających rozdwajaniu się końcówek wygładza i restrukturyzuje zniszczone końcówki i zapobiega rozdwajaniu się włosów do 100%.
Długotrwałe wzmocnienie końcówek włosów. Po myciu włosów, należy nałożyć fluid na opuszki palców i wmasować w wilgotne lub suche końcówki włosów. Nie spłukiwać! Produkt można stosować codziennie.



Przy tak długich [wtedy] i co tu dużo mówić, starych włosach, trudno uniknąć problemu rozdwajania się końcówek. Toteż w moim programie pielęgnacji nie mogło zabraknąć jakiegoś kosmetyku, który przynajmniej w jakimś stopniu 'usiłowałby' zapobiegać temu zjawisku.
Z pomocą w tym problemie w serii Oil Nutritive przychodzi fluid na końcówki.
Dostajemy go w bardzo estetycznym i poręcznym opakowaniu z pompką, która ułatwia dozowanie.
Ma postać dość gęstego, silikonowego, mlecznego żelu o miłym zapachu zarezerwowanym dla tej serii :). Po zastosowaniu dość szybko wysycha i wchłania się we włos, pozostawiając na nim jednak bardzo wyraźną, nietłustą, zabezpieczającą otoczkę. Być może efekt wyrazistości spowodowany u mnie był również tym, że stosowałam go hojną ręką =D - lubię czuć, że końcówki mam porządnie zaklajstrowane =D.
Włosy po jego zastosowaniu pozostają śliskie i wygładzone. Zabezpiecza końcówki porządnie i na tyle, na ile udało mi się zaobserwować, faktycznie zapobiega rozdwajaniu, utrzymując końcówki w dobrej kondycji :).
Wydajny.

Cena: ok 15 zł / 50 ml.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Schwarzkopf, Gliss Kur Oil Nutritive, Masło regeneracyjne z olejkami pielęgnacyjnymi

Przy zakupie tego masła trochę się wahałam. Opinie nie były zbyt zachęcające, ale na przekór wszystkim postanowiłam spróbować. Bo może akurat okaże się, że będę wyjątkiem? ;)

Opis producenta:

Masło regeneracyjne z olejkami pielęgnacyjnymi - arganowym i shea - zapobiegające rozdwajaniu się końcówek z kompleksem Scan Repair. Przeznaczone do włosów długich o rozdwajających się końcówkach, redukuje rozdwajanie się końcówek o 95% i łamliwość włosów o 100%. Precyzyjnie i głęboko regeneruje strukturę włosów.
Włosy są intensywnie zregenerowane oraz mają wyjątkowy połysk aż po same końce.


Utarło się, że wszelkiego rodzaju maski podobno mają znacznie silniejsze działanie na włosy, aniżeli odżywki. Dlatego też pomyślałam, że niezłym posunięciem będzie regenerowanie moich bądź co bądź mocno wiekowych już włosów [za czasów, kiedy były jeszcze b. długie] za pomocą maski właśnie. A że na tapecie była seria Oil Nutritive, to ów produkt wylądował w moim koszyku.

Solidny, plastikowy słoiczek zawiera bardzo gęstą, kremowo-żółtą maź. Nazwa kosmetyku jest adekwatna - masło.
Aplikuje się owo masło bardzo wygodnie, gdyż nie przecieka przez palce [jak to czasem ma miejsce przy odżywkach], nie spływa ono z włosów i rozprowadza się równomiernie.
Zapach jak w przypadku całej serii, kwiatowo-cytrusowy, delikatny, przyjemny.
Problem pojawia się dopiero przy... zmywaniu. Trzeba masakrycznie uważać, aby wypłukać je bardzo, bardzo dokładnie, bo krem mocno przylega do włosów i nie taka prosta sprawa dokładnie go wypłukać.
Ale na tym nie koniec.
O ile po pierwszych 2-3 zastosowaniach byłam całkiem zadowolona z efektu - włosy błyszczące, miękkie, pachnące i w lepszej kondycji - o tyle w miarę używania coś zaczęło się psuć. Nie pomagało już bardzo dokładne, długotrwałe spłukiwanie. Włosy z każdym użyciem stawały się matowe, jakby oblepione, tłustawe na długości [nawet zaraz po umyciu], po prostu nieładne i obciążone [a moje włosy obciążyć wcale nie tak łatwo]. Po kilku kolejnych użyciach po prostu się poddałam i nie dokończyłam opakowania. Używanie stało się zbyt męczące. Efekt regeneracji może i dobry, ale cała reszta...
Odradzam.

Cena: ok 20 zł / 200 ml 

niedziela, 14 lipca 2013

Schwarzkopf, Gliss Kur, Oil Nutritive, Ekspresowa odżywka regeneracyjna z olejkami pielęgnacyjnymi

Od razu do rzeczy :)

Opis producenta:

Ekspresowa odżywka regeneracyjna Gliss Kur Oil Nutritive przeznaczona jest do włosów długich o rozdwajających się końcówkach.
Gliss Kur z olejkami pielęgnacyjnymi: arganowym i shea - zapewnia do 85% łatwiejsze rozczesywanie włosów i do 95% mniej rozdwojonych końcówek. Scan Repair Komplex dokładnie regeneruje i odbudowuje zniszczoną strukturę, bez nadmiernego obciążania włosów.
Odżywka bez spłukiwania.


Bardzo lubię odżywki w sprayu, a jako że seria Oil Nutritive takową posiada, to nie mogło jej zabraknąć w mojej kolekcji jako trzeci krok w pielęgnacji.
Poręczna, plastikowa, przezroczysta butelka zawiera dwufazowy płyn, który przez użyciem należy porządnie wstrząsnąć aż do równomiernego wymieszania się faz. I gotowe, można nakładać na umyte, wilgotne włosy. Używanie tego kosmetyki to prawdziwa przyjemność. Rozpylacz jest po prostu genialny, tworzy bardzo drobną, rozproszoną mgiełkę, dzięki czemu można rozprowadzić odżywkę bardzo równomiernie, stopniując dawki.
W kładzie dość pokaźna liczba różnego rodzaju silikonów, które nabłyszczają i porządnie zabezpieczają włosy przed urazami mechanicznymi. Po użyciu włosiska są śliskie w dotyku, dobrze się rozczesują, pięknie błyszczą i pachną :D. Wyraźny efekt ujędrnienia, wygładzenia i sprężystości, wyczuwalna delikatna, nietłusta powłoczka na powierzchni włosa. Nie obciąża. Mogłaby lepiej nawilżać. Bardzo, bardzo wydajna :).
Polubiłam ten produkt. Gdyby nie fakt, że ciągle się coś nowego, kuszącego pojawia na rynku, chętnie wróciłabym po koleje opakowanie =)

Cena: ok 18 zł / 200 ml