niedziela, 30 czerwca 2013

Oczko - odsłona 13

Post miał pojawić się wczoraj, jako uzupełnienie do piaskowego lakieru. Ale oczywiście, jak na trzynastkę przystało - nie obyło się bez pecha. Okazało się, iż na dysku brakuje mi zdjęć, choć byłam święcie przekonana, że na pewno je zrobiłam.
Blank.
Za późno było na improwizację, ale co się odwlecze, to nie ucziecze - oczko będzie dzisiaj :D


Makijaż zrobiony jednym cieniem o kolorze idealnie pasującym do wcześniej prezentowanego lakieru GR.
Można się pobawić w dodawanie akcentów w innych barwach, ale tym razem postawiłam na klasyczne smoky. Chociaż nie do końca klasyczne, bo dolna powieka podkreślona bardzo oszczędnie. W full smoky po prostu wyglądam nie najlepiej :P.

Przy okazji kilka słów o fenomenalnym cieniu Essence, który gra tu pierwsze - i jedyne - skrzypce :D
A chodzi o ciemny, śliwkowy fiolet z kolekcji limitowanej Wild Craft.
Pigmentacją cienie tej marki zazwyczaj nie grzeszą, jednak w tym przypadku jest inaczej. Kolor mocny już od pierwszego muśnięcia pędzlem. Bardzo nasycony. Osypywanie podczas aplikacji znikome. Na bazie trzyma się jak przyprasowany cały dzień, nie znika, nie migruje.
Barwa absolutnie fenomenalna.Choć zazwyczaj sięgam po chłodne, niebieskie fiolety, ten urzekł mnie od pierwszego wejrzenia. Zawiera drobny shimmer, który rozświetla spojrzenie w słońcu.Jest na tyle piękny, że rozważałam zakup drugiego egzemplarza na zapas. Ostatecznie rozsądek zwyciężył i wmówiłam sobie, że jedna sztuka i tak wystarczy mi na wieki. Bo wystarczy :P
Świetna jakość, żałuję, że nie zakupiłam od razu wszystkich kolorów z tej kolekcji.
Dla przypomnienia :)



The Face Shop, Black Head EX Nose Clay Mask [peel-off type]

Dawno, dawno temu, jeszcze na początku mojej przygody z azjatyckimi cudami, rozpoczął się mały szał na maseczki oczyszczające nos. Dokładnie pamiętam sprawcę całego zamieszania - to jeden z postów na obcojęzycznym blogu :P Bardzo sugestywne zdjęcia... któż nie chciałby pozbyć się kropek z nosa?

Ostatecznie padło i na mnie i choć nie mogę narzekać na większy problem dotyczące "czarnych łebków", w myśl zasady, że nigdy nie jest tak dobrze aby nie mogło być lepiej", zaopatrzyłam się w ów produkt. Jakie pozostawił wrażenia?

Opis producenta:

Maseczka Black Head Ex to maska typu peel off zaprojektowana specjalnie po to, aby głęboko oczyszczać skórę z zaskórników. Zawiera ekstrakt z jeżyny, nasion łzawicy ogrodowej i ryżu o właściwościach przeciwstarzeniowych. Po zastosowaniu skóra jest odżywiona i pełna młodzieńczego blasku.

Sposób użycia:
- oczyść skórę
- na wilgotną powierzchnię skóry nałóż grubą warstwę maseczki [pełne krycie] i odczekaj 10-15 minut lub do całkowitego zastygnięcia[dla lepszego efektu można rozgrzać skórę, aby otworzyć pory]
- usuń maseczkę ze skóry i zmyj wodą resztki z jej powierzchni
- aby zabieg był bardziej skuteczny przed użyciem zastosuj żel, a po zabiegu krem z tej samej serii.


Maseczka opakowana jest w niepozorną, białą, niewielką tubkę z jasnobrązową nakrętką i zawiera 50ml.
Wewnątrz kryje się... horror ;) ;) ;)
Piszę tak dlatego, że kosmetyk ma bardzo specyficzną konsystencję. Jest to biała, gęsta i straszliwie ciągnąca się maź, która konsystencją przypomina półpłynny miód albo rozgrzaną żywicę czereśniową. Nakładanie tego na twarz to nie lada wyzwanie, bo podczas aplikacji towarzyszą nam nieskończenie długie nitki, które są dosłownie wszędzie. Jak babie lato... Z uwagi na nitkowatość zakrętka wydaje się być niezbyt trafionym pomysłem, bo owe włókienka oblepiają gwinty i po pewnym czasie niezbyt fajnie to wszystko wygląda.
Dodatkowo maska nie chce przywierać do wilgotnej skóry i spora jej ilość pozostaje na palcach. Zapach też ma nieszczególny, w każdym razie nic perfumowanego. Mi kojarzy się z wapnem do bielenia ścian :o


Jak już uporamy się z nałożeniem, należy odczekać kilkanaście do kilkudziesięciu minut, aż warstwa całkowicie wyschnie. Nadmienię, że nie można nałożyć maseczki zbyt cienko, bo po pierwsze porwie się przy zdejmowaniu, a po drugie - nie będzie skuteczna. Trzeba zwrócić szczególną uwagę na załamanie przy skrzydełkach nosa, gdyż tam zastyga ona najwolniej.
Podczas zastygania czuć lekkie ściągnięcie [nic dziwnego, w końcu coś nam siedzi i schnie na nosie], ale to dopiero preludium do tego, co czeka na nas potem, sasasasasa :P. Bo maseczkę trzeba zdjąć, a to do przyjemnych czynności nie należy. Osobiście nie miałam z tym problemu [czyżby wysoki próg bólu?], ale często czytałam, że to bolesny proces, więc przygotujcie się w razie czego ;) Ze zdjęciem warstwy raczej nie ma problemów. Przy odrobinie wprawy wszystko schodzi w jednym kawałku, nawet tam, gdzie warstwa była cienka. Pozostałości należy zmyć ciepłą wodą.

No dobra... ale czy warto przecierpieć wyżej opisane katusze dla efektów?
Hm... i tak... i nie.
Bo maseczka jest kapryśna. Raz wyciąga całkiem sporo, innym razem robi za wosk do depilacji twarzy. Bo włoski z nosa wyrywa bezbłędnie :P.

Powiększ, aby zobaczyć efekt :)
Osobiście uważam, że dużo bardziej skuteczna będzie na mocno zanieczyszczonej skórze, Biała, miękka zawartość porów raczej nie padnie ofiarą podstępnej maseczki ;) ;) ;) U mnie maseczka nie zdziałała wiele, bo od jakiegoś czasu ten problem nie przybiera u mnie dużych rozmiarów. Wolałabym się pozbyć tych białych zanieczyszczeń, ale z tym akurat produkt sobie nie radzi, jedynie sporadycznie usuwając zalegającą materię.

Posiadam i recenzuję jeszcze wersję starą, w opakowaniu z jeżyną. Obecnie można ją spotkać w odmienionej szacie graficznej i nowej formule pod nazwą Volcanic Clay Blackhead Clay Nose Pack.

Źródło: ebay.pl
Cena: ok 20zł / 5ml

piątek, 28 czerwca 2013

Golden Rose Holiday Nail Color nr 58

Jak już wspominałam, lakierom piaskowym opierałam się długo. I nadal opieram się dzielnie, acz... mój opór powoli topnieje :P. Szczególnie od momentu, w którym zobaczyłam w akcji odcień oznaczony numerem 58 z kolekcji Holiday marki Golden Rose.


Opis producenta:



Najpopularniejsza kolekcja lakierów do paznokci tego sezonu !

Nowo opracowana " teksturowa" formuła lakieru imituje cukrową posypkę oraz magicznie połyskujące drobinki brokatu o matowym wykończeniu.

Seria zawiera 17 modnych odcieni o matowym wykończeniu. Lakiery o numeracji 51-60 to połyskujące drobinki brokatu, natomiast kolory o numeracja 61-67 to lakier o efekcie cukrowej posypki.

Nie należy używać bazy pod lakier oraz top coat. Zaleca się nałożenie dwóch cienkich warstw. Po nałożeniu pierwszej warstwy należy odczekać kilka minut do dokładnego wyschnięcia, a następnie nałożyć kolejną warstwę. Lakier zapewnia długotrwałe matowe wykończenie z efektem cukrowej posypki. 


Opakowanie...
Jedno z kliku charakterystycznych dla tej marki, identyczne jak w przypadku Care and Strong. Osobiście bardzo mi się podoba - skromne i eleganckie.
Z pędzelkiem miałam pewien problem z uwagi na teksturę lakieru. Już w momencie zerknięcia się emalii z płytką czuć pewien charakterystyczny opór, jakbyśmy malowali po szorstkiej powierzchni. Przez to trudno było mi rozprowadzić lakier dokładnie u nasady, powstawała mi dość kanciasta linia zamiast łuku i kilka razy upaprałam sobie skórki.
Pomijając ten mankament lakier nie sprawia większych problemów przy malowaniu. Całkiem dobrze się rozprowadza, pokrywając całą płytkę już przy jednej warstwie. Jego pigmentacja jest znakomita :). 
Wysycha dość szybko, ale uwaga na grubość warstwy! Za pierwszym razem nałożyłam jedną, solidniejszą i wydawało mi się, że po kilkunastu minutach mogę wrócić do normalnego funkcjonowania. Po godzinie - ZONK, bo na powierzchni pojawiły się nieestetyczne zadrapania i prześwity. Z dwiema cienkimi warstwami jest już dużo lepiej, choć ciągle należy uważać na ostre krawędzie przez pierwsze godziny od pomalowania.


Kolor... określiłabym go jako matowy bakłażan z dużą ilością brzoskwiniowego, złotego i odrobiną różowego brokatu. Absolutnie fenomenalny, niezwykły, niepowtarzalny. Urzekł mnie od samego początku. Kupiłabym go nawet, jeśli nie byłby piaskiem, nie mam takiego w swojej kolekcji :P Drobiny przepięknie mienią się w promieniach światła, emalia nabiera trzeciego wymiaru. Niestety zdjęcia nie oddają jego uroku, na foto wydaje się być jakby zgaszony. 
Pod palcami czuć oczywiście charakterystyczną szorstkość. Nie jest uciążliwa, nie zahacza o otoczenie, chociaż raczej wolałabym trzymać takie paznokcie z daleka od wrażliwych satyn czy innych materiałów podatnych na zaciąganie :o. U mnie dodatkowo powoduje chęć ciągłego miziania lub wręcz drapania po powierzchni, przyzwyczajona jestem do innego wykończenia.

Trwałość to kolejny atut tego lakieru. Po 2-3 dniach co prawda widać już przetarcia na końcówkach, ale sam lakier bez problemu wytrzymał u mnie 5 dni bez odprysków! I pewnie trzymałby się jeszcze trochę, ale zmyłam go, bo już mi się znudził :o

Cena: 12,90 zł / 11,3 ml

czwartek, 27 czerwca 2013

Trendy w kosmetyce: piaskowe lakiery

Lakiery o szorstkim wykończeniu zawojowały rynek kosmetyczny.
Gdziekolwiek się nie obejrzę - piaski, piaski, piaski... czasem cukrowe posypki, czasem liquid sandy, czasem lakiery strukturalne. Niezależnie od nazwy, wszyscy wiedzą o co chodzi :)
Matowe wykończenie, czasem brokat i efekt delikatnego papieru ściernego pod palcami.
Zaczęło się chyba od OPI [poprawcie mnie, jeśli się mylę], ale trend bardzo szybko wdarł się i w marki powszechnie dostępne w drogeriach.




Źródło: materiały promocyjne producentów

Pierwotnie lakiery o piaskowej strukturze nie zrobiły na mnie wrażenia i jakoś niespecjalnie budziły mój zachwyt. Jednakże coraz ciekawsza oferta kolorystyczna sprawia, że rozważam powiększenie mojej i tak już pokaźnej kolekcji...

środa, 26 czerwca 2013

Flos Lek, Hand Care, Nawilżająco - kojący krem do rąk z proteinami jedwabiu witaminą E i ekstraktem z lilii wodnej

Kremy do rąk [jak i te do stóp] stanowią dla mnie tę kategorię kosmetyków, po które sięgam bardzo rzadko. Skóra na moich dłoniach nie jest wymagająca, nie ma tendencji do wysuszania, pękania, nie wymaga szczególnej pielęgnacji.
Po krem do rąk postanowiłam sięgnąć wtedy, gdy moje paznokcie były w kiepskim stanie. Pomyślałam, że warto byłoby je wspomóc właśnie w ten sposób.
I tak oto, po wstępnej analizie składu wybór padł na Flos Lek.


Opis producenta:

Nawilżająco-kojący krem do rąk i paznokci z proteinami jedwabiu, witaminą E, ekstraktem z lilii wodnej doskonale nawilża, regeneruje zniszczoną i podrażnioną skórę dłoni. Zmniejsza szorstkość naskórka. Poprawia wygląd paznokci, nabłyszcza je, zapobiega rozdwajaniu i łamliwości. 10-cio dniowa intensywna pielęgnacja powoduje, że skóra dłoni staje się miękka, delikatna, jedwabiście gładka.

Efekty:
- nawilżenie skóry dłoni, zwłaszcza delikatnej, mocno zniszczonej oraz pielęgnacja paznokci.
 -zwiększenie odporności skóry rąk na działanie niekorzystnych warunków atmosferycznych oraz detergentów.

Stosować przed oraz po pracach domowych. Dzięki temu, że krem jest niezwykle lekki i dobrze się wchłania, idealnie nadaje się do używania w biurze.

Nad opakowaniem kremu nie ma się co rozwodzić ;)
Klasyczna, zwykła tubka z miękkiego plastiku, z zieloną nakrętką zamykaną na klapkę. Krem można na niej postawić, aby spływał ku dołowi i w ten sposób nic się nie zmarnuje. Otwarcie optymalnie wyważone - nie potrzeba zbyt wielkiej siły, aby je podważyć, jednocześnie na tyle stabilne, że nie otworzy się samoistnie
Wewnątrz kryje się białe mazidło o dość lekkiej konsystencji i całkiem przyjemnym, niezbyt mocnym zapachu
Działanie kosmetyku, jak na moje potrzeby jest wystarczające. Nawilżenie można stopniować w zależności od ilości nakładanego produktu. Trzeba uważać, aby z tym nie przesadzić, bo zbyt gruba warstwa pozostawi na rękach powłoczkę. Cienka natomiast wchłaniana jest szybko, a przy tym przyjemnie nawilży i ukoi skórę.
Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że płytka paznokcia też miała się lepiej. Stała się nawilżona i elastyczna, nabrała ładnego połysku. Paznokcie mniej się rozdwajały.

Skład: Aqua, Glycerin, Stearic Acid, Paraffinum Liquidum, Ricinus Communis Seed Oil, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Panthenol, Dimethicone, Sodium Palmitoyl Proline, Nymphaea Alba Flower Extract, Hydrolyzed Silk, Triethanolamine, Parfum, Tocopheryl Acetate, Imidazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Alpha-Isomethyl Ionone.

Cena: ok. 8 zł / 100 ml

wtorek, 25 czerwca 2013

Original Source, Mango and Macadamia Nourishing Bath Foam

Dawno, dawno temu... wybuchł szał na kosmetyki marki OS. Widać je było praktycznie wszędzie. Nic dziwnego - funkcjonalność i apetyczna gama zapachowa były naprawdę kuszące.
Osobiście natomiast [jak w wielu przypadkach] postanowiłam iść pod prąd, zaparłam się i postanowiłam, że nie kupię ;)
Ale i tak produkty tej marki mnie "dorwały", a to za sprawą jednego ze spotkań blogerek.
Ciekawe jesteście, jakie pozostawiły wrażenie?
Zapraszam zatem na recenzję płynu do kąpieli Mango and Macadamia...


Opis producenta:

Z tym kremowym niewiniątkiem bywają problemy. Możesz chcieć go pochłonąć. Mocno soczyste mango i makadamia wiedzą co mają robić i są w tym świetne. Czas spędzony pod prysznicem to radość porównywalna do trzeciej dokładki deseru … bez wyrzutów sumienia.
Mango i orzechy makadamia w postaci płynu do kąpieli to jedno z naszych ostatecznych rozwiązań w walce z rutyną. Owy tropikalny duet możesz kojarzyć spod prysznica, ale uwierz nam - to co potrafi w wannie, jest materiałem na osobny rozdział naszej historii. 


Pierwsze skojarzenie związane z opakowaniem - butelka na mleko :) Stara, poczciwa butelka na mleko z czasów PRL'u [pamięta ktoś jeszcze?], tylko mniejsza. No ale ta nie jest szklana. W sumie dobrze, bo byłoby niemiło, gdyby wyśliznęła się z mokrych dłoni i potłukła pod czas kąpieli. Tylko zamknięcie się nie zgadza, bo zamiast kapsla z folii aluminiowej mamy czarną nakrętkę.
W środku najdziemy pastelowy, jasnobrzoskwiniowy gęsty płyn o dość przyjemnym, łagodnym zapachu mango. Nie jest to czyste mango, raczej złamane... mlekiem?
Próżno jednak szukać nasyconego aromatu podczas kąpieli. Woń z czasem blednie, rozmywa się i szybko traci na intensywności.
Kosmetyku używałam zgodnie z przeznaczeniem, czyli w roli płynu do kąpieli. Tworzy trwałą, kremową pianę, która towarzyszyć nam będzie praktycznie do końca wylegiwania się w wannie, co u mnie przeciętnie trwa godzinę :P.
O wydajności się nie wypowiadam, bo zwykle korzystam na bogato, prawdopodobnie zużywając płyn w nadmiarze.
Nie zauważyłam, aby wysuszał czy w jakikolwiek inny sposób pogarszał stan skóry, ale nie ma też właściwości pielęgnujących.
Tak naprawdę płyn zrobił na mnie bardzo średnie wrażenie.
Jak to zwykłam mówić: szału ni ma, pupy nie urywa ;)
I jeszcze kolejna kwestia - od innych producentów w tej cenie można kupić dwa razy większą pojemność.

Cena: ok 9 zł /  500 ml

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Schwarzkopf, Gliss Kur, Ultimate Repair, Ekspresowa odżywka regeneracyjna

 Jakiś czas temu, w cyklu "Warte Uwagi" wspominałam o produktach z czarnej serii Gliss Kur'a. Spodobały mi się wtedy fajne, treściwe składy i obecność tak bardzo potrzebnej włosom keratyny. Oczywiście zapragnęłam przetestować te kosmetyki :) Tak się stało, że chwilę później, za sprawą  "tajemniczej" Kasi w moje łapki wpadł spray Ultimate Repair i dziś parę słów o nim.



Opis producenta:
 
Produkt przeznaczony do włosów bardzo zniszczonych i suchych. Ekspresowa odżywka regeneracyjna ULTIMATE REPAIR zawiera potrójny kompleks płynnej keratyny, ułatwia rozczesywanie i regeneruje nawetnawet najbardziej zniszczone włosy. Aż do 95% mniej złamanych włosów. Preparat należy rozpylić na włosach na całej długości. Nie wymaga spłukiwania.


Opakowanie - typowe dla tego typu produktów Gliss Kur'a - niewymyślna, wysoka buteleczka z przezroczystego plastiku oklejona etykietą. Lekka i poręczna. Posiada wieczko-nakładkę, które ochrania rozpylacz. Sam atomizer rozpyla delikatną, mocno rozproszoną mgiełkę. To lubię :) Owo rozproszenie natomiast bezpośrednio wpływa na wydajność produktu, albowiem nie zużywamy dzięki temu zbyt dużo kosmetyku, a mgiełka dociera do każdego włosa :) Użyłam jej chyba... nieskończoną ilość razy, zanim dotarłam do dna :D.

Odżywka ma postać dwufazową, dlatego przed użyciem należy energicznie wstrząsnąć butelką. Fazy łączą się, tworząc mleczną całość. Podczas nanoszenia jej na włosy, czuć charakterystyczny słodko-pudrowy zapach, trochę orientalny, trochę piernikowy. Osobliwy, może się podobać, choć jak dla mnie zbyt ciężki i duszący. Przez pewien czas od aplikacji utrzymuje się on na włosach, ale nie daje już tak po nosie ;)


O samym działaniu odżywki natomiast mogę powiedzieć, że bardzo mi się spodobało. 
Włosy dużo łatwiej rozczesać, grzebień sunie praktycznie bez oporów od nasady po końce.
Zyskują one na wygładzeniu, są bardzo przyjemne w dotyku i pięknie błyszczą, chociaż trzeba uważać z ilością, aby nie przytłumić ich blasku nadmiarem odżywki. Są również jędrne, elastyczne i mniej podatne na uszkodzenia. Moim zdaniem mgiełka mogłaby nieco lepiej je wygładzać. Nie zauważyłam obciążenia, acz moje włosy z natury ciężko obciążyć czymkolwiek. Nie zauważyłam też, aby przyspieszała przetłuszczanie, a nakładałam ją na całe włosy, również przy nasadzie.

Lubię odżywki bez spłukiwania, to oszczędność czasu [i wody]. Dodatkowo keratyna, aby móc trwale wspomóc odbudowę włosa, powinna pozostać na jego powierzchni, toteż jej dodatek w tradycyjnych odżywkach nie jest w stanie tak dobrze działać, jak w mgiełkach typu b.s.
Podoba mi się jej nasycony proteinami skład, silikony także mi się podobają z uwagi na ich działanie ochronne - przeciw uszkodzeniom i innym czynnikom zewnętrznym.


Skład: Aqua, Cyclomethicone, Phenyl Trimethicone, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Cocodimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Keratin, Hydrolyzed Keratin, Panthenol, Dimethiconol, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Lactic Acid, Polyquaternium-16, Parfum, Cetrimonium Chloride, Sodium Benzoate, Phenoxyethanol, Sodium Sulfate, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, CI 19140, CI 17200


Cena: ok 15 zł / 200 ml

niedziela, 23 czerwca 2013

Warte uwagi: produkty do włosów Schauma

Markę Schauma omijałam szerokim łukiem od kiedy tylko zaczęłam interesować się składami.
A one praktycznie wyglądały identycznie - ten sam bezwartościowy odżywczo początek [jedynie substancje myjące], a to co dla włosów przydatne gdzieś smętnie się pałętało przy końcu składu. Czyli bez korzyści dla włosów, bez szans na efektywne działanie.

Jednakże ostatnia, cosobotnia wizyta w supermarkecie zaowocowała ciekawym odkryciem :)
Na początek - moje oko przykuła "tropikalna wyspa" [co prawda tylko z plastiku, ale zawsze to miła odmiana], gdzie pod "palmami" uwijały się sympatyczne Panie Hostessy. Wokół stało mnóstwo regałów z kolorowymi kosmetykami do pielęgnacji włosów - wszystko ze stajni Schwarzkopf.

A jako że właśnie kończył mi się szampon, więc na pałę wzięłam pierwszą z brzegu flaszkę i oczywiście od razu zaczęłam od studiowania składu. Myślałam, że tylko się skrzywię i odstawię butelkę na półkę, a tymczasem... doznałam SZOKU.
Jedno opakowanie, potem drugie... wędrowałam od półki do półki i coraz szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia :P. Pierwszy egzemplarz nie był wyjątkiem. Kolejne również miały całkiem przyjemne składy [mi SLES akurat nie robi krzywdy, więc i w składzie mi nie przeszkadza :)].

Bingo! Wygląda na to, że odkąd świadomość społeczna odnośnie składników wzrasta, kolejne marki/firmy "biorą się za siebie" i odświeżają produkty, podnosząc ich poziom użyteczności [np. dla włosów]. Przy okazji nie widzę drastycznych zmian w cenie, a zatem da się zrobić coś fajnego i niekoniecznie spustoszyć przy tym portfel :)


Dla porównania dwa składy szamponu z 7 ziołami:

- stary: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Disodium Cocamphodiacetate, Sodium Chloride, Glycol Distearate, Citric Acid, Sodium Benzoate, Laureth-4, PEG-7 Glyceryl Cocoate Parfum, Salicylic Acid, Cocamidopropoyl Betaine, Niacinamide, Panthenol, Hydrogenated Castor Oil, Polyquaternium-10, Linalool, Glycerin, Hexyl Cinnamal, Butylene Glycol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Equisetum Arvense Extract, Humulus Lupulus Extract, Melissa Officinalis Leaf Extract, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Salvia Officinalis Leaf Extract, Urtica Dioica Extract, CI 47005, CI 42090

- i nowy: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Panthenol, Hydrolyzed Keratin, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Chamomilla Recutita Flower Extract, Equisetum Arvense Extract, Humulus Lupulus Extract, Melissa Officinalis Leaf Extract, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Salvia Officinalis Leaf Extract, Urtica Dioica Extract, Disodium Cocamphodiacetate, Glycol Distearate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Sodium Benzoate, Cocamide MEA, Citric Acid, Laureth - 4, Parfum, Hydrogenated Castor Oil, Peg-40 Hydrogenated Castor Oil, Polyquaternium-10, Linalool, Glycerin, hexyl Cinnamal, Propylene Glycol, Butylene Glycol, benzyl alcohol,  CI 47005, CI 42090

sobota, 22 czerwca 2013

Dermika, Let's Dance, Karminowa maseczka nawilżająco-wygładzająca z soczystą żurawiną "Dance"

 Nadal paszczowo będzie.
Paszczowo-żurawinowo-dyskotekowo ;)

Opis producenta:

Należy Ci się fajny prezent i totalna przyjemność? Sięgnij po karminową maseczkę i zanurz się w soczystym koktajlu pełnym dobroczynnych składników, który głęboko nawilży, wygładzi i odświeży Twoją cerę. Zadziwisz wszystkich przyjaciół, kiedy w rytmie disco świętować będziecie kolejny sukces.
Czarująca...

Nałóż cienką warstwę maseczki na skórę twarzy, omijając okolice oczu. Pozostaw na 15–20 minut, a następnie wmasuj pozostałość w skórę. Efekt znakomity!


Opakowanie maseczki to standardowa "jednorazówka". Jednak wewnątrz znajdziemy ilość na kilka aplikacji. Sam producent pisze o nałożeniu cienkiej warstwy, zatem wydajność jednej porcji jest spora.
Maseczka ma postać jasnobrązowego żelu o konsystencji keczupu i właściwie mocno go przypomina, a w zasadzie jego mniej apetyczną, bledszą wersję.
Zapach niby miły, ma przypominać żurawinę, ale jest zbyt słodki i chemiczny. Długo utrzymuje się na skórze, jeśli pozostawimy maseczkę [ale o tym za chwilę].


Natomiast działanie... jest żadne. Po nałożeniu maseczki zgodnie z instrukcją nienaturalnie zmienia się koloryt skóry, gdyż kosmetyk barwi ją i pozostawia smugi. Na zdjęciu po prawej nałożyłam warstwy i różnej grubości i widać wyraźnie, że nawet te cienkie wpływają na barwę naskórka.
Zasycha dość szybko, więc nie wiem, co mogłabym wsmarować w skórę po upływie tych 10-ciu minut. Skorupkę, która zostaje na twarzy? Ale oczywiście podjęłam próbę, żeby nie było :P. I wszystko się zwałkowało.
Nie wyobrażam sobie stosowania tej maseczki przed wyjściem na imprezę [czy gdziekolwiek], jak wspomniano w opisie. Na to coś nie da się nałożyć jakiegokolwiek makijażu [wałkowanie], bez zmycia ani rusz z uwagi na nieestetyczne plamy.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i dać produktowi kolejną szansę. Tym razem zmyłam całość po zastosowaniu. Maseczka łatwo zeszła podczas spłukiwania wodą, ale cóż z tego, skoro efektów jak nie było tak nie ma. Zero nawilżenia, zero blasku i odświeżenia, o wygładzeniu nie wspominając. Totalne nic. Używanie tego kosmetyku to zwykła strata czasu i pieniędzy.

Skład: Aqua, Vaccinium Macrocarpon Extract, Glycerin, Propylene Glycol, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Calcium Carbonate, Carrageenan, Tocopheryl acetate, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, CI 12085, Parfum

Cena: ok 4,50 zł / 10ml

piątek, 21 czerwca 2013

Yves Rocher, Sebo Specific, Nettoyant Gommant Doux - Delikatny peeling oczyszczający

Skoro już jestem przy pielęgnacji twarzy i na blogu zrobiło się "paszczowo", postanowiłam zrecenzować coś z tej kategorii :)

Do prezentacji dziś staje peeling oczyszczający, a właściwie żel z dodatkiem peelingującego pyłku od Yves Rocher.


Opis producenta:

Żel z mikro-cząsteczkami, który usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum, oczyszcza pory i daje uczucie świeżości. 


Opakowanie o ciekawym kształcie, przywodzi na myśl wyposażenie laboratorium chemicznego ;)
Butelka wykonana jest z zielonego, nieco twardego plastiku i posiada małą zakrętkę, co wydaje mi się niezbyt poręcznym rozwiązaniem, zwłaszcza, gdy używamy wilgotnych dłoni.
Wewnątrz kryje się kosmetyk o galaretkowatej strukturze i zielonkawym kolorze. Konsystencja jednak jest na tyle płynna, że pod koniec nie ma problemu z wydobyciem. W żelu zatopione są peelingujące drobinki, ale niestety nie spełniają one swojej roli. Są tak małe i delikatne, że nawet duża porcja produktu nie wygładza skóry. Potrzebny jest mocniejszy zdzierak.
Zapach jest delikatny i świeży, ogórkowo-melonowy z cytrynową nutą, podczas mycia słabo wyczuwalny.


Żel podczas mycia słabo się pieni, raczej emulguje i pozostawia na skórze biały woal. Dopiero przy spłukiwaniu, kiedy dodamy trochę więcej wody, pojawiają się bańki piany. Pozostawia skórę dobrze oczyszczoną, odświeżoną, chociaż czasem czuję, że czegoś mu brakuje. Ciężko mi ocenić jego działanie sebostatyczne. Nie zauważyłam, aby wysuszał cerę [ale moja jest tłusta/mieszana].  Brak innych, nieprzyjemnych skutków ubocznych typu podrażnienie czy reakcje alergiczne.


Ogólnie rzecz biorąc - fajny produkt, lecz bez szału. Nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle innych żeli myjących, a dodatkowo nie sprawdza się jako codzienny peeling.

Cena: 29,90 zł / 150 ml

środa, 19 czerwca 2013

Mój program pielęgnacji ver. 15.2

Całkiem niedawno przedstawiałam na blogu program pielęgnacji i zasadniczo się on jeszcze nie zmienił, ale postanowiłam wprowadzić do niego pewne modyfikacje. A właściwie to jedną :)

Dzisiejsze "myszkowanie" w lodówce przypomniało mi o próbce kremu marki Handmade Cosmetics, którą dostałam na ostatnim spotkaniu blogerek. Krem jest ważny zaledwie 2 czy 3 miesiące od daty wykonania, a szkoda byłoby, żeby się zmarnował. Trochę obawiam się znowu o obecność masła shea w składzie, ostatnio ślimaczek naprawił moją cerę, ale cóż... zobaczymy jak będzie tym razem.



Krem planuję używać w wieczornej pielęgnacji - zamiast ślimakowego żelu lub na niego, gdyż ten wnika w skórę błyskawicznie albo nawet szybciej ;)
Skład obiecujący - ciekawe, jak się spisze...

wtorek, 18 czerwca 2013

Kobo Professional, Eyeshadow Base

Bez bazy ani rusz - tak w skrócie można określić moje powieki. Cokolwiek na nie nałożę po pewnym czasie z nich spłynie, zbije się w grudki i zbierze w załamaniu. Pzadko który cień pozostaje w znośnym stanie po kilku godzinach od wykonania makijażu, a kredki do oczu lubią "kserować" się powyżej załamania.
Dlatego absolutnie niezbędna jest baza pod cienie.

Po przygodzie z bazą Virtual postanowiłam sięgnąć po coś ciut droższego i łatwiejszego w obsłudze, gdyż produkt Yoko okazał się twardy i nieco toporny w nakładaniu. Z uwagi na łaty dostęp i przystępną cenę zwróciłam uwagę na kosmetyk marki Kobo.

Opis producenta:

Wygładzająca i utrwalająca baza pod cienie MONO EYE SHADOW i PURE PEARL PIGMENT. Poprawia intensywność koloru i ułatwia aplikację.

Źródło: bangla.pl

Jak już wspomniałam wyżej - bazę kupić dość łatwo, gdyż praktycznie w każdej Drogerii Natura znajdziemy szafę tej marki. Niezbyt wygórowana cena za kosmetyk o bardzo dobrej wydajności, to jej kolejny atut.

Opakowanie to niewielki, czarny słoiczek z nakrętką, łudząco podobny do podobnego produktu marki Art Deco. Zgrabne i poręczne, jednak nie pozbawione minusów. Przede wszystkim wieczko, które dość trudno  zakręcić, bo nie chce odpowiednio zaskoczyć gwinty. Bazę nabieramy [zazwyczaj] przy użyciu palca, zatem po pierwsze higiena, po drugie - wchodzenie bazy pod paznokcie, kiedy zagłębienie w niej znacznie się powiększy. Aczkolwiek z tym można powalczyć, np. wydobywając zawartość szpatułką. Napisy z czasem nieco się ścierają.

Wewnątrz czarnego słoiczka znajdziemy różowo-cielistą zwartą masę. Jej konsystencja - bajecznie miękka w porównaniu z bazą Virtual :). Jest jak aksamitne masełko. Wystarczy dotknąć i delikatnie prześliznąć opuszkiem po powierzchni, aby nabrać odpowiednią ilość produktu. Nałożenie go na powieki też nie sprawia problemu. Nie trzeba trzeć ani intensywnie wklepywać, chociaż bywają kłopoty z równomiernym nałożeniem warstwy. Nie jest to jednak nic bardzo uciążliwego i łatwo zniwelować ten efekt.

Cienie na bazie trzymają się bardzo dobrze. Mój makijaż bezproblemowo wytrzymywał od kilku do kilkunastu godzin, w różnych warunkach atmosferycznych, od chłodu aż po upały. Nie pamiętam niestety na ile baza podbijała kolor cieni [a teraz już nie sprawdzę, bo nie nadaje się do użytku, stąd i foto zaciągnięte z sieci :o].
Służyła mi długo, jest bardzo wydajna, posiada długi termin ważności. Niestety po pewnym czasie zaczyna podsychać, a wraz z utratą wilgoci kurczy się i odstaje od opakowania, tworząc ruchomą "skorupkę". Nadal nadaje się do używania [środek], ale staje się też coraz twardsza [brzegi].

Generalnie, mimo minusów, jestem zadowolona z tego produktu. Cena, dostępność, komfort używania i wywiązywanie się z zadania sprawiają, że uważam ją za dobry wybór.
Na chwilę obecną nieco kusi mnie wspomniana Art Deco [w opinii wielu osób dużo lepsza], jeśli jednak macie ograniczony budżet, warto sięgnąć po Kobo.

Cena: 16,99 zł /  6g

niedziela, 16 czerwca 2013

Carma Laboratories, Carmex Lip Balm Original [nawilżający balsam do ust - wersja w słoiczku]

Od zawsze zimową porą mam problem z ustami. Ani kremy, ani miód, ani olejki [np. kokos] ani pomadki ochronne nie są w stanie zapobiec pierzchnięciu, wysychaniu i pojawieniu suchych skórek. Swego czasu w miarę dobrze działał duet: pomadka Yes to Carrots + płynny błyszczyk Joanna [chociaż swoją drogą straszny klajster z niego był], ale potem zgubiłam i jedno i drugie, więc problem powrócił.

Na przekór zachwytom, bardzo długo opierałam się zakupowi tego kosmetyku, ale w końcu uległam dobrym radom i postanowiłam spróbować.


Opis producenta:

Cierpiący z powodu spierzchniętych, popękanych ust Alfred Woelbing wynalazł w USA we wczesnych latach 30-tych dwudziestego wieku balsam do ust Carmex. Rodzina Woelbing do dziś prowadzi firmęm a Carmex stał się jednym z najbardziej cenionych na świecie balsamów do ust.

Unikalna receptura balsamu Carmex zawiera specjalne składniki, które powodują klasyczne uczucie mrowienia dające znać, że Carmex działa skutecznie, kojąc, nawilżając i chroniąc spierzchnięte, popękane usta.
Wypróbuj go i przekonaj się, dlaczego jet on ulubionym balsamem gwiazd z Hollywood oraz specjalistów od makijażu na całym świecie.

Wskazówki: Nałożyć obficie tak często, jak jest to konieczne. Nałożyć ponownie po jedzeniu i piciu. Szczególnie wskazane jest użycie przed i po oddziaływaniu słońca, wiatru lub niskich temperatur. W celu odbudowy i utrzymania nawilżenia, należy stosować przed i po nałożeniu pomadki do ust oraz po pływaniu.

Tylko do użytku zewnętrznego. Unikać kontaktu z oczami. Nie stosować u dzieci poniżej 3 roku życia.


Balsam opakowany jest w niewielki, plastikowy słoiczek z metalową nakrętką. Dodatkowo posiada plastikową wytłoczkę, dzięki czemu mamy 100% pewności, że nikt przed nami go nie otwierał. Ma postać zbitej, żółtej, lekko transparentnej masy - jest jak wazelina [i po części nią też właśnie :P]. Do naszych nozdrzy trafia przyjemny zapach mieszaniny mentolu, kamfory z nutą wanilii.
Konsystencja, choć zbita, nie sprawia problemów podczas aplikacji, gdyż bardzo szybko mięknie i topi się pod wpływem ciepła skóry. Natomiast kłopotliwe może być samo wydobycie balsamu, bo nie dołączono żadnej szpatułki lub innego akcesorium. Skazane jesteśmy więc [najczęściej] na własne palce, co mocno obniża higienę stosowania. Sama początkowo smarowałam usta bezpośrednio ze słoiczka [wiem, dziwne :P], potem przerzuciłam się na szpatułkę, w razie W uciekając się do wydobycia odrobiny balsamu wierzchem paznokcia.
Można uniknąć tych niedogodności - producent wyszedł naprzeciw potrzebom wypuszczając na rynek wersję w tubce. Aczkolwiek czytałam, że nie jest aż tak skuteczna jak słoiczek. Sama nie testowałam, może kiedyś jeszcze się skuszę...

No dobra, dość spraw "technicznych", czas na wrażenia z działania.
Powiem wprost - już w chwilę po pierwszej aplikacji w mojej głowie miałam tylko jedną myśl.
"Czemu ty durna wcześniej go nie kupiłaś ?!?"
Ulga dla moich spierzchniętych warg była natychmiastowa.
Zaraz po aplikacji towarzyszy nam uczucie chłodzenia i charakterystyczne mrowienie. O ile to drugie mija całkiem szybko, to chłód na ustach utrzymuje się dość długo. Z tego względu może nie nadawać się na kurację nocną, bo to trochę przeszkadza zasnąć ;), chociaż po pewnym czasie można się przyzwyczaić :). Odradzam użytkowanie Carmexu także podczas wyjść, gdy na zewnątrz panują niskie temperatury z uwagi na spotęgowany efekt chłodu.

W ciągu trzech dni wyleczyłam się niemal kompletnie z problemu, któremu nie dawały rady inne specyfiki do ust. Suche skórki zniknęły, wargi stały się przyjemnie miękkie i nawilżone. Daje natychmiastowa ulgę, goi pęknięty naskórek [a ten kłopot zimą dość często dręczy moje usta :(].
Żeby nie było zbyt słodko - efekty są tylko wtedy, gdy się balsam stosuje. Każdorazowe odstawienie powoduje zanik efektów. Dlatego stosuję go praktycznie przez cały czas jako kurację podtrzymującą. Co wieczór kładę cienką warstwę i czasem sięgam po niego w ciągu dnia. Mimo tego faktu kosmetyk starcza na baaaaaardzo długo, jest niesamowicie wydajny. Do tego ważny jest aż 24 miesiące od otwarcia, zatem mamy dużo czasu na jego zużycie :)

Skład: Petrolatum, Lanloin, Cetyl esters, Theobroma oil, Cera Alba, Paraffin, Camphor, Menthol, Salicyl Acid, Aroma Vanilin

Cena: ok 9 zł / 7,5g

Cóż mogę powiedzieć dla podsumowania - oczarował mnie :)
Słyszałam, że lepszy jest Blistex, ale i tak na podorędziu planuję mieć Carmex.
Kuszą wersje tubkowe z uwagi na komfort stosowania, ale trochę boję się niewypału.
A jakie są Wasze doświadczenia? Polecicie coś wartego wypróbowania?

sobota, 15 czerwca 2013

A ślimaczek powędruje do... wyniki rozdania

Jak na ślimaka przystało ;) ;) ;) trochę czasu minęło - słynne ślimacze tempo, ech... :/
Ale już wzięłam się w garść, zatem wszem i wobec ogłaszam, że spośród wszystkich zgłaszających się do rozdania...


 ... ręka Opatrzności i Łut Szczęścia za pomocą maszyny losującej wskazały na...


Wszystkim, którzy wzięli udział w zabawie serdecznie dziękuję a Serenitce gratuluję zwycięstwa :)
Miłego wieczoru!

piątek, 14 czerwca 2013

Lovely, Black Eyeliner

Lubię eyelinery w płynie/kałamarzu. Są łatwe w obsłudze i nie wymagają czyszczenia pędzelka ;) Dlatego chętnie sięgam po tego typu kosmetyk i zawsze mam go na podorędziu :)
Niniejszy produkt wrzuciłam do koszyka przy okazji jakiejś promocji w Rossmannie [akurat poprzedni był na wyczerpaniu] i  ostatnimi czasy intensywnie go używałam, czas więc na kilka słów recenzji.


Tradycyjnie zaczynam od opakowania. Zazwyczaj takie eyelinery mają postać mini-kałamarza, tutaj jednak dostajemy smukłą, plastikową fiolkę o bardzo wąskiej podstawie. Bardzo nieporęczne rozwiązanie, bo praktycznie uniemożliwia odstawienie go na półkę podczas wykonywania makijażu. Trzeba się nieźle nagimnastykować, aby ustawić go w pionie. Całe szczęście otwór jest na tyle niewielki, że zawartość nie wycieka z wewnątrz, w razie gdyby doszło do przewrócenia. Innym minusem opakowania są ścierające się napisy - zarówno te nadrukowane na plastiku jak i te na białej naklejce, przez co po pewnym czasie użytkowania nie dowiemy się, jaka jest np. data ważności :/


Pędzelek ma długą rączkę, jest elastyczny i bardzo wygodny w obsłudze. Można nim dowolnie manewrować i narysować precyzyjną linię, gdyż końcówka jest odpowiednio cienka. Trzeba odrobinę uważać, bo można przypadkowo "ufarbować" sobie rzęsy, ale wprawna ręka poradzi sobie z tym problemem :)


Sam eyeliner ma formę płynu, jak sama nazwa wskazuje ;) i jest nieco gęstszy od wody. Konsystencja odpowiednia - nie spływa, nie skapuje z pędzelka. Podczas malowania nie zostawia prześwitów, dobrze przystaje do skóry, pozostawiając jednolitą linię. Na powiece zasycha szybko i nie "kseruje" się, nawet przy tłustej powiece. Uważam, że jest całkiem trwały - wytrzymuje od rana do wieczora w stanie prawie nienaruszonym, o ile nie trzemy zbyt mocno powiek :)
Jego formuła nie jest wodoodporna, jednak zauważyłam, że jest w stanie przetrwać deszcz. Natomiast "chętnie" rozpuszcza się, gdy pojawia się łzawienie.


Kolorystycznie to ładna, porządna, matowa czerń.
Bezproblemowo można pozbyć się go z oka podczas demakijażu. Daje mu radę zwykły micel, mleczko do demakijażu i dwufazy.
Krótko i na temat - naprawdę niezły produkt za przystępną cenę.

Cena: ok 8 zł / 2,5g

czwartek, 13 czerwca 2013

Bo dawno nie marudziłam ;)...

Dzisiaj post jojcząco-marudzący.
Albowiem ostatnio narzekam na brak czasu. Sporo zmian ostatnio w moim życiu prywatnym zaszło i jeszcze nie do końca wpadłam w nowy rytm.

Wybaczcie poślizg w ogłoszeniu wyników rozdania, niedługo zajmę się weryfikacją zgłoszeń i wylosuję zwycięzcę :o

Miał być dzisiaj post z dodatkowym rozkładem jazdy, ale zrobiłam małe podsumowanie i cóż... na razie wciąż jestem na etapie wypracowywania nawyków :o. Znów wszystko przez brak czasu, bo brakuje mi go na dodatkowe zabiegi.

Cóż... może czerwiec będzie bardziej systematyczny?
Trzymajcie kciuki :)

środa, 12 czerwca 2013

Dodatki z kobiecej szufladki - maj

Dawno nie pokazywałam dodatków pozakosmetycznych :)
Fakt, ostatnio mój zapał do zaopatrywania się w bibeloty nieco ostygł, niemniej jednak w maju w moim zbiorze pojawiły się dwa interesujące obiekty.

Pierwszy z nich to kolczyki - metalowe filigrany ozdobione lawendowymi, drobnymi kryształkami.


A kolejny to niewielka, wizytowa torebeczka o dość ciekawym kształcie [prezent od Rodzicielki z dalekiej podróży :)]


poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rytuał pielęgnacji włosów ver. 10.0

Dna sięgnęłam seria regeneracyjna Organic People, która stanowiła sedno mojej pielęgnacji i przyszła pora na zmiany.
Wreszcie przetestuję odżywkę do włosów w piance :)
Nigdy takowej jeszcze nie stosowałam w swojej pielęgnacji, a formuła ta ciekawiła mnie od samego początku. I nawet nie wiem, jak to się stało, że aż tyle zwlekałam z używaniem jej; wszak w moich zbiorach znajduje się już od dawna.


A zatem rytuał pielęgnacji przedstawia się następująco:
- mycie włosów szamponem Joanna Rzepa
- odżywka w piance Gliss Kur Ultimate Volume
- ekspresowa odżywka regenerująca w sprayu Gliss Kur Ultimate Repair [końcówka]
- na końce jedwab L'Biotica Wax
- a do wcierania w skórę głowy Farmona, Odżywka Normalizująca w sprayu

piątek, 7 czerwca 2013

Essence, Limited Edition - Tribal Summer

I jeszcze jedna kolekcja limitowanych kosmetyków od Essence.
Tribal Summer składać się będzie z:

- kompletu 4 pigmentów


- dwóch pomadek w soczystych barwach


- różu w płynie


- pasiastego brązera


- lakierów do zdobień

- chusteczek matujących


- oraz pierzasto-włochatej ozdoby [inspirowanej skunksem ;)]

W sumie pupska mi nie urwało :P
Mogłabym zainteresować się cieniem w kolorze koralu i tym nude. Ostatnio mam również słabość do czerwonych pomadek... Ale ile można ich mieć ;). Nie macie wrażenia, że ostatnio wszystkie produkty do ust są "longlasting"? ;) ;) ;)
Ciekawi mnie też prawdziwy odcień różu, ale wątpię, abym tym razem się na niego skusiła.
Reszta poza moim zainteresowaniem.

A jakie są Wasze typy? Będziecie na coś polować?

czwartek, 6 czerwca 2013

Essence, Limited Edition - Me and My Ice Cream

Wieści z frontu Essence - oczywiście chodzi o nową limitkę.
Lato nadchodzi wielkimi krokami [choć za oknem jakoś tego nie widać :/], pora na zimne słodkości, oto Me and My Ice Cream :)


 W kolekcji znajdziemy:
- wypiekane cienie


- pastelowe balsamy do ust

- kremowy róż do policzków


- perełki rozświetlające


- pastelowe lakiery do paznokci


- oraz nawilżane chusteczki do rąk i perełkowe naklejki na paznokcie


Lubię pastelowe odcienie, dlatego podoba mi się ta kolekcja.
Jest ciepła i miła dla oka i z chęcią zaopatrzyłabym się w większość produktów. Aczkolwiek zdrowy rozsądek podpowiada mi, że posiadam w swoich zbiorach kosmetyki, które dają podobny efekt.
Podejrzewam, że cienie do oczu będą dawać taki efekt, jak mój nabytek z MarbleMania.
Balsamy do ust kuszą i wyglądają przesłodko, aczkolwiek niezbyt często sięgam właśnie po nie :o
Róż mnie ciekawi, jednak na zdjęciu wygląda zupełnie na nie mój kolor - ciekawe, jaki będzie w rzeczywistości :)
Hitem kolekcji pewnie będą perełki [namiastka meteorów? ;)] i na nie pewnie będę polować :D
Z lakierów wpadła mi w oko pastelowa brzoskwinia, obawiam się jednak, że mam podobną...
A "bzdecików" nie potrzebuję.

Miło byłoby zobaczyć tę kolekcję w naszych drogeriach. Szczególnie liczę na Naturę, bo wciąż do Hebe mam zbyt daleko.
A jak Wy oceniacie Tę propozycję Essence?