poniedziałek, 31 grudnia 2012

niedziela, 30 grudnia 2012

Lublin Blogger's Meeting

Tytuł posta już chyba sam mówi za siebie :), a ja w notatce tylko uzupełnię :)


Tym razem spot dotyczył będzie blogerek nie tylko kosmetycznych, ale ogólnie - wszystkich osób, które w pięknym województwie lubelskich zajmują się pisaniem internetowych pamiętników :), tematyka dowolna :)

Pomysłodawczyniami i Organizatorkami są Agnieszka i Patrycja .

Planowany termin spotu to 26 stycznia 2013 roku, a miejsce, tradycyjne już - restauracja Fatamorgana.
Więcej informacji znajdziecie w tym poście.

Ja już nie mogę się doczekać, a buzia mi się śmieje na samą myśl o tym spotkaniu.
Tyle fantastycznych Dziewczyn już zdążyłam poznać dzięki naszym blogerskim zlotom :)

Do zobaczenia zatem!
Buziaki!

sobota, 29 grudnia 2012

Inglot Nail Enamel # 322

Wczoraj pokazywałam na blogu makijaż z zielonkawym turkusem przy użyciu cienia Inglot, a dziś zapraszam do obejrzenia lakieru, który idealnie zgrywa się z wyżej wspomnianym cieniem w kwestii koloru :)
Dziwi mnie tylko, że oba produkty nie są zgodne w numeracji :o, cień to 346 a lakier 322, trudniej jest skompletować zestaw ;)
A tak jakoś mi się umaniło, że lubię mieć paznokcie i makijaż pasujące do Siebie. A Wy?

Oto lakierowy bliźniak w mocnym świetle dziennym:


- i w cieniu


Jest to ładny, nieco jaskrawy, perłowy turkus ukierunkowany na zielone podtony. Nie ma złotego poblasku, jak to było w przypadku cienia.
Lakier ma typową dla Inglotów konsystencję - raczej rzadki, krycie średnie, przy dwóch warstwach jeszcze prześwitują białe końcówki.

Malowanie paznokci z jego użyciem jest proste, dobrze rozlewa się po płytce, nie zostawia smug czy prześwitów, rozprowadza się równomiernie. Pędzelek jest stosunkowo mały moim zdaniem, ale dobrze się nim operuje.
Wysycha szybko, nie bąbelkuje, natomiast widać pociągnięcia pędzla, choć nie jakoś nachalnie :)
Trwałość - ok 4-5 dni w zależności od kondycji moich paznokci ;) Szału może nie ma, szczególnie za tą cenę, bo tańsze lakiery wytrzymują mniej więcej tyle samo, ale...

Muszę zaznaczyć jeszcze jeden fakt - uważam, że te lakiery są naprawdę dobrej jakości pod względem długowieczności. Bo trwałość na paznokciach może zależeć od wielu różnych czynników, ale mam ten lakier już dobrych kilka lat i ani o jotę nie zgęstniał, nie zgluciał, nie wysechł i nie stracił swoich pierwotnych właściwości. Jest dokładnie taki sam, jak zaraz po kupieniu.

Cena: 21 zł / 16 ml 

piątek, 28 grudnia 2012

Oczko - odsłona 9

Znaleziony na dysku, dość stary makijaż w kolorze turkusu opalizującego na złoto oraz ciemnej szarości.
Nie byłam z początku do niego przekonana, zwłaszcza do poziomego nakładania cieni, ale po pewnym czasie nawet mi się spodobał :)


Użyłam turkusowego, pojedyńczego cienia Inglot # 436 z serii perłowej, ale na zdjęciach wyszedł w mocno zielonym tonie. W opakowaniu jest dużo bardziej niebieski i z lekka opalizuje na złoto. Na skórze jaśnieje, wydobywa bardziej zielone tony, ale oglądany pod innym kątem wraca w niebieskie klimaty :)
Aplikacja prosta, nie nastręcza problemów, cień nie pyli, raczej się nie osypuje, ma kremową konsystencję. W moim odczuciu mógłby być lepiej napigmentowany.
O trwałości się nie wypowiem, bo na moich powiekach wszystkie cienie szybko zbijają się w załamaniu. Na bazie - bez zarzutu.
O, i wyszła mi mini recenzja :)

Szarość to chyba paletka wypiekanych cieni Lovely, którą już recenzowałam, choć szczerze mówiąc - nie pamiętam :o

A jaka jest Wasza opinia o cieniach Inglot? Jakie kolory są Waszymi ulubieńcami? które polecacie?

czwartek, 27 grudnia 2012

Oeparol, Balance, Pomadka ochronna do ust

Zima to czas szczególnie niełaskawy dla moich ust. Bardzo szybko wysychają, pierzchną, łuszczą się i pękają, trudno mi utrzymać je w ryzach. Dlatego od jakiegoś czasu szukam czegoś, co uchroni mnie przed fatalnymi skutkami tej pory roku. A do tego z fajnym składem.
Skutkiem tych poszukiwań był zakup pomadki ochronnej, o której dzisiaj słów kilka.

Opis producenta:
Oeparol Balance Pomadka ochronna do ust zawiera wysokiej jakości naturalne składniki, w tym "tłoczony na zimno" olej z nasion wiesiołka. Preparat przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji ust. Natłuszcza je i zabezpiecza przed pękaniem i wysychaniem oraz czyni usta delikatnymi i nadaje im świeży wygląd.


 Nie będę się rozpisywała nad opakowaniem. Jest standardowe - biały plastik, wykręcany jednym ruchem sztyft, nadrukowane zdobienie się ściera. Ale w sumie nie rozlatuje się po trzech użyciach ani nie otwiera w torebce, więc nie jest źle ;)

Sama pomadka ma bardzo zwartą konsystencję, dzięki czemu nie nabiera się jej zbyt dużo na usta, ale... trzeba się trochę namachać. Nie jest ciężka ani tłusta, nie czuć jej na ustach... do czasu. Kiedy zużycie zbliżało się ku końcowi, odczułam całkiem odwrotny efekt. Zaczęła się nabierać jakby grubszą warstwą, co było średnio przyjemne. Wydaje mi się, że to kwestia przedziału czasu, w którym ją używałam [choć nie była przeterminowana]. Zatem najlepiej zużyć ją szybko.


Ochronę ust oceniam dobrze. Radzi sobie z ciężkimi warunkami, typu wiatr, niska temperatura i zapobiega pękaniu, bo mocno natłuszcza. Z suchymi skórkami już niekoniecznie, bo gdy warstwa ochronna zejdzie z ust, pojawiają się one na powierzchni. Zmiękczone, aż kuszą, żeby je skubać [wiem, nie wolno :o]. Mogłaby też lepiej nawilżać, bo z tą kwestią moim zdaniem radzi sobie wybitnie słabo.


Ogólnie rzecz biorąc kosmetyk niestety mnie nie zachwycił. Pierwsze wrażenie było dobre, ale potem pomadka działała coraz słabiej. Można przetestować, ja do niej nie wrócę.

Cena: ok. 7 zł / 3,6g

niedziela, 23 grudnia 2012

Tradycyjnie ;]

Źródło: searchwallpaper.org

Nigdy nie miałam talentu do składania życzeń, tak więc dziś na temat bardzo, bardzo krótko i prosto do sedna - Wesołych Świąt :)

sobota, 22 grudnia 2012

DIY: Laboratorium EiEi Hyal Premium

Wczorajszy post  o kwasie hialuronowym nie pojawił się przypadkowo :) W zasadzie można go potraktować jako wprowadzenie do tematyki dzisiejszego wpisu z cyklu DIY. A pokażę Wam dzisiaj jak zrobić sobie kosmetyk, za, BAGATELA!, jedyne 400 zł o_O

Źródło: organeo.pl

Na początek przytoczę ciut przydługi opis. Nudy, ale to ważne :]

Hyal Premium to ekskluzywny kosmetyk o silnym działaniu liftingującym, przeciwzmarszczkowym i zagęszczającym skórę twarzy, dekoltu i ciała. Przywraca owal twarzy czyniąc skórę bardziej gładką, napiętą i elastyczną. Polecany do cery dojrzałej 40+.

Skoncentrowane serum stworzone, aby zapobiegać procesom starzenia sie skóry i utrzymywać ją w dobrej kondycji. Zastosowany  wnim dodatkowo kwas oligocząsteczkowy pobudza do pracy wiązadła kolagenowe i elastynę, zagęszcza skórę, działa liftingująco i przywraca owal twarzy.

Dzięki swojej czystej i skoncentrowanej formule nawilża głębokie warstwy skóry przywracając jej sprężystość i elastyczność. Zawarty w HYAL PREMIUM kwas hialuronowy oligocząsteczkowy pochodzenia roślinnego to substancja o najniższej masie cząsteczkowej występującej w kwasach  hialuronowych, dzięki czemu może wnikać jeszcze głębiej w skórę, wiązać więcej wody (kilkusetkrotnie więcej niż sama waży), co przekłada się na znakomite właściwości zagęszczające i liftingujące skóry.

Hyal to produkt pochodzący z fermentacji mikrobiologicznej, pozbawiony domieszek białek pochodzących z organizmów zwierzęcych. To kosmetyk bezzapachowy i hipoalergiczny. Kosmetyk przebadany dermatologicznie i mikrobiologicznie. Produkowany z roślin niemodyfikowanych genetycznie. Produkt nie testowany na zwierzętach.

Nie zawiera:
- parabenów
- glikolu propylenowego
- substancji powierzchniowo czynnych
- barwników
- olejów mineralnych
- silikonów
- substancji pochodzenia zwierzęcego
- parafiny i pochodnych

Skład/ INCI: Aqua, hialuronic acid

Pojemność: 30ml

Iście imponujący opis, prawda?

A tymczasem... wystarczy zajrzeć do któregokolwiek sklepu z półproduktami do wyrobu kosmetyków, a dostaniemy tzw. potrójny kwas hialuronowy, którego opakowanie o tej samej pojemności kosztować nas będzie niecałe 10 zł.
Można go zastosować na skórę solo, lub nieco rozcieńczyć z wodą, aby uniknąć uczucia lepkości, a tym samym uzyskać większą pojemność bez znaczącej utraty właściwości :P Tyle. Połączyć dwa składniki.

Tymczasem firma EiEi manipulując mieszaniną haseł na topie i w dużej mierze nikłej świadomości społeczeństwa nabija nabywców w butelkę.
Dosłownie.
W piękną butelkę z matowego szkła ze słotą wstążeczką i filigranowym listkiem. Za 400 zł. Strasząc parabenami, parafiną silikonami i, o zgrozo!, substancjami powierzchniowo czynnymi! Swoją drogą, jak to się stało, że do tej pory, po używaniu powyższych substancji w codziennej pielęgnacji [bo chyba każdy się na ten przykład myje?] nie wypaliło nam jeszcze twarzy?
Kusząc "oligocząsteczkowym" [co za mądra nazwa ;)] kwasem hialuronowym, czyli takim o najmniejszej masie. Niestety nie informując, że nawet kwas HA o masie poniżej 10kDa nie jest w stanie przeniknąć do skóry właściwej, której przepuszczalność wynosi zaledwie 3kDa.

Tak więc... ja podziękuję, wolę zrobić własnoręcznie :D
Przynajmniej 390 zł zostanie w kieszeni ;)

Podobnego "kwiatka" wypuściła na rynek forma Etani. Za produkt wzbogacony witaminą B3 [jakieś 5 zł] i olejem rycynowym [2 zł w aptece] zażyczono sobie jedynie 240 zł o_O.

Znacie podobne kosmetyki [czy może raczej pseudo-kosmetyki]? Podzielcie się opinią, co sądzicie o takich produktach i ich marketingu :)

piątek, 21 grudnia 2012

Trendy w kosmetyce: kwas hialuronowy

Bum na kosmetyki z kwasem hialuronowym w zasadzie trwa już kilka lat i nie jest to składnik nowy, ledwo odkryty. Jednakże jego obecność w formulacjach nieustannie jest bardzo mocno zaznaczana przez producentów i marketingowców, którzy traktują go jak ósmy, a może i dziewiąty cud świata ;)
Z drugiej strony trudno się dziwić, bo faktycznie składnik ten ma sporo fajnych właściwości.

Kwas hialuronowy jest rodzajem polisacharydu zwanego inaczej glikozaminoglikanem. Polisacharyd ten występuje we wszystkich rodzajach organizmów żywych.
Jest związkiem odpowiedzialnym za wiązanie wody w skórze właściwej. Jego jedna cząsteczka jest w stanie związać do 250 cząstek wody! Nie wywołuje podrażnień i alergii, jest jednym z bezpieczniejszych składników w kosmetyce.

Kiedy skóra jest młoda, zawiera odpowiednią ilość kwasu HA, ale z wiekiem zaczyna brakować go w jej strukturze, przez co traci ona zdolność do wiązania wody. A to z kolei prowadzi do zwiotczenia i powstawania zmarszczek, objawy starzenia stają się coraz bardziej widoczne. Dlatego producenci kosmetyków bardzo chętnie sięgają po ten tani i skuteczny składnik, o niemal natychmiastowym [choć powierzchniowym] działaniu.

Efekty zastosowania kwasu hialuronowego:
- nawilża skórę
- powoduje wzrost jej elastyczności
- zmniejsza szorstkość skóry
- osłania warstwę rogową naskórka przed szkodliwymi czynnikami z zewnątrz
- zmniejsza podrażnienia skóry, przyspiesza gojenie się naskórka
- wzmacnia wewnętrzne warstwy skóry
- ułatwia transport składników odżywczych oraz usuwanie toksycznych substancji wewnątrz skóry
- zwalcza wolne rodniki
- pomaga znacznie opóźnić procesy starzenia się skóry
- dodaje skórze koloru i blasku

Wspomniałam wcześniej, że działanie kwasu jest jednak tylko powierzchniowe. A to dlatego, że cząsteczki kwasu niestety są zbyt duże, aby wniknąć w skórę właściwą czyli tam, gdzie są najbardziej potrzebne i funkcjonują naturalnie. Ale o tym "sprytni" marketingowcy już milczą ;] i będą mamić potencjalne nabywczynie obietnicami głębokiego nawilżenia "od wewnątrz" :P. Jednak mimo tego "niedopowiedzenia" warto stosować ten składnik nawet powierzchniowo. Tak zastosowany kwas również nawilża, tylko słabiej i na krócej. Otacza skórę, tworząc film na jej powierzchni, a jego właściwości higroskopijne skupiają wodę. Badania wykazują, że przyspiesza gojenie naskórka i ma właściwości łagodzące. A dobrze nawilżona wierzchnia warstwa skóry lepiej przepuszcza substancje czynne, więc kwas HA może w pewnym zakresie pełnić funkcję promotora przejścia.

Źródło: effa.com.pl


czwartek, 20 grudnia 2012

Mój program pielęgnacji ver. 12.0

Nagła zmiana planów :o

Odlewka algowej Orientany właśnie się skończyła, postanowiłam jednak iść za ciosem i zużyć kolejną, tym razem z żeń-szeniem. Jednakże [zdradzę rąbka tajemnicy jeszcze przed recenzją] u mnie kremy z O. nie sprawdzają się na dzień, więc ten punkt porannej pielęgnacji musiałam zastąpić innym. I tym oto sposobem mój rytuał dbania o twarz uległ całkowitej transformacji w nowy program. A oto i on, krok po kroku.


Rano:
- Delia, płyn micelarny
- Nantes, witaminowy tonik z ekstraktem z zielonej herbaty
- serum C [plus niacynamid, arbutyna i kwas kojowy]
- serum superwybielające [w miejscu przebarwień]
- Clarins, Multi Active Serum/ Multi Active Day Earky Wrinkle Correction Lotion
- The Face Shop, Natural Sun AQ Sun Cream SPF 45 Super Antioxidant Acaiberry
- BB Cream jakiś tradycyjnie [ciągle męczę tego Orientala] i puder bambusowy


Wieczorem:
- oczyszczanie twarzy mydłem z nanosrebrem
- Nantes, witaminowy tonik z ekstraktem z zielonej herbaty
- tonik z kwasem jabłkowym
- serum superwybielające pod oczy
- Orientana, krem-maska do twarzy z koreańskim żeń-szeniem
- krem pod oczy Orientana, wersja czereśniowa

Na przesuszoną skórę raz na kilka dni maska Missha Tornado Ampoule Vita C.

Plus Uguisu i błoto z oligoelementami :]

środa, 19 grudnia 2012

Kallos, Crema al Latte, maska do włosów z proteinami mleka

Większość z Was pewnie zna ten produkt lub przynajmniej o nim słyszała. Maska gros czasu jest dostępna na rynku, w międzyczasie doczekała się klonów, zmiany szaty graficznej i składu. Wieść gminna niesie, że i pojemności różnią się właściwościami i składami. Ja ocenię dziś maseczkę w wersji oryginalnej [?] i w jej najmniejszym opakowaniu :)

Opis producenta:

Dzięki proteinom pozyskanym z mleka krem wspaniale nadaje się do każdego rodzaju włosów, pozostawiając je delikatne i odżywione. Doskonały do zregenerowania włosów osłabionych przez rozjaśnianie, farbowanie oraz trwałą ondulację.
Zaaplikować na umyte włosy i pozostawić na 10 minut, potem spłukać. Stosować 2-3 razy w tygodniu.

O masce usłyszałam po raz pierwszy kilka lat temu, kiedy rozpoczynała się moja przygoda ze świadomą pielęgnacją, a przy okazji również włosomaniactwo :D Moje, wtedy ponad stucentymetrowe włosiska potrzebowały czegoś porządnego do pielęgnacji.
Chodziłam wokół tej maski i chodziłam... ale bez przerwy coś innego miałam w kolejce do zużycia :/ Raz nawet zamówiłam, ale kosmetyk niestety do mnie nie dotarł. Skupiłam się zatem na zużywaniu innych, powtarzając sobie, że do Kallosa wrócę później. No i wróciłam :P Kijek z tym, że już włosy nie te ;), legendę trzeba było przetestować :]


Opakowanie jest bardzo proste, niewymyślne. Ot, plastik-fantastik, przezroczysty, pękaty słój z białą nakrętką. Wygodny o tyle, że widać zawartość. Ergonomia przeciętna, ciut wkurza mnie "podcięcie", które może utrudnić wyjmowanie mazi z wnętrza. Ja słoiczek wzięłam sposobem - po prostu wylewałam maskę na rękę, lekko stukając o brzeg dłoni.

W środku siedzi, białe, gęste, budyniowe coś :D Budyń - to chyba bardzo dobra nazwa, odzwierciedlająca właściwości konsystencji i... zapachu! Zapachu, który jest mocny, trochę chemiczny i bardzo, bardzo waniliowo-mleczny :). A moc ma taką, że zostaje na włosach do kolejnego mycia, albo nawet jeszcze dłużej.

Podczas aplikacji maska nie spływa z włosów, dzięki swojej gęstej formie. Nie sprawia problemów z wypłukaniem.

Samo działanie, hm... szczerze? Spodziewałam się więcej. Maska wydała mi się po prostu przeciętna. Pozostawia włosy, sypkie, nieco odżywione, ale moim zdaniem za mało nawilżone. Ładny połysk. Ułatwia rozczesywanie. Nie obciąża i nie powoduje przetłuszczania. Ale efektów spektakularnych, jakich się spodziewałam po przeczytaniu tylu dobrych opinii i poleceń brak.

Tradycyjnie jeszcze skład [swoją drogą niezbyt rewelacyjny :o]


Cena: ok 6 - 10 zł / 275 ml

wtorek, 18 grudnia 2012

Yedam, Yun Bit Yun Jin Gyeol Firming Cream

Krem ujędrniający na bazie sfermentowanych ziół orientalnych zawierający roślinną placentę.

Ha! To dzisiaj opowiem Wam o moim ulubieńcu ostatnich tygodni czyli kremie, który okazał się totalnym zaskoczeniem i w ogóle OMG ;)

Jakiś czas temu podczas poszukiwania najkorzystniejszej oferty zakupowej trafiłam na kosmetyki zupełnie mi nieznane [nie tylko mi zresztą, bo i w sieci było o tych produktach bardzo mało]. Zazwyczaj przed zakupem staram się zgłębić temat, znaleźć składy, a tu... NIC. No blank zupełny. Pół biedy, gdyby to była permanentna oferta, ale akurat trafiłam na licytację i nigdzie indziej nie widziałam tej marki. Drugie pół biedy nazywa się opakowanie, które mnie urzekło tak, że nie mogłam oderwać wzroku! Oczarowało, zahipnotyzowało, połknęło, wchłonęło, przetrawiło i wypluło z poczuciem permanentnego pragnienia. Nie potrafiłam się oprzeć. Potem jeszcze adrenalina i emocje towarzyszące licytacji... Ale kremiszcze wreszcie było MOJE!


Opis producenta:

Krem z orientalnymi ziołami leczniczymi zawiera takie składniki jak pszczele mleczko i adenozynę, które poprawiają witalność i zwartość skóry. Kosmetyk przeciwdziała wysuszaniu skóry i powiększaniu porów. Lekka formuła sprawia, że można go stosować przez cały rok.


Fitoplacenta wspomaga zdolność skóry do wchłaniania tlenu i przyspiesza w niej procesy metaboliczne oraz odnowę naskórka. Jest bogatym, a jednocześnie zbilansowanym źródłem substancji odżywczych takich jak aminokwasy, witaminy i minerały. Zawiera także fitohormon żeński oraz "czynnik wzrostu", który zapobiega problemom cery takim jak nadmierne wydzielanie sebum, rozszerzone pory, stany zapalne [wypryski] a także przeciwdziała starzeniu się skóry wskutek promieniowania UV czy też utraty wilgotności.
Sprawia, że twoja skóra ma piękny, promienny i zdrowy wygląd.

Główne składniki:
- ekstrakt z poroża łosia
- lukrecja
- żeń-szeń
- siekiernica
- mleczko pszczele

Nie mogłam się doczekać, kiedy upragniony kosmetyk trafi w moje łapki z dalekiej Korei :) Na szczęście na przesyłki z tego kraju nie trzeba czekać zbyt długo :]

Zaczynamy od pudełeczka, bo takowe krem posiada. Zaskakujące, wykonane z holograficznego papieru, cieszy oko :)


Potem słoiczek i tu... zaskoczenie. Spodziewałam się pękatego słoiczka z półkulistą zakrętką, bo tak właśnie prezentował się na zdjęciach aukcyjnych, tymczasem pod odkręceniu wieczka połowa objętości zniknęła *o* Z pękatej mini-dyni zrobił się ledwie patison. Ale whatever, sama forma słoiczka bardzo oryginalna.
Całość w kolorach złota i brązu, daje wrażenie ekskluzywności i przepychu. Szkoda, że złota nakrętka jest tak tandetnie plastikowa [jeśli wiecie, co mam na myśli], ale... wybaczam za całokształt. I to piękne zdobienie z motywem motyla, wygląda jak inkrustowane, stylizowane nieco na bibelot z cesarskiej łazienki ;)


Sam słoik jest zrobiony z grubego, brązowego szkła, jest ciut ciężki i dobrze leży w dłoni. Ergonomia nieco kuleje jeśli chodzi o wydobywanie kremu ze środka - otwór jakby ciut przymały, a do tego "podcięcie" sprawia, że trzeba się nieco nagimnastykować, aby wydobyć resztki kremu, które nie zawsze spływają w dół.


Wybaczcie tej dość długi wstęp i opis opakowanie, ale jest ono moim zdaniem absolutnie urzekające :]

Przejdźmy zatem do meritum, czyli działania kosmetyku :)

Krem, dość gęsty w konsystencji, o jasnobeżowym kolorze, jest zaskakująco lekki i puszysty. Byłam w szoku, kiedy pierwszy raz zanurzyłam w nim paluszek, posmarowałam twarz spodziewając się tłustego klajstra, a tu taka przyjemna niespodzianka! Niektórym może przeszkadzać dość mocny, wyczuwalny zapach żeń-szenia. Ja natomiast bardzo go polubiłam. Jeszcze bardziej - bo nie zostaje na skórze :)


Wchłania się szybko, pozostawia jednak na skórze błyszczącą warstwę, ale bez efektu tłustości. Z uwagi na ten błysk stosowałam go na noc. A rano? Doznałam kolejnego szoku :D Bo skóra moja o poranku była absolutnie pięknie MATOWA! Spodziewałam się raczej "tłuszczyku", krem z parafiną, do tego przeciwzmarszczkowy, więc powinien natłuszczać skórę całkiem mocno, a tu taki surprise :D Do tego skóra moja była bardzo gładka, wypoczęta, uspokojona, lekko nawilżona i taaaaaaka mięciutka. Nic, tylko miziać policzki!

Po kilku tygodniach z tym kremem w roli głównej w pielęgnacji mogę powiedzieć, że wyregulował mi cerę. Mat nie był jednorazowy, a witał mnie w łazience każdego ranka. Dodam, że utrzymywał się długo. No chyba, że "zepsułam" go micelem i nałożeniem innych mazideł rano. Zauważyłam, że jakby lekko rozprasował mi zmarszczki mimiczne. Wydawały mi się nieco płytsze i mniejsze, niż przed używaniem tego kremu.Wspominałam, że zawiera w składzie parafinę. Mogłoby się wydawać, że będzie ostro zapychał i przetłuszczał cerę - nic bardziej mylnego! Podczas stosowania kosmetyku moja cera pozbyła się problemu niechcianych gości prawie do zera. Z ręką na sercu muszę przyznać, że dawno nie miałam tak dobrze wyglądającej cery. Zero zapychania, zero podrażnień. Krem marzenie :) I choć inne specyfiki kuszą, nie wykluczam, że kupię kolejne opakowanie, bo Yedam Yun Bit Yun Jin Gyeol Firming Cream po prostu oczarował mnie już nie tylko opakowaniem, ale działaniem przede wszystkim. Spełnia wszystkie obietnice producenta.

Podsumowując: krem kupiony na wariata, a okazał się strzałem w dziesiątkę. UWIELBIAM GO!

To jeszcze na koniec tych peanów skład:


Cena: ok 100 zł / 50ml [ale często bywa w promocji za ok 60 zł]

A Wam zdarzyły się kiedyś takie nieprzemyślane zakupy? Spełniły oczekiwania?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Ładne kosmetyki: Etude House, Princess Etoinette

Tym razem nie jeden produkt, nie dwa, ale cała seria :D
Tak słodko-cukierkowe, że aż mdli, a jednocześnie nie mogę się napatrzeć i chciałabym wszystko :D
Kolekcja niewątpliwie budzi we mnie "małe dziecko", która z dziewczynek nie chciałaby mieć takich bajerów ;) ;) ;)

I szkoda tylko, że koszta sieją lekkie [eufemistycznie rzecz ujmując] spustoszenie w kieszeni. Ale może kiedyś szarpnę się na jakiś księżniczkowy drobiazg :D.


A tymczasem PACZCIE ;)

 

Eyelinery. W sumie chyba najmniej ciekawy produkt z całej serii.

 

Pomadki. Dostępne w 8 kolorach, z różnym wykończeniem. Są i kremowe i takie z drobinkami. Urzekła mnie zdobiona rączka <3.


Róż do policzków. Boskie puzderko! I ta niezwykła forma - dwie wersje kolorystyczne zamknięte w pastylkach w kształcie serca. Sama słodycz :D


Transparentny puder sypki. Opakowanie w tym samym stylu, co róż. Kupiłabym dla samego pudełeczka :)


Te wszystkie cuda trzeba jednak czymś nałożyć :). Oto i pędzelek typu kabuki z główką w kształcie kwiatu. Kolorystyką też do niego nawiązuje. Zwróćcie uwagę na zdobienie rączki :)


Dl osób gustujących w klasycznych pędzlach - zestaw w uroczej kosmetyczce. Jak się oprzeć?


Aby dobrze nałożyć makijaż, potrzebne jest także lusterko :]. Malowanie w ciemno może dać, khem... zaskakujący efekt :]


Pomalowane paznokcie stanowią dopełnienie całości. Mix and match. Dwa zestawy do wyboru, każdy idealnie współgra :)


Warto mieć pod ręką także kosmetyczkę, aby upchnąć w niej niezbędne drobiazgi :]


Oczywiście nie mogło zabraknąć grzebyczka. Urocza miniaturka w jedynie słusznym kolorze :P Rozmiarem w sam raz do torebki. Nie zajmuje dużo miejsca, co za praktyczność ;)


A zanim się wyszykujemy, trzeba przecież wziąć kąpiel w iście księżniczkowym stylu. Z pomocą przychodzą nam kule... ups! musujące serca do kąpieli :D Trzy wersje zapachowe.


Kąpiel umilą nam także świece. Nie tylko kąpiel zresztą. Bo np. romantyczną kolację też. Wielofunkcyjne :D

Przyznam, że przepadłam.
Azjatyckie opakowania kosmetyków od dawna przykuwają moja uwagę. Sa naprawdę ciekawie zaprojektowane, tu nie ma limitów.
Ech... niechże ktoś wyrwie naszych rodzimych projektantów z ramion konwencjonalizmu i zrobi coś równie ekstrawaganckiego :]
Nie chciałybyście oglądać podobnych cudeniek na półkach polskich drogerii?

sobota, 15 grudnia 2012

Liebster Blog

... po raz drugi, a co :)

Do zabawy tym razem wyznaczyła mnie Iwona :). Serdecznie dziękuję za zaproszenie :)

Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego Blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje im swoje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.

A poniżej lista pytań z moimi odpowiedziami :)

1. Śniadanie czy kolacja?
Zdecydowanie kolacja.
2. Rzecz, która zawsze znajduje się w Twojej torebce?
Notatnik, dokumenty, karty płatnicze.
3. Boże Narodzenie czy Wielkanoc?
Boże Narodzenie :) Chociaż nie lubię zimna ;)
4. Twoja ulubiona pora roku?
Lato, bez wątpienia.
5. Twój ideał faceta?
Już znalazłam :) Dłuuuuuugo by pisać :]
6. Dom czy mieszkanie?
Chciałabym mieć dom, ale mieszkanie wydaje się być bardziej praktyczne :]
7. Twój ulubiony kosmetyk kolorowy?
Nie licząc tuszu do rzęs, BB Cream. A zaraz po nim plasuje się róż do policzków. I eyeliner :D
8. Twoja ulubiona potrawa?
O mamma mia, trudno wybrać :o Prażony ser z frytkami? Risotto z oryginalnego przepisu by moja mama? Nie wiem, dużo potraw lubię :P
9. Chłopczyk czy dziewczynka?
Bez różnicy, każde ma swój urok :)
10. Wada, która najbardziej denerwuje Cię u innych osób?
Dwulicowość chyba, ale jest też kilka innych :/
11. Tytuł piosenki, która jest w stanie poprawić Ci humor?
Youtsenalulu!

Jako, że jakiś czas temu robiłam już ten tag, nie puszczam go dalej, ale jeśli macie ochotę wziąć udział w zabawie, to czujcie się zaproszone :D 

piątek, 14 grudnia 2012

Essence, Limited Edition - Hugs and Kisses

Nie dalej jak dwa tygodnie temu przedstawiałam na blogi aż dwie nowe kolekcje limitowane, a już pojawiła się zapowiedź trzeciej! Cosnowa szaleje i zasypuje nas propozycjami ;). Tym razem coś w klimacie Walentynkowy, czyli słodko, serduszkowo i całuśnie. Hugs and Kisses

Zaczynamy :D

- paletka, a w niej cztery cienie do oczu


 - brokatowe eyelinery w dwóch wersjach do wyboru


 - sztuczne rzęsy ozdobione serduszkowym motywem


- lip tinty w soczystych kolorach


- peeling, w sam raz do spierzchniętych od mrozu ust
 

- róż do policzków


- cztery lakiery w pastelowych barwach
 
 

- cztery brokatowe toppery, idealne do baz pokazanych powyżej :)


 - oraz słodziakowe naklejki na paznokcie


- oraz perfumy
 


Mnie osobiście kuszą lakiery [bez zieleni], lip tinty [co za słodki róż!, ciekawe jak z pigmentacją] i scrub. Ten ostatni to zupełne novum, bo nie przypominam sobie, aby Essence miało tego typu produkt w swojej ofercie. 
Zakup eyelinerów uzależniam od tego, jak łatwe będą w obsłudze. Jeśli okaże się, iż są podobne do tych z ostatniej wampirzej limitki i robią prześwity - odpuszczę. Zakup zapachu również wiąże się z przetestowaniem. Do tej pory perfumy z Essence raczej do mnie nie trafiały. Posiadam tylko jeden flakon :o
Natomiast róż, który zazwyczaj zawsze jest hitem limitki zupełnie nie leży w kręgu mojego zainteresowania.

Ogólnie rzecz biorąc - fajna kolekcja, ale szału nie ma. Przeżyję, jeśli jej nie będzie ;)