piątek, 31 maja 2013

Upolowane w Rossmannie...

Zazwyczaj nie rozdrabniam się z notkami zakupowymi i wszystko pokazuję w formie podsumowania miesiąca w jednym poście. Tym razem też miało tak być. Niestety... wpadłam. Jak śliwka w kompot. Po same uszy. Bez przebaczenia :P

Myślałam, że się uda.
Albowiem pierwotnie do koszyka trafiły zaledie cztery produkty.
To asortyment, który widzici po lewej stronie.
Piankę zakupiłam skuszona promocją. Moja dotychczasowa, choć jest jej całkiem sporo, ledwo zipie, no ma zepsuty aplikator i wydobycie czegoś z jej wnętrza graniczy z cudem, więc stwierdziłam - co się będę męczyć.
Nowego tuszu i lakierów nie potrzebowałam, ale...żólty zbiega bardzo dobre recenzje i grzechem byłoby nie wziąć za 5 złotych, a jeśli chodzi o lakiery, to takich kolorów nie mam [no prawie :P] i kropka.

Ale potem mania -40% ogarnęła blogosferę, a ja chłonęłam Wasze wpisy niczym gąbka. Albo garb wielbłąda ;)

I tak okazało się, że prawie nie mam toniku w zapasie, a micel [za 6 zł] choć może nie od razu, ale za jakiś czas będzie potrzebny, więc po co przepłacać [a  Biedo już nie będzie :(]. Serum z Alterry na pewno się przyda, w końcu z każdym dniem nie młodnieję. Kremu z mocznikiem Isana od dawna szukałam i akurat tego dnia udało mi się wreszcie dostrzec na półce te niepozorne pudełeczka, więc i tak bym go kupiła :D, natomiast Nivea był w promocji, więc dodatkowo wzięłam  [oba kremy nie dla mnie].
Lakiery i odżywka to już nadprogramowe chciejstwo, ale za tą cenę... Później męczyłabym się po nocach i miała koszmary, że taką okazję przepuściłam ;)

Tym oto sposobem z wydanych 16 zł zrobiło się 60 :o
Na szczęście skończyło się TYLKO na 2 wizytach, ufff...

A u Was jaki bilans "strat" i nadprogramowych zapasów?
Kupiłyście coś w ostatniej chwili?

czwartek, 30 maja 2013

"Echo" blogerskiego zlotu czyli...

... "pamiątki" do testowania, abyśmy wszystkie były wymalowane i wysmarowane od czubka głowy do koniuszków palców u nóg :)

Hean - paletka, idealna do smoky eye z fioletowym akcentem, błyszczyk i piękny róż w kolorze złoto-różowym :)
Alkemika [dawne Paese] - podoba mi się nowe logo :)
Flormar - tutaj tusz Spider Lash [lakierem podzieliłam się z Kasią :)]
Gift od Verona Cosmetics - żółtego nie mam jeszcze w kolekcji ;)
Wspaniały zestaw do L'Biotica - pamiętam pierwsze kroki tej marki na rynku, ogromnie się od tego czasu rozwinęli.
Bardzo ciekawi mnie serum do rzęs.
Nie wiedziałam, że robią też suplementy - energia i witaminy to coś, czego mi teraz bardzo potrzeba :)
Joanna - pamiętacie jak pisałam, że bardzo chciałabym przetestować te kosmetyki?
Niestety u mnie wciąż ta seria jest bardzo słabo dostępna i mocno okrojona.
A tu proszę :D
Moc dobroci od Eveline :D
OMG, z moim problemem, kiedy ja zużyję te balsamy ;)
I kosmetyki Flos-Lek. Dwufazówka wygląda magicznie :D
Pat&Rub od dawna mnie kusiły, szczególnie składem.
Ala będzie miała się w czym pluskać :)
Sanflore miałam okazję kiedyś testować i pozostawiło na mnie bardzo dobre wrażenie.
Cieszę się na kolejne spotkanie z tą marką :)
Niezawodny Biały Jeleń - marka zaskakuje i rozwija się coraz bardziej :)
Pilomax - małe rozmiary idealne na wakacyjne wyjazdy.
Evree, Bath and Body Works oraz Forte Sweeden [OnLine]
Podarunek od Ambasady Piękna
Manila Bond
Dobroci od Venus...
... oraz bransoletka Candy Crystal zamówiona specjalnie dla nas przez markę Venus

A tu jeszcze dodatki od by Dziubeka, House of Mima i Pachnącą Szafę

Jeszcze raz ogromne dziękuję Organizatorkom i Darczyńcom :)
A teraz czas wziąć się za testy :)

środa, 29 maja 2013

Sobota pełna emocji... czyli II Zlot Lubelskich Blogerek Kosmetycznych :)

Zawsze cieszę się na samą myśl o spotkaniu z Dziewczynami z lubelskiej blogosfery, niezależnie od tego, czy to duże, "oficjalne" spotkanie czy plotki przy kawie i ciastku w większym bądź mniejszym gronie :)
Tym razem organizacji naszego meetingu towarzyszyła aura tajemniczości, podsycana od czasu do czasu równie tajemniczymi emailami. Organizatorki zadbały o rozgrzanie emocji  do czerwoności ;) Na miejsce spotkania wyznaczono restaurację Orient Express [którą być może znacie z Kuchennych Rewolucji].

I wreszcie nastała długo wyczekiwana sobota...

Ciekawe jesteście, co się działo? [A działo się... oj tak :D]

W wyznaczonym miejscu spotkało się 20 Wspaniałych Dziewczyn - the Best Bloggin' Team Ever :P


Aby nam w brzuchach nie burczało, przygotowano dla nas smakowity poczęstunek :)


Miałyśmy także prawdziwą przyjemność wysłuchać ciekawych prezentacji.
Na początku głos zabrała p. Marzena z którą można było podyskutować na temat marki L'Biotica, jej osobistych doświadczeniach z produktami tej marki i ciekawostkach dotyczących tajników produkcji. Nie była to tradycyjna prelekcja, a luźna, przyjacielska rozmowa.


Na spotkaniu pojawiła się również p. Kamila, właścicielka niewielkiej firmy Handmade Cosmetics, której filozofią i misją jest tworzenie wyłącznie kosmetyków naturalnych. Każda z nas dostała próbkę kremu własnoręcznie zrobionego przez p. Kamilę, miałyśmy również niepowtarzalną okazję testować zupełnie nowe, niedostępne w sprzedaży formulacje :)


Oczywiście był też czas na "pracę w podgrupach" czyli plotki, dyskusje i integrację :)...


oraz niespodzianki... Co prawda Nasze Organizatorki - Ewelina i Agnieszka wspomniały coś o drobnych upominkach na pamiątkę, ale...


... wszystkim chyba szczęki poopadały, kiedy zostałyśmy obdarowane...

Fotki "pożyczone" od Agnieszki z bloga http://agnesbeauty.blogspot.com/

Cóż mogę powiedzieć - ogromnie się cieszę, że mogłam po raz kolejny spędzić czas z Dziewczynami :) dla mnie to zawsze chwile pełne mnóstwa pozytywnej energii! Ogromnie dziękuję też Adze i Ewelince za zaproszenie :* i za perfekcyjną organizację spotkania!

A bawiłyśmy się w następującym składzie :)

1. http://agnesbeauty.blogspot.com/
2. http://w-mojej-kosmetyczce.blogspot.com/
3. http://belleoleum.blogspot.com/
4. http://making-myself-beauty.blogspot.com/
 
5. http://marzena84beauty.blogspot.com/
6. http://kosmetykowy.blogspot.com/
7. http://vejjs.blogspot.com/
8. http://alfabeturody.blogspot.com/ 

9. http://wyznaniakosmetoholiczki.blogspot.com/ 
10. http://kosmetyczkaani.blogspot.com/ 
11. http://sanctuaryofbeauty.blogspot.com/ 
12. http://caipiroska1.blogspot.com/ 
13. http://kosmetyczne-rewolucje.blogspot.com/ 
14. http://cupcakeee30.blogspot.com/ 
15. http://25latka-wraca-do-siebie.blogspot.com/ 
16. http://wodcieniachfioletu.blogspot.com/ 
17. http://catherine-beauty.blogspot.com/ 
18. http://wyprzedazmarzen.blogspot.com/ 
19. http://paulinashow.blogspot.com/
20. http://codziennietasama.blogspot.com/ 



Do zobaczenia wkrótce!

wtorek, 28 maja 2013

Gdzie ten mat, ja się pytam???

Nie jestem entuzjastką filtrów i używam ich raczej z konieczności [np. przy kwasach] niż przyjemności.
Swego czasu szukałam ideału, który sprawdziłby się przy mojej mieszanej cerze z mocno przetłuszczającą się strefą T. I gdy już znalazłam ideał, okazało się, że producent właśnie go zepsuł, zmieniając faktor na niższy. Wszystkie inne niestety nie do końca się sprawdzały pod względem trzymania mojej cery w ryzach.

Potem odkryłam filtry rodem z Korei i zapaliło się dla mnie światełko w tunelu. Albowiem okazało się, że całkiem dobrze współgrają z moim typem cery i nie robią mi z czoła natłuszczonej patelni, która świeci z dala niczym zwierciadło. Przekonałam się, że filtry można polubić :)

Od tamtego czasu lubię poeksperymentować na poletku blokerów azjatyckich. Dlatego też z dużym entuzjazmem podchodziłam do testowania nowego produktu, którego próbkę dostałam do zamówienia. Tym większym, iż w nazwie zawierała słowo MATE, a ja fanką mocnych matów jestem.
Tak, wiem... nieszczęsna próbka to za mało na recenzję, niemniej jednak dzięki takiemu maleństwu można stwierdzić, czy w ogóle warto zainwestować w produkt. Zwłaszcza, gdy kosztuje niemało. Dlatego też postanowiłam podzielić się wrażeniami z testów.

SPF 50, sugerowany mat...
Hera Sun Mate Leports...

Źródło elementów: ebay.pl

Tylko... gdzie ten mat się podział?
Biały, gęsty krem o ładnym zapachu dość dobrze aplikowało mi się na skórę. Pod palcami czuć było przyjemny poślizg. Pierwszy zgrzyt widać od razu - zazwyczaj kosmetyki tuż po nałożeniu się wchłaniają i błysk pojawia się po pewnym czasie. A tutaj - tłuściutko, oj tłuściutko... Postanowiłam dać mu trochę czasu na "popracowanie" ze skórą, ale z godziny na godzinę było tylko gorzej :(

I tak oto jedna, mała saszetka uratowała mnie przed nietrafioną inwestycją.
Piszę zatem ten post ku przestrodze.
Nie wszystko co MATE jest "mate" ;)
Jeśli zatem szukacie filtra o matowym wykończeniu nie sięgajcie po Hera Sun Mate Leports SPF50

Cena: ok 35$ / 70ml

poniedziałek, 27 maja 2013

Baviphat Magic Girl Plus BB Cream

W harmonogramie bloga czas na "bebik" czyli BB Cream.
Dzisiaj krótka charakterystyka kremu teoretycznie przeznaczonego do cery tłustej. Z taką właśnie myślą Baviphat opracował formułę kremu Magic Girl Plus BB Cream. Dla odmiany numerek określa kolor, a nie odcień [choć osobiście ciekawi mnie, czy formuły nie różnią się kolorem :)]. Jako że testowałam jedynie sample, nie wypowiem się o jego właściwościach długofalowych. Ale mam nadzieję, że te kilka słów, a przede wszystkim swatche być może okażą się pomocne.

Opis producenta:

Baviphat Magic Girl Plus BB Cream to kosmetyk zawierający skwalan, dzięki czemu jest niezwykle delikatny i wygładza skórę. To produkt dwufunkcyjny, pełni rolę bazy  oraz filtra UV. Wyrównuje koloryt cery i działa ochronnie przed promieniami UV. Idealny na poranną bieganinę, gdy brakuje czasu.
Zawiera także ekstrakt z oczaru i portulaki, co czyni go odpowiednim do cery wrażliwej.

Sposób użycia:
Po wykonaniu codziennych czynności pielęgnacyjnych, nałóż odpowiednią ilość BB Creamu i rozprowadź równomiernie na skórze twarzy.


Źródło: ebay.com

Na powyższym zdjęciu opakowanie :) Pudełko, skromna tubka "z klapką" zawierająca 45 ml kremu, z którego przygląda nam się zalotna, młoda dama :). Tubę można postawić na nakrętce, dzięki czemu zawartość będzie łatwiej wydobyć przy końcówce.

Moje doświadczenie z tym BB zaczęłam od stwierdzenia, że jest gęsty. Konsystencja zwarta, kremowa, masełkowa i... o dziwo - jakaś taka nietłusta :).
Zapach niewyszukany, jak większości bb - mydlany, z domieszką czegoś świeżego.



Nie pamiętam już, jak zachowywał się podczas samej aplikacji :o
Natomiast po fakcie odnotowałam przyjemne wygładzenie skóry.

Rozcieranie
Uważam, że koloryt został bardzo przyzwoicie wyrównany. Krycie średnie, wyglądające naturalnie, ale można je stopniować. Krem wydał mi się lekki, mimo swojej konsystencji, w ogóle nie czułam jego obecności na skórze. Bardzo dobrze dopasował się do naturalnego koloru. Pozostawiał glow typowy dla blasku zdrowej skóry. Ten połysk nie do końca może pasować osobom borykającym się z przetłuszczającą cerą, do jakich krem jest adresowany. Niestety nie odnotowałam właściwości matujących.

Jako że testowałam tylko próbki [starczyły na około tydzień używania] nie jestem w stanie powiedzieć, czy faktycznie reguluje i kontroluje wydzielanie sebum. W tym czasie nie zanotowałam niepożądanych efektów w postaci krost czy podrażnienia.

Koniec zabiegu :)
Kolorystycznie ten BB określiłabym jako beż z domieszką bardziej morelowych, niż żółtych tonów. Wydał mi się ciut jaśniejszy i bardziej żółty niż Missha perfect Cover #21. Na fotce wyszedł dziwnie różowo, choć w rzeczywistości bardzo dobrze się dopasował i różnice nie były widoczne. Poniżej zamieszczam małe porównanie odcieni :)

Porównanie: Baviphat, Missha PC #21 i Elemong
Poszukam jeszcze składu :P
[niestety tylko tyle na razie udało mi się znaleźć, tłumaczenie z opakowania]
Key Ingredients: Squalane, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Extract, Portulaca Oleracea Extract
Other Ingredients: Methylparaben, Propylparaben, Zinc Oxide, Titanium Oxide, Ethylhexyl Methoxycinnamate

Cena: ok 50 zł / 45 ml

niedziela, 26 maja 2013

Mizon, Trouble Clinic, Acence Blemish Control Soothing Gel Cream

 Pozostajemy w klimatach pielęgnacji kosmetykami azjatyckimi,
Dzisiaj kilka słów o kosmetyku, który zakupiłam jakiś czas temu, na początku mojej azjatyckiej drogi, kiedy moja skóra borykała się ze sporymi problemami. Z czasem przestał mi być tak bardzo potrzebny, bo z cerą zrobiło się lepiej. Aczkolwiek wciąż po niego chętnie sięgałam, kiedy coś "szło nie tak" [jak ostatnio, po przygodzie z masłem shea].


Opis producenta:

Mizon Acence Blemish Control Soothing Gel Cream to żelowy krem, który kontroluje wydzielanie sebum i dostarcza skórze substancji nawilżających jednocześnie. Kosmetyk łagodzi stany zapalne i przeciwdziała powstawaniu nowych dzięki opatentowanej formule ACNATURAL. Dodatkowo ekstrakt sosnowy i cytrynowy odżywiają problematyczne partie skóry, czyniąc ją promienną i oczyszczoną.
Obszary działania:
- kontrola wydzielania sebum
- przeciwdziałanie stanom zapalnym/wypryskom
- nawilżenie
- rozjaśnienie

Sposób użycia:
Nakładać równomierną warstwą na skórę jako ostatni krok pielęgnacji. Lekko wklepać dla lepszego wchłonięcia.

Kosmetyk otrzymujemy w kartonowym pudełku [nie załapało się na zdjęcie], wewnątrz którego znajdziemy niebieski słoiczek ze srebrną nakrętką. Całość taka  trochę "tania", niezbyt wymyślna i mocno plastikowa, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Z drugiej strony takie opakowanie się nie stłucze po upadku, a że kierowany jest głównie do młodzieży [chyba], zatem wydaje się to być jak najbardziej uzasadnione. Plus za podwójne wieczko, bo pod nakrętką znajdziemy dodatkowe zabezpieczenie przed dostępem niepożądanych czynników, a jednocześnie uszczelniające opakowanie, zapobiegające wylaniu.


 W środku siedzi mleczna, półprzezroczysta maź, taki żelokrem. Na początku dość rzadki, z czasem, gdy woda trochę odparuje/a kremu ubędzie, zmienia się w galaretkę. Z aplikacją nie ma problemu, kosmetyk dobrze rozprowadza się po powierzchni skóry, nieco topnieje pod palcami i szybko się wchłania. Trzeba uważać jednak z ilością warstw - zbyt duża ich ilość poskutkuje zwałkowaniem się kremu. Może stanowić bazę pod makijaż z wyjątkiem przypadku wspomnianego w zdaniu poprzednim :)


 Zaskoczył mnie dość mocny zapach alkoholu, chociaż krem wcale nie zawiera go w składzie. Podejrzewam, że to kwas salicylowy daje podobną woń.

Działanie... Hm... Nie poznałam 100% jego możliwości, bo zanim dotrwał do swojej kolejki stan mojej cery widocznie się poprawił :), ale chętnie sięgałam po niego w sytuacjach awaryjnych. Może szczypać w otwarte ranki, ale ogólnie nie podrażniał mojej skóry, nie zapychał ani nie wywoływał innych skutków niepożądanych. Zaobserwowałam, że jest skuteczny. Wszelkie niedoskonałości, jakie nękały moją twarz goiły się dużo szybciej, niż normalnie, traciły na intensywności, bladły. Zaczerwienienie pozapalne też znikało szybciej.


Ciężko mi ocenić, czy na dłuższą metę nie wysusza. Stosowałam go w seriach, po kilka dni pod rząd i nie zauważyłam, aby poziom nawilżenia zmienił się na gorsze. Skóra zachowywała się standardowo. A skład nie sugeruje właściwości wysuszających.

Jeśli kiedykolwiek miałabym potrzebę walczyć z nawracającym i przeciągającym się w czasie atakiem "nieprzyjaciół" z chęcią sięgnęłabym po niego ponownie. Nie tylko po niego zresztą, bo jest to jeden z kilkuelementowej serii produktów i bardzo ciekawi mnie, jak działają wszystkie razem.

Skład: Aqua, Alcohol, Cyclopentasiloxane, Butylene Glycol, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Coplymer, Glycerin, Dimethicone, Trehalose, Sodium Hyalouronate, Hydrogenated Lecithin, Salicylic Acid Glycol Stearate, Cetearyl , Alcohol, Stearic Acid, Triclosan Beta-Glucan, Betula platyphylla japonica Juice, Xanthan Gum, Bambusa Arundinacea Stem Extract, Biosaccharide Gum-1 Rubus Idaeus (Rapsberry) Fruit Extract, Hydrolyzed Extensin, Caprica Papaya (Papaya) Fruit Extract Rosa Hybrid Flower Extractm Propylene Glycol, Hedera Helix (Ivy) Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Fruit Extract, Pinus Pinaster, Bark Extract, Schizandra Chinesis Fruit Extract, Sodium Chloride, Disodium edta, Methylparaben, Propylparaben, Fragrance

Cena: ok. 15$ / 50ml

sobota, 25 maja 2013

Skin79 O2 Bubble BB Cleanser

Dziś dzień pełen wrażeń, pozytywnej energii i przyjemnych emocji :)
O przyczynie takiego stanu rzeczy napiszę na blogu już niedługo [a już teraz dziękuję za wspaniałe popołudnie :*] , tymczasem zapraszam na notkę o kolejnym koreańskim kosmetyku :)


Ja pamiętacie, ostatnio w mojej łazience pojawiło się stadko próbek myjadła Skin79. Troszkę sobie ich poużywałam, więc jak zwykle postanowiłam podzielić się wrażeniami w postaci takiej pół-recenzji ;)

Opis producenta: 

Dzięki mikrobąbelkom dotleniającym Twoją skórę, ten musujący żel dezykowany specjalnie do zmywania BB Creamów głęboko oczyszcza, usuwając tym samym martwy naskórek i pozostałości makijażu, jednocześnie nie podrażniając naskórka.

Sposób użycia:
1. Odpowiednią ilość produktu rozprowadź po powierzchni twarzy, omijając okolice oczu i ust.
2. Po minucie lub dwóch, gdy pojawią się bąbelki, oczyść twarz delikatnie ją masując.
3. Pozostałości obficie spłucz wodą.


Opakowania organoleptycznie nie zbadałam, ale już na fotce widać, że mamy do czynienia ze zgrabnym, niewielkim słoiczkiem z dozownikiem.
Sam żel opisałabym jako żelowy, białawy budyń.Kosmetyk ma bardzo przyjemny zapach z grupy morskich, "bryzowy", "niebieski" i kojarzy mi się też trochę ze świeżo prasowanym praniem [którą to woń zresztą uwielbiam :D].
Żel należy nałożyć równomierną, cienką warstwą na twarz i poczekać, aż sam z siebie zamieni się w pianę. Muszę przyznać, że to bardzo ciekawe uczucie na skórze, gdy zaczyna musować i lekko mrowić, jakby mrówki delikatnie po niej deptały.
Kiedy piana jest już wystarczająco obfita przychodzi czas na masaż. Wtedy pod palcami mus zmienia się w tłuste mazidło, jakby lekko zemulgowany olej. Jeśli wystarczająco długo będziemy go masować, to zupełnie wchłonie się w skórę.
Czas na płukanie, co należy zrobić obficie. Na początku palce ślizgają się po skórze. Gdy już będzie czuć pod palcami, że zniknęły wszystkie pozostałości czyścika, można zakończyć tę czynność. Gotowe :)
W efekcie tego ciut długiego, ale jakże przyjemnego procesu otrzymujemy bardzo dobrze oczyszczoną twarz. Skóra jest nawilżona i odpowiednio natłuszczona, ale nie tłusta. Po użyciu tego zmywacza rano budziłam się ze zmatowionym czołem. W dotyku naskórek jest przyjemnie jędrny, gładki.

Preparat ten testowałam też jako tradycyjny żel, bez tej całej musującej otoczki. Stosowany w ten sposób nie wytwarza piany, jedynie lekko bieli powierzchnię skóry. Podczas mycia daje duży poślizg, jakby twarz była posmarowana galaretką :P. Z poziomu oczyszczenia byłam zadowolona.

Ogólnie rzecz biorąc to całkiem fajny produkt, o bardzo ciekawej formie aplikacji :), która mocno przypadła mi do gustu. Ciut trudno się zmywa, ale fajnie pielęgnuje i oczyszcza. Mam ochotę na pełnowymiarowe opakowanie :) Choć z drugiej strony jest nieco przydrogi, jak na gadżet do mycia twarzy. Są tańsze rozwiązania, które oczyszczają równie dobrze.

Skład: Water, Cocamidopropyl Betaine, Ammonium Lauryl Sulfate,Acrylates Copolymer, Cocamide DEA, Methyl Perfluorobutyl Ether, Metyl Perfluotoisobutyl Ether, Ethyl Perfluorobutyl Ether, Ethyl Perfluoroisobutyl Ether, Polyhudroxystearuc Acid/Isononyl Idononanoate/Ethylhexyl Isinonanoate/Sodium Cocamidopropyl PG-Dimonium Chloride Phosphate, PGE-7 Glyceryl Cocoate, Butylene Glycol, , Maackia Fauriel Stem Extract, Acacia Senegal Gum Extract, Hamamelis Virginiana Water, Vigna Radiata Seed Extract, Sodium Hialuronate, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Persea graitssima Oil, Camelia Japonica Seed Oil, Opuntia Ficus-Indica Extract, Sansevieria Trifasciata Leaf Extract, Punica Granatum Fruit Extract, Ficus Cacaria Fruit Extract, Morus Alba Fruit Extract, Ginko Biloba Nut Extract, Lavandula Angustifolia Extract, Rosmarinus Officinalis Extract, Origanum Vulgare Leaf Extract, Thymus Vulgaris Extract, Rosa Canina Fruit Extract, Salvia Hispanica Seed Extract, Avena Stiva Meal Extract, Phenoxyethanol, Xantan Gum

Cena: ok 45 zł / 100ml

piątek, 24 maja 2013

Poślimacz się ze mną... czyli rozdanie :D

Jak słusznie zauważyła Anna, w komentarzu do notki o programie pielęgnacji - ślimaczę się.
Produkty ze śluzem tego zwierzaka zdominowały obecnie moje półki i intensywnie testuję ich możliwości.
Zbierają też pozytywne recenzje na blogach.
Aczkolwiek w Polsce nie są jeszcze zbyt popularne [póki co producenci nie wpadli w ciąg, jak to można zaobserwować w przypadku BB Creamów :P] i na razie wciąż trudno dostępne.

Dlatego chciałabym obdarować jedną z Was tym wciąż egzotycznym produktem :)
Zapraszam do udziału w rozdaniu, w którym będziecie mogły wygrać ślimaczkowy żel Mizon :)


Zasady udziału w rozdaniu przedstawiam poniżej:
- wystarczy obserwować publicznie mojego bloga i zostawić komentarz pod tekstem o chęci udziału w rozdaniu :)
- informacja na blogu w postaci notki lub baneru to dwa dodatkowe losy
- zabawa trwa do 7 czerwca, zwycięzcę wylosuje tradycyjnie maszyna losująca, a wyniki ogłoszę w ciągu kilku dni od daty zakończenia rozdania :)


Zapraszam o życzę powodzenia!

czwartek, 23 maja 2013

Trendy w kosmetyce: śluz ślimaka

Wczoraj odpuściłam, za to dzisiaj się powymądrzam ;)
W sumie tytuł posta powinien brzmieć "ślimak, ślimak pokaż rogi :D", ale trzymam się konwencji blogowej :)
Dzisiaj w cyklu "trendy w kosmetyce" będzie o składniku, który ostatnio zrobił się szalenie popularny. Chodzi oczywiście o tytułowy śluz ślimaka.

Źródło: prettycuteblog.blogspot.com
W ciągu ostatniego roku obserwowałam lawinowy wręcz przyrost kosmetyków ze ślimakiem w składzie [na koreańskim rynku].
O ile pamiętam, pierwszy raz zetknęłam się z tym ingredientem przy okazji spotkania z marką Mizon, której All in One Snail Cream jest sztandarowym produktem.
Za jej śladem poszły inne firmy i dzisiaj w zasadzie każda azjatycka marka posiada w ofercie jakąś ślimaczą serię. Oprócz kosmetyków typowo pielęgnacyjnych ślimaczy śluz wdarł się także w składy moich ulubionych BB Creamów i coraz więcej ich widuję na ebayu. producenci prześcigają się w pomysłach - serumki, ampułki, esencje i maseczki... nic, tylko przebierać, wybierać, kupować, smarować...

Źródło: ebay.com
Marketingowa historyjka głosi, iż osoby zajmujące się hodowlą ślimaków zauważyły, że ich skóra dłoni i przedramion stała się niezwykle gładka, miękka i przyjemna w dotyku, a wszelkie rany czy uszkodzenia naskórka goiły się niezwykle szybko. Taka reakcja stała się podstawą do badać nad działaniem ślimaczego śluzu.

Tymczasem gojące działanie tej substancji znane jest już od... starożytności. Już w czasach antycznej Grecji medycy sięgali po uzdrawiające ślimaki ;).

Helix Aspersa, bo o nim mowa, to gatunek posiadający niezwykłą zdolność intensywnego wydzielania 2 rodzajów śluzu. Jeden towarzyszy im w codziennej wędrówce, natomiast drugi pojawia się w sytuacji biologicznego stresu. I to właśnie ten drugi odpowiedzialny jest za działanie kosmetyków, albowiem wykazuje działanie ochronne, antyoksydacyjne, nawilżające, regenerujące oraz bakteriobójcze. Dzięki temu delikatna skóra ślimaków, narażona na codzienne urazy, jest w stanie tak szybko się zregenerować.

Ale na listę INCI wydzielina ślimakowa trafiła dopiero w 2006 r., po wielu latach badań [trwały od XIX w. a ich intensyfikacja przypada na lata 70-te ubiegłego wieku].
Dzisiaj śluz ślimaka Helix Aspersa wykorzystuje się w pielęgnacji kóry na takich poletkach jak:
- walka z przebarwieniami
- zachowanie młodości [anty-aging]
- blizny o różnym źródle pochodzenia [w tym pooperacyjne i oparzeniowe]
- trądzik, zmiany trądzikowe i inne stany zapalne
- nawilżanie, regeneracja, odżywienie naskórka

Imponujące, prawda?
W sumie trudno się dziwić, że ślimaczek zawojował kosmetyczny rynek :]

Na koniec dodam dla wyjaśnienia, bo samo skojarzenie z odzwierzęcym składnikiem może budzić negatywne emocje, że produkcja śluzu odbywa się bez szkody dla zwierzaka. W innych okolicznościach w wydzielinie pojawiają się toksyny, przez co staje się ona bezużyteczna jako składnik.

Sama jakiś czas temu uległam pokusie i testuję kremy zawierające wspomnianą substancję.
Z jakim skutkiem? Okaże się po zakończeniu kuracji...

środa, 22 maja 2013

Catrice, Limited Edition - Matchpoint

Dziś post typowo odtwórczy. Mój mózg ostatnio przyjął zbyt dużo informacji ;), a do tego ciągle coś nowego się pojawia, zatem na pracę koncepcyjną nie starcza energii, szczególnie pod koniec dnia... Ale nie narzekam ;)

Jakiś czas temu pojawiły się pierwsze informacje na temat nowej kolekcji kosmetyków Catrice i to właśnie ją dzisiaj Wam przedstawię. Opatrzono ją nazwą Matchpoint, a poniżej możecie zobaczyć, jak się prezentuje :)

Aby nadać spojrzeniu głębię przygotowano cienie


 a także tusz do rzęs i bazę pod cienie, która posłuży także za rozświetlacz


 W trosce o usta zaprojektowano balsamy koloryzujące w formie kredek


 a w celu nadania świeżego rumieńca stworzono róż w dwóch odcieniach


 Całości dopełnia wybór lakierów do paznokci w czterech odcieniach.


 Jest też i kosmetyczna, aby móc wszystko zabrać ze sobą [w końcu to wakacyjna kolekcja, podróże, wyjazdy, te sprawy]


Szału ni ma, pupy nie urywa ;)
Po ostatniej przygodzie z wypiekanymi cieniami nie sądzę, abym po raz kolejny po nie sięgnęła, choć jak to mówią - never say never.
Produktem, który szczególnie mnie zainteresował są balsamy do ust. Wpadł mi w oko ciemniejszy kolor. Mam nadzieję, że będą dobrze napigmentowane :) lubię mocny efekt.
W oko wpadł mi też jasny róż i wszystkie lakiery z wyjątkiem zgaszonej żółci.
Ciekawe, jak odwzorowanie kolorów na zdjęciach będzie się miało do rzeczywistości...

I tak sobie myślę, że chciałabym ją zobaczyć na półkach rodzimych drogerii [czyt. Natury, bo Hebe nie mam :(]. A jak Wy się zapatrujecie na tę propozycję Catrice?