wtorek, 30 kwietnia 2013

Oczko - odsłona 12

Makijaż inspirowany lakierem w odcieniach różu i odrobiny opalizującego fioletu, który w opakowaniu wygląda szaro.
Niestety warunki oświetleniowe nie dopisały [umiejętności też, ale to już tradycja :P] i mimo kombinacji z lampą nie za bardzo widać fioletową poświatę, choć na powiekach wyglądała całkiem przyzwoicie.


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Wibo, Extreme Nails nr 283

Spontaniczny zakup.
Chociaż nie do końca.
Do tego lakieru przymierzałam się kilka razy, za każdym jednak odkładałam go na półkę, tłumacząc sobie, że przecież mam inne lakiery, którymi uzyskam podobny efekt.
Ale oczywiście któregoś razu doznałam zaćmienia.
No i mam.


Zachwycił mnie przede wszystkim kolorem. Mam słabość do różu, szczególnie pastelowego, jasnego. A tutaj w buteleczce jest jeszcze dyskretny, bardzo drobny, uroczy niebiesko-fioletowy shimmer, który niejako wyróżnia ten lakier spośród tysięcy innych, jasnych róży.
Nie wiem czemu, ale byłam święcie przekonana, że będzie miał dość mocne krycie [a do tego zostawiał smugi]. Skojarzyłam go chyba z innym Wibo, gdzie nota bene kolor jest niemal identyczny. Tymczasem... zaskoczenie! Lakier jest bardzo transparentny i pierwsza warstwa jest praktycznie niewidoczna jeśli chodzi o barwę. Przy kolejnych wygląda trochę na nude.
Równie święcie przekonana byłam o tym, że pyłek będzie praktycznie niewidoczny. Wiele razy spotkałam się z tym, że w buteleczce jest wyraźny, a po pomalowaniu znika niemal zupełnie. I znowu surprise! Bo z kolorystycznego duetu to on wybija na pierwszy plan, zwłaszcza przy jednej warstwie. Optycznie nieco wybiela płytkę. Nadaje paznokciom trójwymiarowości, głębi, czego niestety nie uchwycił aparat.


Lakier jest rzadki, dobrze przylega do płytki podczas malowania. Nie zostawia smug przy pierwszej warstwie, za to może to zrobić przy drugiej :/, a wtedy potrzebna jest jeszcze trzecia, aby to wyrównać. Do pełnego krycia wystarcza... nie, nie wystarcza. Każda kolejna warstwa nieco wzmacnia kolor, ale nie zakrywa płytki w 100 %, widać wolny brzeg. Przy czwartej zaczynam doznawać wrażenia plastikowych paznokci, jeśli wiecie o czym mówię ;). Pewnie trochę inaczej byłoby z białą bazą, ale nie znalazłam póki co takiej, która nie robi smug :/. I jeszcze inna kwestia. O ile jedna warstwa schnie w miarę szybko i bezproblemowo, o tyle z każdą kolejną jest coraz gorzej. Lakier niestety jest bardzo miękki i łatwo go uszkodzić. Nawet kilka godzin po aplikacji. Wystarczy ostrzejsza krawędź, mocniejsze otarcie o kant i bye bye sweet manicure.


No niestety. Kolor "mój", efekt ciekawy [niestety nie oddany na fotkach], boski shimmer, ale miłości z tego nie będzie :(

Cena: ok 6 zł / 8 ml

niedziela, 28 kwietnia 2013

Tak tylko przypomnę...

... bo może nie wiecie ;), że na blogu trwa rozdanie.
Tym razem tusz i odżywka do rzęs [recenzje produktów znajdziecie na blogu].
Zatem kto jeszcze zwlekał lub przeoczył, niech wrzuci komentarz pod tą notką :)



Powodzenia!

sobota, 27 kwietnia 2013

iFiona Moist Color Control Cream


Ostatni miesiąc upłynął mi pod znakiem CC Creamów. Pojawiły się one na mojej liście zakupowej [i już teraz Wam zdradzę, że oczywiście nakupiłam więcej, niż powinnam :P], pojawiły się w formie wpisu o trendach na blogu, pojawiły się także w postaci rzeczywistej :), albowiem pewna Bardzo Sympatyczna Osoba podzieliła się ze mną odlewką.
Przez ostatnie tygodnie CC Cream w miarę regularnie występował jako ostatni etap mojej porannej pielęgnacji. Dzisiaj trochę Wam o nim opowiem :)

Źródło: ebay.com

Opis producenta :

Moist CC Cream zawiera EGF [Epidermal Growth Factor] oraz różnorodne ekstrakty roślinne, które efektywnie niwelują problemy skórne takie jak: poszarzała skóra, zaczerwienienie, suchość, rozszerzone pory, nadwrażliwość. Przywraca skórze wewnętrzny blask.
Podczas aplikacji kremu mogą pojawić się małe krople wody na powierzchni naskórka. Wklep je w skórę, aby dostarczyć jej wszystkich substancji odżywczych zawartych w kosmetyku.
Moist CC Cream łączy różnorakie właściwości w jednym kremie:
- ujednolicenie kolorytu
- utworzenie warstwy ochronnej przez niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi,
- rozjaśnienie naskórka
- nawilżenie
- ochrona przeciwsłoneczna
- regeneracja skóry
- naturalny, świeży makijaż

Odpowiedni dla każdego rodzaju skóry, również suchej i wrażliwej.

Sposób użycia:
Po wykonaniu codziennego rytuału pielęgnacyjnego nałożyć na twarz i szyję odpowiednią ilość. Wklepać delikatnie w skórę aż do kompletnego wchłonięcia. Może być używany solo jak również w roli bazy pod makijaż. Unikać kontaktu z oczami. Przerwać używanie w razie wystąpienia podrażnienia skóry.

Opakowania w ręku nie miałam, ale wygląda sympatycznie. Niebieska barwa i charakterystyczny rysunek kota przykuwają wzrok. Klasyczna tubka ze srebrna nakrętką.

Co w środku? Pierwsze wrażenie: gęsty, w konsystencji trochę jak margaryna lub krem nivea kosmetyk, który trudno nabrać z płaskiego opakowania, bo nijak nie chce "przykleić" się do palca. zazwyczaj wystarczy dotknąć opuszkiem aby nabrać podkład czy BB, a tutaj zetknięcie powoduje uślizg na boki. Jakbym dotykała sprężystej powłoki. Najwygodniej jest go chyba nabierać szpatułką, choć przy odrobinie determinacji na palce też da radę :)


Co dalej? Jak już uporamy się z nabraniem CC i połozymy go na skórę twarzy, czeka nas kolejna niespodzianka. Tutak krem też się ślizga, pozostawiając skoncentrowaną plamę i lekko rozmazaną otoczkę wokół niej. Aby dobrze go rozsmarować, trzeba się nieźle namachać. Kolistymi ruchami, again and again and again, aż wreszcie zbitek masy ustępuje i zaczyna na skórze zostawiać cienkie, jaśniejsze smugi. A my paćkamy dalej.

Blending ;) Jak widać krem jest oporny, zbija się, rozprowadza nierównomiernie... trzeba popracować z nim trochę.

Pod palcami czuć, jak krem się topi, pozostawiając wyraźne uczucie nawilżenia. Jest wyraźnie mokry. I jeszcze trochę smarujemy. Aż smugi zostają całkowicie roztarte, staną się niewidoczne i znikną całkowicie z powierzchni skóry, a krem stopi się z nią i...

Co na końcu? I stanie się jednością.
Tak to właśnie działa. Po dość żmudnej aplikacji, kiedy już wreszcie odpowiednio rozprowadzimy krem, zniknie on zupełnie tak, jakbyśmy nic nie mieli na twarzy. W przypadku iFiona Moist CC kosmetyk autentycznie niemalże się ulatnia. Nawet kolejne warstwy nie zmieniają tego stanu rzeczy, nie musimy się więc obawiać efektu maski. Jeśli przyjrzymy się dokładnie, to owszem zostawia na skórze pewien film, jednakże jest to zupełnie coś innego, niż w przypadku BB.

Przed i po :)        
Skóra po nałożeniu iFiony jest wyraźnie rozjaśniona. Ale nie ma w tym grama sztuczności. odcień skóry mojej twarzy jest z natury ciemniejszy od szyi. Nałożenie kosmetyku niweluje tę różnicę. Krem praktycznie niemal nie daje żadnego krycia i koloru, choć w opakowaniu/w postaci skoncentrowanej ma ładną barwę rozbielonej brzoskwini złamanej nutką beżu. Taki przyjemny, pastelowy, łagodny odcień. Krycia i koloru brak, choć zauważam subtelne ujednolicenie cery. W tylko sobie znany sposób mazidło zamaskowało zaczerwienienie po stanie zapalnym obok skrzydełka nosa. Oprócz wspomnianego wcześniej rozjaśnienia uzyskujemy też przyjemną gładkość. Zauważyłam, że utrzymuje się ona także po zmyciu. Być może to zasługa nawilżenia, bo krem ów naprawdę zaskakująco dobrze nawilża. Wypełniona wodą skóra staje się jędrna, niwelując od wewnątrz mikronierówności.

Kolejna sprawa, to sztuczka, którą CC robi z porami. Magia normalnie :D Kilka muśnięć palcem i pory znikają jak zaczarowane. Byłam w niemałym szoku, gdy pierwszy raz zobaczyłam efekt.

Maskowanie porów. Dla pełnego oglądu sytuacji zerknijcie na efekt ze zdjęcia wyżej :)
Zaskoczenie za zaskoczeniem. Nie tego się spodziewałam biorąc do ręki CC Cream.
Nie wiem, czy wszystkie są takie [pewnie nie :/] ale ten wywarł na mnie ogromne wrażenie i już wiem na pewno, że kupię pełen wymiar. Jeśli akurat nie będę nosiła go solo, to z całą pewnością będzie wspaniałą bazą pod BB Creamy. Wiem, bo już próbowałam tej kombinacji i to się sprawdza [acz z czasem pewnie znajdą się wyjątki, jak ze wszystkim ;)].

Jestem z niego bardzo zadowolona. U mnie się sprawdził i polecam. Nie jest to łatwe mazidło, nie każdy się pewnie z nim polubi, ale jeśli lubicie eksperymenty, to dla tego efektu warto.

Skład:
Water, Dimethicone, EGF, Centella Asiatica Extract, White Tea Extract, Green Tea Extract, Dipotassium Glycirrhizate, Butylene Glycol, Allantoin, Titanium Dioxide, Dimethiconol, Hydroxyethyl Urea, Parfum

Bardzo, ale to bardzo zaskoczył mnie skład [o ile to pełna informacja]. Krótki i dość mocno wypełniony dobroczynnymi substancjami. Bez zbędnych wypełniaczy, nadmiaru konserwantów, mnóstwa emulgatorów i   substancji konsystencjotwótczych. Esencja.

Cena: ok. 80 zł / 40ml

piątek, 26 kwietnia 2013

Dr Jart+, All Out Blackhead

 Jakiś czas temu [całkiem spory] w moje ręce wpadło kilka próbek tego kosmetyku. Pozwoliły mi one na kilkunastokrotne użycie, toteż myślę, że mimo wszystko jestem już w stanie co nieco powiedzieć o działaniu tego... dziwnego mazidełka :)

Opis producenta:

Dr Jart+ All Out Black Head usuwa tzw. "czarne główki" oraz rozpuszcza zanieczyszczenia.
Pozbywa się ze skóry wągrów, oczyszcza pory z sebum jednocześnie kontrolując nadmierne wydzielanie sebum, pozostawia skórę skrzypiąco czystą. Łagodzi i koi skórę suchą, delikatną, pozostawiając ją aksamitnie gładką i miękką.
Formuła bogata w składniki regeneracyjne nawilża, uspokaja i wygładza naskórek. Odpowiednio zastosowane rozwiązania zwężają rozszerzone pory. W jedyne 10 minut!
Nałóż serum na skórę, poczekaj 10 minut i rozpocznij delikatny masaż.

Opakowanie możecie zobaczyć na poglądowym zdjęciu. Prawdopodobnie plastikowa buteleczka z dozownikiem i przezroczystą nakrętką o pojemności 100ml, utrzymana w srebrno czarnej kolorystyce.

Źródło: ebay.pl

A w środku... w środku siedzi dziwadełko, którym osobiście byłam bardzo zaskoczona. Spodziewałam się czegoś w stylu glinki, a tymczasem wewnątrz kryje się żelowaty olejek. Ma lekko mleczny kolor, jest półtransparentny, dość gęsty i lepki. zapach delikatny, o ile dobrze pamiętam - kojarzył mi się z cytrynami/cytrusami.

Należy nałożyć tą dziwną papkę na skórę i rozprowadzić równomiernie cienką warstwą, po czym odczekać 10 minut, aż nieco przyschnie [?] i zacząć... masować w miejscu aplikacji. Pod wpływem masażu olejek zamienia się w grudki, roluje się, przy okazji [teoretycznie] wyciągając zawartość z porów i robiąc przy tym delikatny peeling :). Na koniec trzeba jeszcze przemyć skórę ciepłą wodą.

Wrażenia zaraz po samym zabiegu miałam takie, że coś rzeczywiście jest na rzeczy i działa. Chociaż nie mam może zbyt wielkiego problemu z "czarnymi główkami" czy rozszerzonymi porami, to skóra w miejscu aplikacji faktycznie wyglądała na lepiej oczyszczoną, a pory były dobrze domknięte. Do tego powierzchnia naskórka była gładka i optymalnie natłuszczona. Miałam wrażenie, że olejek faktycznie rozpuścił to, co zalegało w zagłębieniach skóry.

Kropla przed aplikacją                                           Warstwa na skórze                                   Efekt po zastosowaniu

Jednakże... efekt po pierwsze nie był spektakularny, a po drugie - krótkotrwały. W sumie nie wytrzymywał nawet dnia.

Na dłuższą metę to zbędny gadżet, a do tego dość kosztowny.

Cena: ok 100 zł / 100ml.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Mizon, Watermax Aqua Gel Cream

Ostatnia kropelka kremu zniknęła niedawno z opakowania, czas więc na recenzję nawilżającego przyjemniaczka firmowanego znaczkiem Mizon.

Opis producenta:

Specjalna wodna formuła, aby dostarczyć efektywną dawkę nawilżenia wgłąb skóry!

Zróżnicowana woda - AQUA DEEP MOIST FORMULA EX - kombinacja różnych rodzajów wody to jeden z najważniejszych etapów procesu tworzenia kremu nawilżającego. Mieszanka wody z alaskańskiego lodowca, wody z głębin morskich, woda hita heaven [japońska woda źródlana] oraz soku z brzozy dostarcza niesamowitej dawno nawilżenia.

Uczucie odświeżenia oraz chłodzenia - lekka, żelowa konsystencja odpowiada za przyjemny, chłodzący efekt, odczuwalny gdy tylko krem dotknie skóry. Przywraca jej odpowiednią temperaturę.

Bezolejowa, świeża formuła - bogaty krem nawilżający z olejami w składzie może obciążać i zapychać skórę, zwłaszcza tłustą i mieszaną. Watermax Aqua Gel jest wchłaniany bardzo szybko wypełniając ją porcją nawilżenia bez uczucia obciążenia.

Ulga dla skóry - naskórek wystawiony jest na wiele niekorzystnych czynników, takich jak promienie UV czy środowiskowe zanieczyszczenia. Ekstrakt z oczaru, arbuza, bazylii, białego lotosu przynoszą skórze ukojenie i dają jej ochronę przed niekorzystnym wpływem z zewnątrz.

Główne składniki:
- gliceryna, kwas hialuronowy - efektywne nawilżenie
- atellocollagen, oliwa z oliwek - elastyczność skóry
- ekstrakt z oczaru, arbuza i lotosu - chroni przed podrażnieniami, koi i regeneruje
- zróżnicowana woda - lodowiec na Alasce, woda z oceanicznych głębin, aktywny hydrogen, sok z brzozy

Sposób użycia:
Nałożyć odpowiednią ilość na oczyszczoną twarz, wklepać do całkowitego wchłonięcia.


 Do zakupu kremu zachęciła mnie akurat trwająca rozbiórka. I chociaż na początku trochę się wachałam, to ostatecznie postanowiłam spróbować.

I tak oto w moje ręce wpadło tajemnicze, jasnoturkusowe pudełko, na którym umieszczono wszystkie informacje, w tym również w języku angielskim, co cieszy bardzo, bo jednak trudno mi rozszyfrowywać koreańskie krzaczki. Każdy z kosmetyków Mizona, jaki przewinął się przez moje ręce, zabezpieczony był charakterystyczną, okrągłą plombą z logiem marki.


W środku znajduje się potężny [jak na krem] słoik z biała nakrętką. Wygodny w użytkowaniu, osobiście wolę słoiczki niż tubki, bo pozwalają dużo swobodniej wydobyć zawartość i dotrzeć do ostatnich ml kremu. Można debatować nad higieną takiego rozwiązania, ale wygoda jest niezaprzeczalna, bo nie trzeba niczego przecinać, strzepywać ze ścianek i takich tam ;). A skoro już jesteśmy przy tubkach, to możemy się zaopatrzyć w kosmetyk i w takim opakowaniu, o mniejszej pojemności [tylko 45ml]. Mój słoik jest wykonany z lekkiego, lecz solidnego plastiku.


Konsystencja kosmetyku jest... dość osobliwa :) Kremożel? Żelokrem? Dla mnie to zwarty, lecz niezwykle lekki żel o morskim zabarwieniu, półtransparentny. Trochę ciężko go nabrać na palec [szpatułka załatwia sprawę], ale za to jak już się z tym uporamy, jego aplikacja jest po prostu bajeczna!
Przy zetknięciu ze skórą kosmetyk jakby topi się, staje się mokry, oddaje wodę. Na skórze daje idealny poślizg, po czym bardzo szybko się wchłania, pozostawiając ją gładką, miękką i przyjemnie nawilżoną, bez uczucia lepkości czy filmu.


Nawilża przyzwoicie i odczuwalne jest to przez kilka godzin od aplikacji, choć spodziewałam się czegoś silniejszego po czymś co ma aż 3 odniesienia do wody w nazwie ;). Albowiem pełna nazwa kosmetyku to Mizon, Aqua Bank, Watermax Aqua Gel Cream. Ale się nie czepiam, bo krem ów fajny jest. Jego lekka [bezolejowa!] konsystencja nie dusi skóry, nie zapycha i nie wywołuje podrażnień, przynajmniej w moim przypadku. Pierwsze skojarzenie, jakie miałam - będzie idealny na lato, właśnie dzięki lekkości i przyjemnemu uczuciu chłodu, jakie towarzyszy aplikacji. Nadaje się pod makijaż, aczkolwiek wtedy trzeba uważać z ilością warstw, bo u mnie czasem lubi zbiesić się w okolicach brody i żuchwy.
Wydajność zaskakująco dobra. Spodziewałam się, że żel szybko zniknie mi z opakowania, tymczasem niewielka odlewka starczyła mi na prawie 1,5 miesiąca [aplikacja  raz dziennie].


Na koniec jak zwykle skład :)
Niektórych może przerazić jego początek [OMG, Silikony! Alkohol!], aczkolwiek ja oceniam go dobrze. Sporo substancji nawilżających, niacynamid, kilka fajnych wyciągów, a nawet woda z lodowca ;)
That works for me :D

Skusicie się na zakup? A może macie już z nim doświadczenia?

Cena: ok 20$ za 125ml lub ok 8$ za 45ml

środa, 24 kwietnia 2013

Ładne kosmetyki: róże od Skinfood

Tak się dziwnie [?] składa, że najczęściej w cyklu "ładne kosmetyki" lądują róże. Tak będzie i tym razem.
Puzdereczko i jego zawartość od razu przykuły mój wzrok.


Może nie jest to naj-naj design jaki widziałam, ale wydał mi się wyjątkowo słodki. Może nawet nieco kiczowaty, przyznaję, ale niestety mam słabość do takich ;)
Na uwagę zasługuje także samo opakowanie, nie tylko wzorek na zawartości. Urzekające!
Generalnie cała kolekcja utrzymana jest w tym klimacie. O, tu jeszcze jeden przykład:


Całość obejrzycie TUTAJ

A żeby nie było, że tylko azjatyki i azjatyki, to powiem, że design różu z limitki Essence [Vintage District] też mi się bardzo podoba :) Może nawet bardziej niż tego od Skinfood.


I bardzo żałuję, że to nie mój kolor, bo kupiłabym go na pewno :)

Macie w swoich zbiorach jakieś cudeńka, które cieszą oko?

wtorek, 23 kwietnia 2013

Lubelska Blogosfera Meets vol. I c.d.

Dzisiaj troszkę szerzej o spotkaniu blogerów, które miało miejsce w minioną sobotę.
Wyglądało ono nieco inaczej, niż dotychczas organizowane meetingi i miało dość interdyscyplinarny charakter :)
Do sali konferencyjnej Targów Lubelskich przybyło prawie 60 osób prowadzących blogi/vlogi o bardzo różnej tematyce - od mody i urody, przez hobby, rękodzieło, parenting, a nawet ciekawostki z życia bocianów :)

Źródło
Organizacją całego przedsięwzięcia zajęły się Agnieszka i Patrycja .
Zaprosiły również gości specjalnych: Maćka Budzicha i Ilonę Patro, którzy "przywieźli" strawę dla ducha.
Zadbały też o to, by pokrzepić nasze ciała ;) w postaci fikuśnych przekąsek i gaszącego pragnienie Frugo. Coś słodkiego dla łasuchów też się znalazło :D - ciasteczka i frugowe żelki :D


Jak wspomniałam, spotkanie wyglądało nieco inaczej, niż te, które odbywały się dotychczas - miało formę wykładu i panelu dyskusyjnego. Maciek wygłosił naprawdę ciekawą prelekcję o blogowaniu i dowiedziałam się dzięki niej kilku interesujących rzeczy :)

Źródło




Szkoda, że głosu nie zabrała Ilona, bo chyba sporo osób czekało także na jej prezentację. Trochę więcej można było się dowiedzieć o jej opiniach podczas panelu dyskusyjnego.

Potem oczywiście był czas na pracę w podgrupach :D

Źródło
I wypad na wystawę organizowaną w ramach Moto Session. Cieszę się, że miałam możliwość obejrzenia wystawy, bo motoryzacja to takie moje małe hobby po godzinach. Część zabytkowa zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie - sporo bardzo ciekawych egzemplarzy można było podziwiać :) z wozem strażackim z 1925 r. włącznie :P
Źródło
A na koniec zrobiłyśmy sobie z Dziewczynami kameralny wypad na smakołyki z restauracji na M :P
Ogromnie się cieszę, że udało nam się spotkać po raz kolejny, uwielbiam te nasze mniejsze lub większe eventy :D
I już nie mogę doczekać się następnego!
Do zobaczyska :*

PS. Mam nadzieję, że właścicielki zdjęć nie gniewają się, że sobie podkradłam to i owo :o Bo z mojej strony oczywiście nie mogło zabraknąć super faila :P Choć specjalnie wróciłam się do domu po aparat, ryzykując spóźnienie, to na miejscu okazało się, że karta do niego została w laptopie :/



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Catrice, Limited Edition - Hip Trip

Hm... kolejna limitka Catrice, której nazwa tym razem zupełnie nic mi nie mówi ;)
Pierwsze skojarzenie z hip-hopem o__________o, drugie - trochę hippie, a tak w ogóle to ma nawiązywać do wiosenno-letnich festiwali w nadchodzącym sezonie.

Enyłej, nie ważne jak zwał, meritum sprawy jest jak zwykle kosmetyk, a nazwa to tylko dodatek ;)
A mamy tu:
- paletę cieni


 - tzw. sheer lip colour czyli półtransparentne pomadki


 - satin blush [jakikolwiek kolor w sobie skrywa, najważniejsze, że jest satin :P]


 - nawilżający bronzer


 - lakiery do paznokci


 - okładka na paszport


Tradycyjne słówko komentarza ode mnie :)
Może nie ma rewelacji, ale źle nie jest. Kilka ostatnich kolekcji dość mocno mnie rozczarowało. Ta całkiem wpadła mi w oko. Ciekawa jestem efektu, jaki będą dawać pomadki, wpadły mi w oko dwa kolory z prawej strony. Arcyciekawym produktem jest oczywiście róż, szczególnie... jego kolor :P. No cóż, producent średnio się popisał wybierając taką fotkę do promocji ;).
Natomiast bardzo, ale to bardzo spodobały mi się lakiery do paznokci: łosoś, róż i nude. Coś czuję, że siedzi w nich jakiś shimmer.
I choć zazwyczaj nie jestem fanką "bzdecika", który Cosnova ostatnio dodaje do każdej kolekcji ze swojej stajni, to passport cover chętnie bym przygarnęła. Wydaje się być całkiem praktyczny, a wizualnie trafia w moje [cukierkowe] gusta ;)

Podsumowując: chciałabym, aby trafiła na półki polskich drogerii i pewnie zostawiłabym za nią trochę groszaków w kasie. A Wy?

niedziela, 21 kwietnia 2013

Trendy w kosmetyce: make up auto puff

... czyli wibratorek-aplikatorek LOL lub też wibrator nakładający podkład.
Wyszukiwarka "zabije mnie" za ten wibrator, ale co tam, nie mogłam się powstrzymać ;) Już się boję wyników wyszukiwania :P

Jakiś czas temu, chyba rok, może ciut więcej, po raz pierwszy moja skromna osoba spotkała się z ustrojstwem służącym do nakładania podkładu lub BB creamu w postaci gąbeczki umieszczonej na ruchomej głowicy. Ustrojstwem o tyle ciekawym, że... no... wibrującym, wklepującym mazidło w naszą skórę z zawrotną prędkością, niekiedy dochodzącą do 16 000 uderzeń tudzież wklepań na minutę. Maszyneria owa ma za zadanie zapewnić idealne, równomierne rozprowadzenie mazidła kolorowego, świetne krycie, ale dające naturalny efekt i ukrycie porów. Do tego efekt ma być wyjątkowo trwały.

Pierwszy klepacz podkładu, z którym się zetknęłam, firmowany był znakiem Enprani. Marka dość mało znana i niekoniecznie popularna.


Wynalazek ciekawy, choć raczej nie przykuł mojej uwagi na dłużej. Ot taka ciekawostka.
Ale jak się okazuje, wywołał niemałą rewolucję.
W rok później prawie każda marka kosmetyczna [w Korei] dąży do tego, aby mieć własny wibratorek.
I'm star
Skin79

BRTC




Missha
Evelov

Imyss

Secret Key                                                    Hera

Jak widać do wyboru mamy różnorakie formy, kształty i kolory. Cena tego wynalazku kształtuje się bardzo różnie, w zależności od marki i parametrów; wg ebay od 50 zł w górę.
Szczerze powiem, że o ile na początku podchodziłam do tego ustrojstwa bardzo sceptycznie i klepacz wydał mi się nieco śmieszny, to teraz czuję się co najmniej zaintrygowana tym wynalazkiem. I kto wie, czy w przypływie wolnej gotówki przypadkiem się na niego nie skuszę :)

Słyszałyście już o wibrujących gąbeczkach?
Jak się zapatrujecie na ten patent?


sobota, 20 kwietnia 2013

Lubelska Blogosfera meets vol. I

I po spotkaniu ;)

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem spotkania lubelskich blogerów.
Miło było znów zobaczyć znajome twarze i poznać nowe osoby :)
Ciut więcej wkrótce, dziś padam na pysk, jak to się mówi...
Dziękuję wszystkim za obecność, a Organizatorkom za kawał dobrej roboty.
Buziaki i do zobaczenia wkrótce :)

A tymczasem nieśmiało przypomnę o rozdaniu, które trwa na blogu :)


Zapraszam  tutaj :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Green Pharmacy, Eliksir ziołowy do włosów, wzmacniający, przeciw wypadaniu

Moje włosy mają się chyba nie najgorzej i nie mogę narzekać na przesadne wypadanie czy osłabienie cebulek, ale lubię mieć tę świadomość, że są odpowiednio odżywione, aby dobrze funkcjonować. W tym celu stosuję wcierki do skóry głowy. Kiedyś bawiłam się sama w mieszanie odpowiednich ekstraktów, teraz, trochę z lenistwa ;) sięgam po gotowce z dobrym składem :)
Po zużyciu zawartości kolejnej tubki kuracji rzepowej Joanna pomyślałam, że przyda się jakaś odmiana. I w ten oto sposób weszłam w posiadanie eliksiru Green Pharmacy.


Opis producenta:

Ziołowy eliksir do włosów z łubinem wąskolistnym, skrzypem polnym, owocem kasztanowca, łopianem.
Naturalny preparat ziołowy wyprodukowany w oparciu o receptury ze starych ksiąg zielarskich.
Wskazany do wzmocnienia włosów, zapobiega ich wypadaniu. Eliksir wzmacnia mieszki włosowe, odbudowuje rdzeń włosa, poprawia jego stan u nasady i na końcówkach. Wzmacnia włosy, dając im siłę niezbędną do dalszego wzrostu. Efektem regularnego stosowania są gęste, zdrowe, pełne blasku włosy.

Sposób użycia: Spryskać obficie umyte, wilgotne włosy z odległości ok. 20 cm, wetrzeć w nasadę włosów. Nie spłukiwać. Nie obciąża i nie skleja włosów.


No to startuję z recenzją :)
Jak zwykle na pierwszym planie opakowanie. Pierwsze wrażenie - jest duże. Spłaszczona butelka z brązowego plastiku, taka jakby stylizowana nieco na stare kosmetyki. Dozownik w postaci atomizera. Początkowo chciałam przelać część zawartości do butelki po kuracji Rzepa [zakończonej odpowiednim dzióbkiem], ale okazało się, że spray jest całkiem wygodnym rozwiązaniem. Odpowiednio rozproszona mgiełka rozpylana u nasady włosów pozwala na optymalne, a przy tym dość oszczędne aplikowanie płynu. Daje to w rezultacie niezłą wydajność kosmetyku.
Nakładam eliksir na jeszcze wilgotne po myciu włosy. Spryskuję je u nasady, mniej więcej 10 cm od skóry, przekładając pasma na całej głowie, aby dotrzeć do każdego zakamarka :) i dokładnie rozprowadzić płyn. Zabiegowi towarzyszy przyjemny zapach, który określiłabym jako ziołowy ze słodką nutą i ulatnia się po wyschnięciu głowy. Chwila masażu po aplikacji, dla pobudzenia krążenia i lepszej wchłanialności i gotowe.
Nie stosowałam go na długości, nie wypowiem się zatem jak działa na włosy jako takie.
Natomiast co do efektów stosowania na skalp... Cóż, szczerze powiem, że mam niemały problem, aby określić rezultaty. Nie zaszkodził, ale mam wrażenie, że nie pomógł. Niby nie mam problemu z nadmiernym wypadaniem, ale chciałabym, aby zmniejszył utratę tego, co uważane jest za normę. A raczej nic nie zmieniło się w tej kwestii. Wysypu babyhair też nie zauważyłam.
Kosmetyk nie obciążał włosów, nie powodował szybszego przetłuszczania, ale też i nie przedłużał ich świeżości.


Być może eliksir będzie działał wtedy, gdy pojawia się problem z wypadaniem. Natomiast w przypadku normalnych uwarunkowań jego używanie niewiele zmienia. Kto wie, może moje cebulki są lepiej odżywione, lecz nie mam jak tego sprawdzić ;) Póki co mogę powiedzieć, że działa raczej psychologicznie ;)

Cena: 8,99 zł / 250 ml