Popisałam wczoraj trochę o kwasie kojowym, albowiem... dziś to on właśnie występuje w roli głównego składnika w toniku wybielającym.
Jeśli pamiętacie moje posty z programem pielęgnacji, to wiosną był jednym z używanych przeze mnie kosmetyków :). Jakieś tam więc doświadczenie już mam w temacie, dlatego dziś na szybko - receptura, a jutro poopowiadam Wam o moich odczuciach i efektach używania toniku :).
A do przygotowania tytułowego mazidła potrzebujemy:
- 4% kwasu kojowego
- 4% glukonolaktonu
- 10% kwasu hialuronowego
- 82% wody
Przygotowanie toniku jest banalnie proste. Najlepiej w pierwszej fazie rozpuścić sypkie składniki zaczynając od kwasu kojowego, bo wg moich doświadczeń ten rozpuszcza się najtrudniej. Potem glukonolakton, a gdy już wszystko mamy w płynnej postaci, dodajemy kwas hialuronowy. Na koniec można dodać trochę konserwantu, chociaż chyba [poprawcie mnie, jeśli się mylę] nie jest to konieczne, bo kwaśne mikstury są samokonserwujące.
Po kilku godzinach można wyregulować pH, które powinno oscylować w granicach 4.
Osobiście raz spróbowałam, ale kijowe miałam papierki, więc machnęłam ręką i postawiłam na hardkor, używając kosmetyku o pH nieznanym. Facjaty mi nie wypaliło, więc da radę :)
Teraz mnie kusi wykonanie ulepszonej wersji.
W komentarzach podpowiadacie, że można go łączyć z kwasem migdałowym, arbutyną, z witaminą C również.
Na razie pędzę ukręcić kolejną porcję :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz