Było wprowadzenie, była recenzja... Czas na chwilę refleksji.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Orientanie, kiedy znalazłam te
cudowne, proste składy i czytałam szereg pozytywnych opinii,
przecierałam oczy z niedowierzania... i oczywiście od razu zapałałam
chęcią posiadania.
Przypomnijmy:
"W ORIENTANA wierzymy, że tylko produkty naturalne najlepiej wspierają
zdrowe życie i piękny wygląd dlatego ORIENTANA to linia kosmetyków
naturalnych, które nie zawierają szkodliwych substancji chemicznych, nie
zawierają niedozwolonych substancji pochodzenia zwierzęcego i nie są
testowane na zwierzętach.
ORIENTANA to kosmetyki naturalne. Nie znajdziecie w nich szkodliwej
chemii, parabenów, ftalanów, parafiny, olejów mineralnych, pochodnych
ropy naftowej, PEGów, SLS, sztucznych zapachów czy koloryzatorów."
Tyle można wyczytać na stronie producenta.
Po pierwszym zachwycie i pierwszych zakupach przyszedł czas na trochę przemyśleń.
Po pierwsze - bez koloryzatorów.
Hm... niektóre naturalne ekstrakty nadają kosmetykom naprawdę fajne
kolory, a do tego pięknie pachną. Jednakże moją uwagę zwrócił krem z
algami. Każdy, kto miał z nimi kontakt w formie sproszkowanej lub żywych
kolonii wie, że nie posiadają cudnie błękitno-turkusowego koloru. I nawet przy dobrych chęciach trudno byłoby podobny uzyskać. Przy innych
wariantach maski-kremu nie miałabym zastrzeżeń [chociaż żeń-szeń jest
zbyt brązowy], ale kolor wersji algowej jest po prostu nienaturalny. Zaden inny, wskazany w składzie składnik też nie da takiego zabarwienia. A
zatem - doprawdy bez sztucznych barwników?
Po drugie - bez sztucznych zapachów.
Really? Znów na tapecie maska z algami, której zapach jest naprawdę
przyjemny, delikatny i odświeżający, z grupy zapachów morskich. Algi
sproszkowane, jak wiadomo, nie pachną zbyt przyjemnie [vide spirulina na
ten przykład]. Oczywiście w składzie mógł się znaleźć ekstrakt płynny,
bezzapachowy, skąd jednak w takim razie ta bryza morska w opakowaniu?
Owies też na moje oko pachnie podejrzanie ciut za przyjemnie.
Oczywiście jak najbardziej w naturalny sposób można nadać kosmetykowi
miłą woń - za pomocą odpowiednich ekstraktów czy olejków eterycznych.
Ale w składach nie widać tych składników :/
A zatem - doprawdy bez sztucznych dodatków zapachowych?
Po trzecie - konserwanty.
Dlaczego ja nie widzę ich w składzie? Czego wstydzi się producent? Bo
proooooszę, nie uwierzę, że kosmetyk, który ważny jest przez 3 lata do daty produkcji [tak
Moi Mili] jest niekonserwowany lub zawiera tylko konserwanty dopuszczone do stosowania w kosmetykach uznawanych z tzw. naturalne
[za specyfikacją ze stron z półproduktami, można nimi utrwalać kosmetyki
zaledwie do pół roku]. I nawet jeśli - czemu wciąż nie ma go na liście składników? A każdy inny konserwant, jak chociażby te z
grupy -Isothiazolinonów, phenoxyethanol albo pochodne formaldehydu są
przecież potencjalnie szkodliwe. Co kłóci się z, cytuję: "nie zawierają
szkodliwych substancji chemicznych". Owszem, istnieje jeszcze teoria, że
trwałość produktowi nadają konserwanty użyte do utrwalenia
poszczególnych składników, ale ta hipoteza jakoś mnie nie przekonuje :/ Bardzo jestem ciekawa, co tam naprawdę siedzi w środku.
A zatem - doprawdy bez substancji szkodliwych?
Po czwarte - wszystko naraz?
Zamówienia na produkty tej marki robiłam dwa razy w 2012 roku. Kosmetyki
były różne, przez moje łapki przewinęły się wszystkie maski-kremy,
zarówno te do twarzy jak i te do oczu.
Co mnie bardzo niemiło zaskoczyło, to daty wybite na denkach. Wszystkie,
co do sztuki, identyczne. Z obu zamówień, choć były robione z
kilkumiesięcznym odstępem. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się kupić tego
samego kosmetyku z tą samą datą ważności.
Po piąte - INCI.
Czytając składy od razu rzucił mi się w oczy fakt, że nie są pełne.
Pomijając już nieszczęsne konserwanty z akapitu powyżej. Kolejność
wygląda na odwróconą [chyba, że wszystkie użyte substancje były
wyciągami płynnymi, co też jest zastanawiające]. Do tego w niektórych
formulacjach pojawiają się oleje, a jakoś nie widzę emulgatorów. W tej
sytuacji kosmetyk powinien mieć postać dwufazową, a mamy do czynienia z
przezroczystym żelem.
Ach, kolejna sprawa - żelowa konsystencja. Aby ją uzyskać potrzeba
odpowiednich składników stabilizujących/żelujących. I znowu zagadka...
A zatem - czemu producent ukrywa pełny skład produktu?
Wiem, że teraz na stronie widnieją już zmienione składy i niektóre z moich argumentów już nie są aktualne [np. o substancji żelującej], niemniej jednak wciąż nurtuje mnie pytanie, czemu nie podano pełnego składu [co jest niezgodne z prawem] i czemu wciąż brakuje tam konserwantów?
Po szóste - Made in China.
Tak Szanowni Państwo, kosmetyki wyprodukowano w Chinach. Może się
czepiam, ale jeśli mienimy się polską firmą, to bądźmy konsekwentni.
Jeśli się nie mylę, to chyba nic nie stoi na przeszkodzie, aby te produkty jednak robić tu, na miejscu. Cała ta sytuacja sprawia, że
początkowe zaufanie zostało bardzo mocno nadwątlone.
Mało tego - teraz, kiedy do końca ważności galaretowatych mazideł
zostało jedynie kilka miesięcy, na stronie producenta pojawiły się kosmetyki o nowych opakowaniach i innych formulacjach, ale wciąż pod starą nazwą. Zmniejszono
pojemności, zwiększono ceny. Niby prawo producenta, jednak... same
wiecie ;) Zastanawiające. Czemu składy w takiej dopiero teraz ujrzały światło dzienne?
Cóż, wylazłam swoje jady ;), do przemyślenia.
Kosmetyki same w sobie może i niezłe, składy [pierwotnie] imponujące,
ale niesmak pozostał. Nie lubię, kiedy traktuje się mnie/klienta jak
idiotę, któremu można wszystko wcisnąć.
Żeby nie było - moje uwagi dotyczą jedynie masek-kremów do twarzy, bo to właśnie one wzbudziły we mnie takie wątpliwości. Nie mam nic do innych produktów [jak choćby peelingów], przy których od samego początku była pełna informacja. Nie chodzi mi też o samo działanie, bo kosmetyki są całkiem udane. Powyższe, to jedynie wynik konfrontacji obietnic producenta ze stanem faktycznym, z jakim osobiście się zetknęłam i wyciągnęłam wnioski :)
Co o tym myślicie?
Nie lubię, gdy producent zataja przede mną istotne informacje. Chcę wiedzieć, jak przedstawia się pełny skład kosmetyku, który trafia na moją twarz. Producent nie powinien zatajać informacji nt. konserwantów, ponieważ te mogę wywoływać alergię u niektórych osób.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą nie ufam kosmetykom, które zostały wyprodukowane w Chinach. Zbyt często media informują o zabawkach/kubkach/garnkach, które należy odnieść do sklepu, ponieważ wykryto w nich toksyczne substancje.
Dokładnie. Dużo pewniej czułabym się nakładając kosmetyk wyprodukowany w kraju lub chociażby w UE. Te z Chin stawiają pod znakiem zapytania np. jakość lub czystość surowca, z którego były wykonane.
UsuńJa, jako klient, jestem rewelacyjna - nie znam się na składach, więc można mi wcisnąć wszystko, co niby naturalne. Ale moja skóra reaguje na to różnie. Wierzę w to co napisano, a okazuje się, że ktoś mógł zataić część prawdy. To nie jest dobre, ani dla mnie (jako klienta) ani dla nich jako producentów. I teraz pytanie, dlaczego? Kto i po co to robi? Jakby wpisali trochę więcej rzeczy, ja, jako laik, nie zwróciłabym na to większej uwagi, a mieliby czyste sumienie.
OdpowiedzUsuńEhhh... chyba trzeba się wrócić i postudiować trochę chemię ;)
Wbrew pozorom analiza składu nie jest wcale trudna. Zerknij na wizażowe wątki w dziale biochemii kosmetycznej, właśnie tam wszystkiego się nauczyłam :)
Usuńnie znam się na składach
OdpowiedzUsuńmiałam dużą ochotę na ich kosmetyki, ale szczerze mówiąc samo: made in china już mnie zniechęciło
a i ta długa data ważności..
Ciekawa jestem, jak wypadają nowe wersje, czy coś się zmieniło czy też może historia się powtarza...
UsuńNie znam się na składach, ale super, że ktoś orientujący się w tym może jasno powiedzieć, że obietnice producenta to jedno, a rzeczywistość to coś zupełnie innego. Fajnie, że ktoś potrafi mieć inną opinię niż połowa blogosfery podążająca za tym samym trendem (który często okazuje się bublem).
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuńmnie już jakiś czas temu te składy zastanowiły- nawet nie mając tych masek w rękach, ale już po samej konsystencji można było zgadnąć, że w składzie musi być czy gliceryna czy guma ksantanowa... dlatego pomimo pierwszego zachwytu i wpisania ich na swoją wishlistę szybko się zniechęciłam po przestudiowaniu składów i teraz nie mam do nich zaufania (nawet przy nowych składach podanych na stronie)....
OdpowiedzUsuńdodatkowo zaczęłam się zastanawiać, czy nikt w PL nie bada kosmetyków co do tego, czy aby na pewno zawierają w sobie to, co w składzie... bo wtedy na opakowaniu możnaby wypisać cokolwiek :/
PS. na większości blogów spotykam się tylko z automatycznym przepisaniem składu i stwierdzeniem, że jest fajny- bardzo spodobała mi się Twoja głębsza refleksja co do tego, co wypisane na opakowaniu- z chęcią zostanę na dłużej:)
Dziękuję :)
UsuńTrafiłaś w sedno! :)
OdpowiedzUsuńDo tej pory nie mogłam się nadziwić czemu te maski takie żelowe a substancji żelującej w składzie ni ma :(
Tylko z tego co pamiętam (ale przepisy pewnie się zmieniły) producent nie musi podawać substancji które są w ilości poniżej 1% albo 0,1% (nie pamiętam ile to było).
Może polepszacze zapachowe takie jak geraniol uznają za składniki naturalne :P
OdpowiedzUsuńNie miałam nic z Orientany, dlatego w tej kwestii się nie wypowiem, ale brawa za czujność i chęć opisania swoich spostrzeżeń:) A propos składów, to ostatnio zastanawiałam się (i nie tylko ja, patrząc po komentarzach) nad kwasem hialuronowym z tego posta: http://natooral.blogspot.com/2013/04/kwas-hialuronowy-potrojny-recenzja.html?showComment=1365180769677#c948862027293330495 i nadal rozkminiam:P
OdpowiedzUsuńTen kosmetyk to na moje oko nic innego jak gotowy kwas potrójny, który można kupić taniej w ZSK :), jak słusznie zauważyłaś :).
UsuńJakieś odwracanie kota ogonem, że żel z zsk ma wodę :/, że konserwanty... No ale każda sroczka swój ogonek chwali ;)
Dla mnie to taka sama ściema, jak przy produkcie EiEi.
Przyszłam do Ciebie, ponieważ nie miałam pojęcia o numerze z Orientaną na Wizażu. Za bardzo tez nie interesowałam się tą firmą, choć przed wyjazdem z PL zrobiłam sobie zakupy. Mam sporo zarzutów wobec polityki sprzedaży itd. ale to na inną opowieść.
OdpowiedzUsuńZwracasz uwagę na poważną sprawę i ciekawe ile firm stosuje podobne zabiegi, a mało kto wnika w ten aspekt.
Mnie się jedno nie podobało, jak firma rozsyłała zapytania ofertowe dawno temu, to rozmowa z nimi była bardzo dziwna. Nie wnikałam w to, temat odszedł w zapomnienie i jakoś nie ubolewałam z tego powodu.
Czytałam niedawno o tej akcji na wizażu. Firma jeszcze bardziej straciła w moich oczach. Ręce opadają...
UsuńTo tak jak z Hakuro, które jest polską firmą... która sprowadza pędzle z Chin. Ale bardzo wiele osób dało się nabrać i twierdzi, że to polskie pędzle...
OdpowiedzUsuńCo do orientany, to mam maskę/krem pod oczy i chociaż mi bardzo pasuje to teraz nie wiem czy kupię ponownie, chyba nieee...
strasznie nie lubie być robiona w bambuko, juz po akcji Orientany na wizazu mialam w ich kierunku wielkie 'ale" a teraz po tym wpisie czuję jak jad mi się na języku zbiera zeby kogoś nim opluć :)
OdpowiedzUsuńz orientana mialam do czynienia tylko raz i juz nigdy wiecej... maska-krem ( krem?? ) zrobila mi krzywde, czulam sie jakbym nakladala stado chemii na twarz i rowiez mialam ogromne podejrzenia co do skladu
OdpowiedzUsuń