Dzisiaj notka o jednym z hitów, na jaki pojawił się "moda" wśród kosmetykowych maniaczek - czyli o kremach z Orientany - tym razem z mojej perspektywy.
Produkty zbierały bardzo dobre recenzje, a obiecujące składy bez konserwantów,
parafiny i innych "demonów" wyglądały niezwykle zachęcająco.
Postanowiłam więc spróbować i w moje łapy trafiły odlewki [z wspólnego
zamówienia] do testów.
Początkowo zamierzałam trochę "popastwić" się nad każdym mazidłem z
osobna, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Dlaczego? Bo w
sumie wszystkie te kosmetyki, niezależnie od rodzaju, działają bardzo
podobnie. Być może po użyciu całych 200 ml zauważyłabym różnicę między
nimi, jednak przy sukcesywnym zużywaniu próbek [przez około 2 miesiące]
tych niuansów nie dało się dostrzec.
Uwaga – recenzuję stare wersje [ale o tym potem].
Let’s start!
Opakowanie. Cóż, pierwsze wrażenie i pierwsza myśl – jest ogromne! Po co
komu aż 200ml kremu? Taka ilość wystarczyłaby na rok. Ja rozumiem, że
są to kosmetyki zaprojektowane również z myślą o gabinetach, ale
zdecydowanie przydałyby się mniejsze słoiczki. Tak robią inne
profesjonalne marki, jak chociażby Clarena.
Sam słoiczek w sumie nie robi wow. Jest estetyczny, wykonany z [moim
zdaniem] przeciętnej jakości, półtransparentnego plastiku z kolorowymi
etykietami. W sumie dość wygodnie wybiera się z niego zawartość.
Kosmetyk dostajemy ofoliowany. Na folii znajduje się naklejka w języku
polskim, natomiast na opakowaniu znajdziemy etykiety w instrukcjami w
języku angielskim. Można się przyczepić do higieny użytkowania – przy
takiej pojemności faktycznie lepsza byłaby pompka.
Zawartość. Każdy z testowanych przeze mnie kremów miał konsystencję
przezroczystego, barwionego żelu. Taka nieco płynna galaretka :).
Kolor zależał oczywiście od rodzaju maski. Aloes – ciemniejsza zieleń,
trawa – jaśniejsza, nieco jaskrawa, algi – niebieska itd…
Żel jest przyjemnie chłodny i niezwykle lekki. W zasadzie każda z wersji
posiada przyjemny zapach, delikatny i ulatniający się po aplikacji.
Najmniej do gustu przypadł mi chyba wariant owsiany, najbardziej – algi i
papaja, najmocniejszy był żeń-szeń [ja akurat lubię, nie każdemu jednak
może pasować].
Aplikacja i działanie. Miło aplikuje się go na skórę. Ma dobry poślizg i
przy cienkiej warstwie dość szybko się wchłania, pozostawiając skórę
nawilżoną i ukojoną. Aczkolwiek nieco lepką. Po pewnym czasie krem
wysycha, po „wygładzeniu” palcami znika połysk [ten algowy nawet
faktycznie matuje na jakiś czas], ale… niestety u mnie wystąpił efekt
rolowania. Przebolałabym, gdyby chodziło jedynie o przypadek, gdy krem
nakładamy jak maseczkę, grubą warstwą. Ale nawet przy cieniutkiej
woalce, bardzo starannie rozsmarowanej po powierzchni skóry, przy
mocniejszym potarciu czuję niepożądany efekt. Mało tego, po nocy
[szorowanie polikiem w poduszkę i te klimaty ;)] krem też się roluje. Brr…
Szczerze powiedziawszy, miałam dość duże oczekiwania wobec tych
kosmetyków, ale… nieco mnie zawiodły. Nawilżenie owszem, dają dobre, ale
z drugiej strony szału nie ma, inne kremy też mi to zapewniają [a do
tego widzę też szereg innych pozytywnych efektów]. Utrzymuje się ono
około kilku godzin. Najbardziej polubiłam odmianę aloesową i trawiastą.
Miałam też wrażenie, że wersja algowa i ta z żeń-szeniem trochę mnie
zapchały [choć kto wie, może to tylko od cyklicznego wahania hormonów?].
Nie do końca podobał mi się efekt, jaki obserwowałam rano w lustrze, choć producent zachęca :"a rano zauważysz efekt" [i z tego go rozliczam]. Moja skóra jakby trochę przygasła, wyglądała na ciut zmęczoną. W
początkowej fazie używania kosmetyków wszystko było w porządku, potem
jednak efekty były coraz słabsze, cera utraciła blask. W ostateczności
widziałabym te kremo-maseczki w roli okładów, kładzionych grubą warstwą,
ale do zmywania po 30 minutach.
Cena: 43 lub 48 zł / 200 ml
Moja aloesowa mi się nie roluje, ale przyznaję też, że ja jestem sucharem.
OdpowiedzUsuńAloes u mnie rolował się najmniej, ale generalnie to wszystkie w mniejszym lub większym stopniu "złaziły" mi z twarzy :o
UsuńKurczę, a tak się napaliłam... Myślałam, że efekty będą jakieś wow :(
OdpowiedzUsuńNie zniechęcaj się, bo mimo to wiele osób je chwali i widzi pozytywne efekty. Aloes i trawa działały bardzo miło, ale np. owies najmniej mi się spodobał.
Usuńszkoda, że u ciebie się nie sprawdził
OdpowiedzUsuńhttp://my-life-in-warsaw.blogspot.com/
Trochę szkoda, z drugiej strony dobrze, że to tylko odlewki :)
UsuńPojemność jest duża jak na tę cenę, ale skoro nie ma jakichś wielkich efektów to szkoda zachodu :P
OdpowiedzUsuńKażda skóra reaguje inaczej, warto spróbować. Aby nie ryzykować, może zrób zakupy z kilkoma osobami do spółki? Żałuję, że nie można kupić próbek albo chociaż mniejszej pojemności [tzn. teraz i tak jest mniej bo 100g, ale to wziąć dużo].
UsuńJeszcze nie miałam nic z Orientany, trochę mnie kusi a trochę nie :)
OdpowiedzUsuńMi teraz w oko wpadły te małe kremy, np. z morwą i lukrecją :) ale trochę się boję, bo moja skóra niezbyt miło reaguje na masło shea.
UsuńNie miałam tych kremów, ale raczej mnie nie zachęcają - generalnie nie przepadam za kosmetykami pielęgnacyjnymi w formie żelu (chyba, że jest to żel do mycia twarzy albo pod prysznic ;) )
OdpowiedzUsuńP.S. Google znowu mnie wywalił z obserwowanych :(
Też wolę kremowe kosmetyki, ale zachwyciły mnie żelo-kremy Mizona :)
UsuńZ jakiegoś powodu myślałam, że to maska do włosów (sic!), 200 ml kremu nie ważne jak dobrego to zdecydowanie za dużo:P chociaż warianty "smakowe" są bardzo fajne.
OdpowiedzUsuńNo właśnie - powinni ładować je do opakowań 50ml - sprzedawałyby się jak świeże bułeczki ;)
UsuńHehe, to z włosami dobry pomysł, chętnie bym przetestowała, ale już wszystko zużyłam :o
Niefajny efekt jak skóra jest bez blasku - bo w blasku własnie nasz urok i młodzieńcza siła się kryje :)
OdpowiedzUsuńJeśli chcemy podtrzymać ciągłość spotkań to idziemy w marcu na kawę :)
Chcemy :D
Usuńhm chciałam wypróbować a teraz sama już nie wiem:)
OdpowiedzUsuńMoże za dużo nawilżaczy, a brak/za mało emolientów i humekantów? Albo coś w tym klimacie?
OdpowiedzUsuń