Wczoraj prosta receptura, naprawdę banalna w wykonaniu na tonik, a dzisiaj poopowiadam nieco o efektach stosowania podczas wiosennej serii.
Moja skóra nie jest jakoś szczególnie uwrażliwiona na słońce.
Powiedziałabym, że jest nawet całkiem podatna na opalanie bez skutków
ubocznych typu zaczerwienienie czy poparzenia.
Jednakże już pierwsze promienie ostrzejszego słońca sprawiają, że na
twarzy pojawiają się piegi. Co prawda całkiem je lubię, ale to oznacza, że skóra jest skłonna do
przebarwień. Dodatkowo skutkiem ostatnich zdarzeń pojawiła się u mnie
ostuda i to właśnie na wyeliminowaniu jej skutków zależało mi najbardziej.
Dlatego postanowiłam sięgnąć po kwas kojowy, który zalecany jest jako skuteczny środek do walki z przebarwieniami.
W tym celu ukręciłam sobie tonik.
Tonik jak to tonik - ma formę płynu, który jest bezbarwny i posiada
charakterystyczny, lecz niezbyt mocny zapach, lekko kwaśny [o ile tak
można powiedzieć o woni ;P]
W działaniu odczuwalne jest lekkie nawilżenie i napięcie skóry
bezpośrednio po aplikacji. Domyślam się, że to pewnie zasługa kwasu
hialuronowego i, jak ostatnio doczytałam, glukonolaktonu. Po jego zastosowaniu
skóra staje się wygładzona.
Trzeba uważać przy aplikacji, bo roztwór może podrażniać. Radzę
delikatnie przesuwać wacik, bez mocnego wcierania, bo w tym wypadku może
pojawić się pieczenie. U mnie ta reakcja jest krótkotrwała, ale
wrażliwe cery mogą mieć problem.
Natomiast co do samego działania wybielającego mam dość ambiwalentne
uczucia. Solennie używałam toniku każdego ranka i wieczora, jak wskazano
w instrukcji, przez ok 2 miesiące. I jednak w moim odczuciu jego
skuteczność jest niewielka.
Owszem, zauważyłam, że plamki lekko zjaśniały, lecz na dobrą sprawę to
sama nie wiem, czy to od toniku, czy np. od faktu, że skóra nie była
eksponowana na słońce, a ogólnie rzecz biorąc w zimie piegi mi bledną.
Inna sprawa - zjaśniało wszystko. Nie tylko plamki, ale i skóra bez nich.
Cóż... na razie nie osiągnęłam zadowalającego rezultatu, ale się nie
poddaję. Zamierzam więc powtórzyć kurację ze zdwojoną siłą ;).
Kusi mnie pomysł dodania do toniku arbutyny, kolejnego składnika o właściwościach wybielających.
Na razie jednak pozostawiam go w formie z poprzedniego postu, a resztę wybielaczy ładuję do serum :)
A używałaś już kiedyś tego czegoś na bazie kwasu kojowego? Skóra niestety przyzwyczaja się do wybielaczy i przy drugim, trzecim podejściu efekt jest naprawdę znikomy albo żaden...
OdpowiedzUsuńNie, akurat nie używałam nigdy niczego z tym składnikiem.
UsuńInna sprawa to teoria o przyzwyczajeniu skóry, z którą nie do końca się zgadzam. Fakt, krótkoterminowo da się "napełnić" ją jakimś składnikiem i wtedy nie wchłania się on tak, jak na początku, ale z drugiej strony przerwa pozwalająca na naturalne złuszczenie warstw naskórka [proces, któremu ciągle podlega nasza skóra] i mamy nowe, "nienasycone" komórki :]