środa, 28 listopada 2012

Jak ubełtać sobie lekkie serum na zimno...

Jako się rzekło... dzisiaj o tym, jak zmontować serum superwybielające :D
Oczywiście przepis możecie modyfikować w zależności od potrzeb waszej skóry, zmieniać rodzaj i ilość składników. Schemat wykonania natomiast pozostaje ten sam. A wygląda tak :)...

Na samym początku tradycyjnie przygotowuję wszystkie składniki, które zamierzam dodać do kosmetyku, a także pojemniczki na odmierzane substancje i potrzebne narzędzia typu bagietka, łyżeczka miarowa, waga, pipetka etc.

Do odmierzonej ilości wody destylowanej zaczynam wsypywać ekstrakty w postaci sypkiej i powoli je rozpuszczam.


Ważna moim zdaniem jest kolejność. Najpierw wolę pobawić się z proszkami, gdyż nie wszystkie chętnie współpracują podczas rozpuszczania. Poniżej dość oporny proces mieszania z wodą arbutyny, która chętnie zbija się w strzępki i grudki. Dodanie kwasu hialuronowego na ten przykład mogłoby tylko to utrudnić [wiem, bo testowałam tak inne składniki]. Żelowaty kwas skupia w sobie sproszkowaną substancję.


Jak już sobie idealnie wybełtałam proszki, przystępuję do mieszania składników w postaci płynnej :). Dodaję je kolejno prosto z buteleczek, uprzednio wstawiając cały roztwór na wagę i odczytując jej wskazania :). Aby dokładnie połączyć składniki, pomagam sobie mikserkiem, który mocno spienił mi miksturę :/


Teraz czas na składniki fazy olejowej. W wybranym oleju rozpuszczam dipalmitynian kwasu kojowego [dla odmiany bardzo ładnie się łączy z olejem :)].
Potem zakraplam odpowiednią ilość emulgatora Polysorbate 20 do fazy wodnej, jeszcze mieszam i dopiero wtedy dodaję mieszaninę olejową.


Teraz wystarczy jeszcze chwilę pomiksować i na koniec dodać kilka kropel konserwantu [znów dobrze wymieszać].


Z ciekawostek - po dodaniu konserwantu piana pięknie opada, więc nie należy się nią przejmować.

Serum gotowe. Przed użyciem należy wstrząsnąć dla wszelkiej pewności, bo fazy czasem się rozdzielają. A potem na paszczę :D

Proste :D

wtorek, 27 listopada 2012

Serum superwybielające - receptura

Jeśli uważnie obserwujecie bloga, to pewnie wiecie, że jak dziki nakupiłam różnych dziwnych składników i od czasu do czasu lubię sobie coś z nich ukręcić.
Ostatnio robię drugie podejście do walki z przebarwieniami. Wiosną przeprowadziłam pierwszą część kuracji przy użyciu kremu, a teraz, jesienią, jeszcze powiększyłam swój arsenał i uderzam ze zdwojoną siłą :D

No ale do rzeczy :D

Faza olejowa:
10% oleju z pachnotki
5% skwalanu
2% dipalmitynianu kwasu kojowego

Faza wodna:
43% wody
2% arbutyny
3% glukozydu ketonu malinowego
5% niacynamidu
4% ekstraktu z mącznicy lekarskiej
4% mleczanu sodu
4% kwasu hialuronowego
8% płynnego ekstraktu z aloesu
10% polysorbate 20
konserwant: 5-10 kropli w zależności od ilości ubełtanego serum

Oto i sekret mojej super mikstury, o którą sporo z Waz pytało, kiedy wprowadziłam ją do programu pielęgnacji, został obnażony :) Początkowo dipalmitynianu miało być więcej, ale z uwagi na użyty emulgator zmniejszyłam ilość fazy olejowej, w związku z czym miałam lekkie obawy, czy mi się całe 4% rozpuści.

A jutro zapraszam na część praktyczną, czyli opowiastkę o tym, jak wszystko zgrabnie połączyć w jedną całość :D

Nieśmiało też przypomnę się z rozdaniem Orientany . Do wygrania dwa zestawy testowe :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Krem depigmentacyjny - moje spostrzeżenia

... czyli w zasadzie recenzja :)

Zrobiłam niewielką porcję, gdyż kupiłam tylko najmniejsze ilości alfa-arbutyny i dipalmitynianu kojowego, tak na próbę.
Krem mi trochę nie wyszedł, bo chciałam być za bardzo hej do przodu i nawaliłam za dużo ekstraktów, które po początkowym rozpuszczeniu... zważyły się w roztworze wodnym [ale o tym potem], a że możliwość zrobienia kremu miałam tylko jedną, to stwierdziłam - trudno, będzie co ma być, smaruję, wywalić mi szkoda.

Ostateczny produkt miał kolor ecru z domieszką różu i puszystą konsystencję, która z czasem trochę 'opadła', pozostając jednak wciąż bardzo lekką. Ogólnie starałam się, aby krem nie był ciężki i tłusty.
Podczas stosowania wydawał się nieco suchy, ale na drugi dzień [bo stosowałam na noc] twarz nie posiadała oznak wysuszenia i była taka ujędrniona.
Zbyt duża ilość kremu rolowała się na twarzy podczas smarowania; podobno to 'zasługa' gumy ksantanowej. Ostatecznie doszłam do wniosku, że mogłam jej nie dodawać, bo krem nieco tężeje po ostygnięciu, no ale... pozostało mi uważanie na ilość :).

Początkowo smarowałam całą twarz, jednak z uwagi na małą ilość mazidła, potem stosowałam tylko pod oczy, bo zależało mi na wybarwieniu ostudy, która tam właśnie się umiejscowiła i chciałam maksymalnie wydłużyć czas kuracji.

A samo działanie? Spodziewałam się super efektów, tym bardziej, że wydawało się, iż krem to prawdziwy kiler jeśli chodzi o nagromadzenie i stężenie substancji wybielających.
Tymczasem przez początkowe tygodnie, wspomagane tonikiem z kwasem kojowym, nie działo się prawie nic. Pierwsze oznaki działania kremu pojawiają się około trzeciego miesiąca. Przebarwienia delikatnie zaczęły blednąć i zmieniać kształt, zmniejszać się. Zauważyłam, że mają już inne granice niż na początku kuracji.
Różnica jest subtelna, ale dostrzegalna.

Tak wygląda stan faktyczny - pierwsze zdjęcie przed kuracją kremem, a drugie po :) [uwaga - straszę :P]


Zdjęcia trochę podkoloryzowane, aby dokładniej ukazać szczegóły [na takich prosto za aparatu nie od razu widać ;)] - podciągnęłam kontrast i przyciemniłam rejony hiperpigmentacji.

Hehe, zabawa w "znajdź 10 szczegółów ;)"
Widzicie różnicę?

niedziela, 25 listopada 2012

Jak ubełtać sobie krem :)...

... czyli jak poradzić sobie z podaną wczoraj recepturą od strony praktycznej. Tudzież poradnik domorosłej czarownicy ;)

Niegdyś myślałam, że zrobienie kremu to nie lada filozofia. Poczytałam, ponotowałam, ale wciąż brakowało mi odwagi, choć teoretycznie nie wydawało się to aż takie trudne. Podświadomie wybierałam zawsze jakieś prostsze receptury - toniki, bełty wodne. Aż wreszcie się zdobyłam na odwagę i... ale to frajda! I wcale trudno nie jest. Tylko nieco czasochłonne to gotowanie kremu, ale za to ile satysfakcji :D

Dlatego poniżej pokażę Wam dziś, jak wyglądała moja przygoda z własnoręcznym robieniem kremów :)

A zaczynamy od... przemyślenia, czego oczekujemy od kremu i opracowania receptury.
Zasada ogólna jest bardzo prosta: mamy dwie fazy - tłuszczową i wodną plus ewentualnie fazę dodatków, którą dolewamy do kremu, gdy ten nieco przestygnie. Generalnie faza tłuszczowa to od 25 do 40%, a jeśli ktoś lubi kremy wybitnie tłuste, może być i więcej.
Łatwo się domyślić, że składniki do faz dodajemy wg ich rozpuszczalności.

W moim przypadku chciałam, aby krem miał działanie depigmentacyjne
Olej arganowy wybrałam ze względu na jego właściwości przeciwstarzeniowe i odżywcze :)
Ponieważ biobaza rozpuszcza się w tłuszczach, stała się składnikiem fazy olejowej.
Chciałam, aby krem był bardzo leciutki i mało tłusty, zatem trzymałam się minimalnych wartości dla tej fazy.

Składniki fazy wodnej dobrałam pod kątem ich działania, we w miarę maksymalnych stężeniach, aby najsilniej działały.

Kiedy już receptura jest przemyślana, opracowana i spójna, zabieramy się za kompletowanie składników i niezbędnego sprzętu [termometr, waga, miarki, zlewki, mieszadełka, naczynie do kąpieli wodnej]. Dbamy o higienę - akcesoria trzeba umyć i wyparzyć lub odkazić.


Polecam najpierw w oddzielnych pojemnikach odmierzyć sobie poszczególne składniki, szczególnie sypkie i rozpuścić je w niewielkiej ilości wody. Te elementy, które są w postaci płynnej i nadają się do podgrzewania, dodałam od razu do wody.


Teraz zaczynamy zabawę w podgrzewanie. Umieściłam zlewki z fazami w kąpieli wodnej [czyt. wstawiłam do garnka z odrobiną wody na dnie, całość na niewielkim ogniu :)] i czekałam, aż biobaza rozpuści się w oleju, a roztwór wodny nabierze odpowiedniej temperatury. W przepisie z mazideł wyczytałam, że jest to ok 75 st., ale 60 z powodzeniem wystarczy - ważne, żeby biobaza się rozpuściła, a temperatura jej topnienia to 50 st.


Kiedy temperatura jest już odpowiednia wyjmuję oba pojemniki z wody i wlewam fazę olejową do wodnej, mieszając przy tym cały czas mikserem. Mieszanina momentalnie bieleje tworząc emulsję. Dłuższa chwila miksowania i następuje zmiana z postaci płynnej w puszystą, drobniutką piankę :D. Przy okazji mikstura wytraca też temperaturę.


Teraz czas dodać składniki wrażliwe na ciepło rozpuszczone uprzednio w odrobinie wody. Wlewam je powoli, cały czas z użyciem spieniacza do mleka, żeby wszystko równomiernie rozmieszać.


Na samym końcu dodałam konserwant i odrobinę gumy ksantanowej - wszystko oczywiście zmiksowane.
I... TADAM :D
Mamy krem :)


Teraz wystarczy przełożyć go do estetycznego opakowania i już mamy profi kosmetyk :D


Uwagi praktyczne:
Warto rozłożyć coś ochronnego na blaty, bo podczas miksowania krem 'lubi' się troszkę wychlapać :P
Jak wspomniałam wcześniej, sypkie ekstrakty lepiej rozpuścić przed rozpoczęciem gotowania, aby później na szybko się nie użerać z grudkami czy innymi wypadkami losowymi ;)
Wodę do rozpuszczania tychże odmierzamy z puli ogólnej, przeznaczonej na krem.
Aby uprzyjemnić sobie aplikację można dodać olejki eteryczne, wystarczy kilka kropel.

I jak? Proste, prawda ;)?

sobota, 24 listopada 2012

Krem depigmentacyjny - receptura

Ostatnio pojawiło się sporo notek teoretycznych, opisujących główne składniki aktywne o działaniu wybielającym, czas więc na recepturę, która wykorzystuje ich potencjał. Dzisiaj zatem notka o tym, jak to wszystko połączyć w jedną całość i uzyskać krem :]
Robiąc mazidło wzorowałam się na przepisie ze sklepu "Zrób Sobie Krem", odpowiednio go modyfikując pod kątem dopuszczalnych stężeń poszczególnych elementów. Coś tam uskubęłam też z przepisu mazidłowego :)
Musiałam też dostosować proporcje do posiadanej ilości składników [mini-próbki z mazideł].

W kremie znalazł się ekstrakt z róży w zastępstwie wit. C [znajduje się w nim 70% tejże].

Faza olejowa:
- 15% oleju bazowego [w moim przypadku arganowy]
- 6% biobazy
- 4% dipalmitynianu kojowego
- 1% wit. E

Faza wodna:
- 45% hydrolatu wody
- 10% kwasu hialuronowego 1%
- 5% NMF
- 5% ekstraktu z dzikiej róży
- 1,5% alfa-arbutyny
- 3% glukozydu ketonu malinowego
- 1% gumy ksantanowej
- odrobina konserwantu

Zaczynamy od podzielenia wody - niewielką ilość odlewamy i rozpuszczamy w niej ekstrakty czyli różę, arbutynę i keton.
Biobazę i olej podgrzewamy do ok 70 st. C. Podobnie resztę wody, a w niej rozpuszczony kwas hialuronowy i NMF.
Potem fazy łączymy [olej wlewamy do wody] i miksujemy czas jakiś i patrzymy, jak powstaje piękna emulsja :D. A gdy krem trochę przestygnie, dolewamy to, co rozpuściliśmy w odlewce wody i ubijamy dalej. Jeśli krem wydaje się rzadki, można dodać szczyptę gumy ksantanowej i miksować aż zgęstnieje. Witaminę E dodajemy na końcu, podobnie jak rozpuszczone ekstrakty, do przestygniętej emulsji, aby nie zniszczyć właściwości tych składników [są termowrażliwe, choć nie mam pewności co do podgrzewania arbutyny].

Uwagi praktyczne:
- ekstrakty najlepiej rozpuszczać oddzielnie. Ja radośnie wsypałam wszystko w jedną zlewkę, rozmieszałam i całość się pięknie rozpuściła, a jakże :D po czym... w momencie, gdy sięgnęłam po miksturę, by dodać ostatnią fazę zastałam obraz nędzy i rozpaczy, bo któryś składnik [podejrzewam różę] się zważył i zrobił grudki :/
- witaminę E dodajemy na końcu, podobnie jak ekstrakty i konserwant, gdy emulsja ostygnie
- lepiej nie używać hydrolatów, bo w większości one też tracą cenne składniki pod wpływem ciepła, lepiej zatem zastąpić go zwykłą wodą destylowaną

piątek, 23 listopada 2012

Ekstrakt z liści mącznicy

Króciutka notka dzisiaj.
Kolejny składnik pomagający w walce z przebarwieniami, który wypatrzyłam w sklepie z półproduktami. To ekstrakt z liści mącznicy, zakupiony w e-naturalne.

Mącznica to wieloletni krzew płożący, dorastający do 45 cm wysokości i 1-2 m długości.
Jej liście są wieloletnie, otwarte, twarde, jajowate lub szpatułkowate, ciemnozielone, długie na 1-2 cm, stopniowo zwężające się do krótkiej szypułki.
Kwiaty są drobne, dzwonkowate, biało-różowe, zebrane w szczytowe 3-12 częściowe kwiatostany pojawiające się od wiosny do początków lata.
Owocem jest kulista, jadalna czerwona jagoda.
 Mącznica pochodzi z obszarów wysokogórskich, półkuli północnej o chłodnym klimacie. Często rośnie w lasach iglastych, torfowiskach czy alpejskich zaroślach. Preferuje porowatą, bogatą w próchnicę glebę.

Najważniejszym składnikiem liści mącznicy jest arbutyna (zwykle 5-15%), której towarzyszą różne ilości metyloarbutyny (do 7%) i małe ilości wolnych aglikonów - hydrochinonu i metylohrydochinonu. Wśród innych substancji aktywnych mącznicy możemy wymienić kwas galusowy, galloarbutynę i do 20% gallotanin, flawonoidy, głównie glikozydy kwercetyny, kempferolu i myricetyny oraz terpeny, głównie kwas ursolowy i uvaol.

Arbutyna zawarta w liściach mącznicy działa silniej od kwasu kojowego a także od kwasu askorbowego.

Ekstrakt z mącznicy stosuje się w stężeniu 2 - 4% , a zapobiegawczo wystarczy 0,1 - 0,5%.
Ekstrakt jest rozpuszczalny w wodzie i powinien być przechowywany w lodówce, w nieprzezroczystej lub ciemnej butelce, aby odizolować go od światła.

czwartek, 22 listopada 2012

Glukozyd ketonu malinowego

Hehehe, co za nazwa ;)

Wracam do tematyki wybielania przebarwień, którą rozpoczęłam jakiś czas temu i jeszcze pomęczę Was tym przez chwilę. Wspominałam już o kwasie kojowym i jego pochodnej oraz o alfa-arbutynie wywodzącej się z arbutyny, ale substancji o takim działaniu dostępnych na rynku jest jeszcze kilka, a glukozyd to jedna z nich. Warto wiedzieć o tym i sięgnąć po niego w odpowiednim czasie :).

Glukozyd ketonu malinowego jest czynnikiem rozjaśniającym, skuteczniejszym w działaniu niż arbutyna. Badana naukowe dowodzą, że skutecznie obniża poziom tlenku azotu w organizmie, a także hamuje melanogenezę – tworzenie pigmentów w skórze.
Ze względu na podobieństwo budowy do kapsaicyny polecany jest także do stosowania w produktach antycellulitowych i ujędrniających.

Glukozyd ketonu malinowego należy stosować w pH poniżej 7, w wyższym pH (w produktach alkalicznych) związek ten ulega hydrolizie do ketonu malinowego i glukozy. Keton malinowy jest właściwą substancją czynną – wykazuje działanie biologiczne, jednakże preferowaną formą stosowaną w kosmetykach jest postać glukozydowa (rozpuszczalna w wodzie i pozbawiona charakterystycznego zapachu). Glukozyd ketonu malinowego ulega hydrolizie dopiero po wniknięciu w skórę. Dzięki temu substancja czynna – keton malinowy – uwalniany jest powoli i działa przez dłuższy czas.
Keton malinowy jest jednym z najsilniejszych inhibitorów melanogenezy, hamuje działanie enzymu zwanego tyrozynazą. Ponadto glukozyd ketonu malinowego wyłapuje, wiąże tlenek azotu, który jest odpowiedzialny za indukowanie procesu pigmentacji, a także jest uważany za czynnik powodujący, przyczyniający się do rozwoju wielu chorób skóry.
Glukozyd ketonu malinowego, podobnie jak arbutynę, można stosować w terapii trądziku, w leczeniu i profilaktyce przebarwień skóry oraz w leczeniu stanów zapalnych. Związek ten jest stosowany w leczeniu hiperpigmentacji spowodowanej przez wiele różnych czynników - trądzik, reakcje alergiczne, infekcje, blizny, związki fototoksyczne, reakcje po zastosowaniu środków medycznych lub kosmetyków.

Ma postać drobnych, białych kryształków. Jest rozpuszczalny w wodzie i alkoholu etylowym.
W kosmetykach stosuje się stężenie do 3%.





Do kupienia w ZSK, cena ok 8 zł / 2g.

środa, 21 listopada 2012

Nuxe, Soleil Prodigieux, Creme Visage , krem do twarzy

Skoro już jesteśmy w temacie Nuxe, to za ciosem opowiem o jeszcze jednym produkcie tej marki, z jakim miałam styczność.

Opis producenta:

Ta wspaniała, miedziano opalizująca emulsja o delikatnym słonecznym zapachu:
- zapewnia naturalną i jednolitą opaleniznę, która intensyfikuje się przy kolejnych aplikacjach (samoopalający kompleks Nuxelle - patent Nuxe)
- natychmiast poprawia koloryt skóry (mikropigmenty perłowe)
- nawilża (kwiat Frangipani) i przeciwdziała starzeniu się skóry (kwiat jaśminu)

Opalona, wygładzona i rozświetlona skóra emanuje naturalnym blaskiem.

Sposób użycia:  Stosować codziennie, równomiernie nakładając na twarz i szyję, aż do uzyskania pożądanej opalenizny. Następnie zmniejszyć częstotliwość aplikacji, tak aby podtrzymać uzyskany efekt.
Do stosowania przez cały rok, idealny latem jak i zimą.

Źródło: aptekagalen.pl

Swego czasu, przed wyjazdem do Egiptu, podczas zakupu niezbędników w aptece, trafiłam na przemiłą panią dermokonsultantkę, która słysząc o mojej rychłej podróży podrzuciła mi kilka saszetek z tym kremem. SPF 10 wydał mi się akurat na wycieczkę, nie za silny, a jednak coś tam zabezpieczy [ja z tych, co w lecie lubią się opalać], a że mój zachwyt nad firmą akurat trwał w tamtym czasie i pałałam ogromną chęcią testowania wszystkiego spod szyldu tej marki [jeszcze zanim zniszczyli niektóre składy], to ucieszyłam się tym bardziej.

W ferworze przygotowań do wyjazdu, o spakowaniu saszetek zapomniałam, ale... nic straconego, bo zawsze mogłam przetestować je później, co też oczywiście zrobiłam i... wrażenia opisuję poniżej.

Opakowanie w postaci tubki nie wyróżnia się niczym specjalnym [choć to akurat wnioskuję ze zdjęcia]. Natomiast zawartość...
Przede wszystkim krem jest rzadki. W konsystencji to raczej emulsja [jak mleczko do demakijażu], niż krem. A do tego ten koszmarny kolor! Marchewkowo-dyniowy pomieszany z beżem. Fuj!
Zapach dość dziwny, przypominał mi marchewkę i miód.


Rozprowadzanie jest łatwe, zapewne dzięki konsystencji. Barwi skórę! Po aplikacji jest ona  ciemniejsza, całe szczęście niezbyt znacząco. Efekt jednak nie podoba mi się, mam wrażenie że koloryt mojej skóry jest zgaszony, niezdrowy.
Krem w moim odczuciu nie charakteryzuje się szczególnymi właściwościami pielęgnacyjnymi, nie nawilża zbyt dobrze. Nieco wygładza fakturę skóry. A poza tym... roluje się! W dodatku podczas jego używania jakby odrobinę pogorszył się stan mojej cery. Trudno jednoznacznie stwierdzić, skoro używałam go krótko, ale... x___x

Te wszystkie cechy sprawiły, że skutecznie odechciało mi się dalszych testów. Po kilku próbach produkt oceniam jako słaby i więcej go nie tknę.

Cena: ok 60 zł / 40 ml

wtorek, 20 listopada 2012

Nuxe, Creme Fraiche de Beaute Suractivee, Emulsja nawilżająca 24h

Za testowanie kremu zabrałam się jakiś czas temu w ramach akcji zużywania próbek i miniaturek. Raz na jakiś czas robię sobie przerwę w rytuale pielęgnacyjnym, aby przetestować jakiś kosmetyk :)

Z marką wiązałam ogromne nadzieje - świetne składy, dobre opinie, filozofia tworzenia kosmetyków odwołująca się do natury i takie tam ;)
A jak sprawdziła się na mojej osobie?


Opis producenta:

Nuxe Creme Fraiche de Beaute to całodobowo nawilżający i kojący skórę kosmetyk, dedykowany skórze wrażliwej normalnej. Zawiera mleczka roślinne i białe kwiaty. Idealny do stosowania na dzień i na noc.

Nuxe Creme Fraiche de Beaute to strażnik utrzymania odpowiedniego nawilżenia skóry. Skutecznie wiąże wode w naskórku oraz koi wszelkie podrażnienia, dlatego dedykowany jest skórze wrażliwej normalnej. W składzie znajduje się kojący aloes oraz pielęgnacyjne mleczka roślinne, które zapewniają skórze wyjątkowy komfort. Po zastosowaniu skóra jest miękka i odświeżona. Zawiera 93% składników pochodzenia naturalnego.

Składniki aktywne: mleczka roślinne (łubin, żółty groch, zielona herbata, kwiat akacji, migdały kokos, owies, soja (nie modyfikowana genetycznie) 3 %, owoc granatu, soki roślinne (mamaku - paproć z Nowej Zelandii, aloes, opuncja figowa bambus, trzcina cukrowa) 2%, aromatyczne olejki eteryczne.

Opakowanie - ja miałam tubkę-miniaturkę [sztuk dwie], a tradycyjnie pełen wymiar zawarty jest w szklanym, ciężkim słoiczku z plastikową nakrętką. Domyślam się, że jest też szpatułka - tak było w przypadku kremu Etincelante, zakładam więc, że to dobra praktyka marki :).

Źródło: nokaut.pl


Sam krem jest dość gęsty, w kolorze złamanej bieli, posiada bardzo ładny zapach :) Słodkie zioła, odrobinę ciastkowy, wyczuwam też nutkę cytrusa. A na samym początku pachnie jak krem dla dzieci Hipp :P.

Aplikacja jest nieco ciężka, miałam problem aby go dobrze i równomiernie rozsmarować, gdyż konsystencja jego jest nieco zbita, treściwa.


Co do samego działania mam bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony bardzo dobrze nawilżał, efekt był wyczuwalny i widoczny. Natłuszczenie też in plus. Nie zrolował się, jak to miało miejsce w przypadku Etincelante, a odnoszę wrażenie, że kremy tej marki lubią się u mnie rolować :/ [np. Reve de Miel].

Ale...

Niestety moja skóra ostatecznie nie polubiła się z tym produktem. Po wstępnym wchłonięciu zaczynała się błyszczeć, wyglądała na tłustą i niezdrową, przyduszoną, zmęczoną. Koloryt w mojej ocenie się pogorszył. W dodatku mimo krótkiego czasu używania stan mojej cery się pogorszył i trochę mnie pozapychało.
Może na cerze suchej bardziej by się sprawdził, mimo iż dedykowany jest normalnej i wrażliwej. Moja mieszana go nie toleruje. Nawilżenie może i jest, ale z efektami ubocznymi, na które pozwalać sobie nie mogę i nie chcę.

Zatem niestety, dla samego pięknego zapachu i ładnego opisu tego kosmetyku po raz kolejny nie kupię.

Cena: ok 90 zł / 50ml

poniedziałek, 19 listopada 2012

Nuxe, Masque Frais Hydratant, maseczka nawilżająco-odświeżająca

No dobra :)
Ja to sobie pitu-pitu, a przydałaby się jakaś notka bardziej merytoryczna :)
Zapraszam zatem na recenzję maseczki Nuxe, której używałam całkiem niedawno,  ramach małej odskoczni od koreańskich kosmetyków. A jak wypadły wyniki testowania?

Opis producenta:

Maseczka na twarz i okolice oczu z kwiatami wodnymi i ekstraktem z baobabu. (wszystkie rodzaje skóry).

Wyśmienita relaksująco-nawilżająca kąpiel do twarzy i okolic oczu, niezwykle delikatna kremowa maseczka, która przynosi natychmiastowe i długotrwałe odświeżenie i nawilżenie dzięki połączonemu działaniu ekstraktu z baobabu, lilii i irysa związanymi z wyciągami ze słodkich migdałów. Ekstrakt z nenufaru wywołuje uczucie natychmiastowego dobrego samopoczucia (well-being), które jest wzmocnione przez działąjący przeciwpodrażnieniowo wyciąg z lukrecji i wygładzający ekstrakt z opuncji. Skóra jest nawilżona, odświeżona, miękka i rozświetlona. Okolice oczy są wygładzone i zrelaksowane.

Sposób użycia:
Nakładać obficie na twarz i okolice oczu. Pozostawić na 10 minut, następnie wmasować pozostałości maseczki w skórę lub zetrzeć wacikiem nasączonym tonikiem kwiatowym NUXE.
Skóra sucha: stosować 2-3 razy w tygodniu.
Skóra normalna i mieszana: stosować 1-2 razy w tygodniu 


Zacznę od tego, że w użytku miałam  niby miniaturę, ale opakowanie w zasadzie niewiele się różni od pełnowymiarowego, a jest to plastikowa, miękka tubka z zielonymi napisami. Pełen wymiar zamykany jest na zatrzask [mini ma nakrętkę].

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, a w zasadzie w nozdrza, to zapach. Brrr... WTF?!? Pomieszanie fermentującej cytryny, gnijących, mokrych liści, starej opony i naftaliny. Nie mam pojęcia, może trafił mi się jakiś przeterminowany egzemplarz? Na tubce niestety daty nie było :(. Ale whatever, postanowiłam zaryzykować, uprzednio sprawdzając na forach, czy tak ma być. Z opisów niewiele jednak mogłam wywnioskować, zazwyczaj opisywany był jako ziołowy i specyficzny, więc ostatecznie uznałam, że to norma.
Maseczka ma postać białej i dość rzadkiej emulsji. Zgodnie z instrukcją nakładałam ją obficie na twarz i czekałam, aż się wchłonie, po pewnym czasie wmasowując pozostałości w skórę. Niestety wcieranie owo zazwyczaj kończyło się zrolowaniem maski z twarzy. Nawet niewielka ilość.

Po przeczytaniu opisów i pochlebnych opinii spodziewałam się co najmniej dobrych rezultatów. Tymczasem u mnie skończyło się traumą. Maska nawilżała bardzo słabo, a na dodatek mnie zapchała! Może powinnam spróbować wersji ze zmywaniem pozostałości tonikiem, ale teraz już za późno.
Może też być tak, że faktycznie mój egzemplarz po prostu się zepsuł. Albo zmienili mu skład [jak kremowi Etincelante] i zepsuli tym posunięciem działanie maseczki. Dobre opinie o tym produkcie mają daty 2010 i wcześniej, a mając na uwadze, że już co najmniej jeden krem spaprali zmianami...

Może znacie ten produkt i jesteście w stanie zweryfikować moją opinię? Szczególnie co do zapachu?

Anyway, paskudna woń i słabe działanie = nie lubię tego.

Cena: ok 60 - 70 zł / 50ml

niedziela, 18 listopada 2012

Choć mam niewiele, to się podzielę :D

Sonda w toku, zachęcam do głosowania ===> o tutaj, obok, po prawej stronie :)
Klikajcie, nawet jeśli produkt nie jest Wam znany :), wybierzcie ten, który ciekawi Was najbardziej.


A tymczasem... chcę Was zaprosić do mini-rozdania.
Pomyślałam sobie, że może będziecie chciały przetestować Orientanę na własnej skórze.
Dlatego przygotowałam dwa zestawy odlewek [10g każda :)], a w nich:
- krem z algami
- krem z papają
- krem z aloesem


Dodatkowo pierwszy z zestawów wzbogacony zostanie o niewielką próbkę kremu pod oczy z rozmarynem :)

Rozdanie otwarte jest dla wszystkich z wyłączeniem blogów obliczonych tylko i wyłącznie na rozdania i konkursy.

Zasady banalne:

1. Zostań publicznym obserwatorem mojego bloga
2. Napisz komentarz pod postem, w którym zgłaszasz się do rozdania, pozostaw w nim również takie informacje jak nick, pod jakim obserwujesz bloga. Możesz też zostawić adres mailowy, jeśli nie ma go na blogu.

Zgłoszenia przyjmowane będą do poniedziałku, 3 grudnia, do godziny 23.59.
Zwycięzcę rozdania wylosuje maszyna i poznacie go w czwartek :)

Powodzenia!

sobota, 17 listopada 2012

Wybierz dla mnie Orientanę...

... a przy okazji też coś do mycia paszczy :D

Jakiś czas temu, co zapewne zauważyłyście w notce zakupowej, skusiłam się na zakup odlewek kremów marki Orientana. Cieszą się one dość dobrymi opiniami wśród użytkowniczek, mają zachęcające składy i w zasadzie jedynie pojemność [aż 200ml!] odstrasza od kupna. Bo, jak zapewne wiecie, lubię testować różne mazidła, a uwiązanie sobie u szyi tak wielkiego słoiczka to jakby kosmetyczne samobójstwo ;)

Obecnie do dotychczasowej kolekcji dołączyła wersja aloesowa i krem pod oczy z kaskarylami, tym samym stałam się posiadaczką wszystkich dostępnych kremów z oferty Orientany. Z jednej strony fajnie, a z drugiej nie za bardzo, bo teraz nie mam pojęcia, od którego zacząć. Dlatego proszę Was o radę. Za chwilę wstawię na bloga sondę, która dzięki Waszym głosom wyłoni zwycięzcę tej małej bitwy kremów ;) [a jeśli nie uda mi się sztuka wstawienia sondy, po prostu zostawcie Swój tym w komentarzach :)].


Przy okazji poproszę też raz jeszcze o pomoc przy wyborze kosmetyku do mycia twarzy :) Tu zakres możliwości nieco skromniejszy, bo tylko dwie - mydełko z nanosrebrem oraz żel ogórek i Limonka od Bielendy.


piątek, 16 listopada 2012

Catrice Limited Edition - NeoNaturals

Pozostając w temacie Catrice, przedstawiam Wam nową kolekcję lakierów do paznokci, która powstała z myślą o nadchodzących świętach. Jej nazwa to NeoNaturals, a zawartość stanowi połączenie soczystych, neonowych barw ze stonowanymi odcieniami typu nude. Pokazuję bardziej jako ciekawostkę, bo lakierowe limitki raczej do nas nie dochodzą :(. Ale może będziecie miały akurat okazję do zakupu, więc warto wiedzieć w razie W ;)

Producent/pomysłodawca limitki poleca wykorzystanie duetów neon + natural do stworzenia oryginalnego moon manicure.



Aby wygodniej malowało nam się "księżycowe" paznokcie do kolekcji dołączono pędzelek :)


Biorąc pod uwagę nadchodzącą zimę, to pierwsza część kolekcji iście nie-zimowa i bardziej pasowałaby do lata. Miły akcent pośród zimnych, ponurych dni. Podoba mi się też gra słów w nazwie kolekcji. Sprytne, treściwe, esencja marketingu ;)

A co myślicie o zestawieniu neon-nude?
Hit czy kit?

czwartek, 15 listopada 2012

Catrice, Limited Edition - Siberian Call

Nadchodzi zima...
Z tej okazji Catrice zaprasza nas w iście syberyjskie klimaty i prezentuje nową kolekcję o nazwie Siberian Call.

Zaprojektowano w niej:

- cztery wypiekane cienie do powiek


- trzy błyszczyki i lip topper


- dwa odcienie różu


- oraz niemal tradycyjnie - 5 lakierów :)



Gdyby kolekcja miała się u nas pojawić, na pewno zainteresowałabym się czarnym cieniem. Jednak zastanowiłabym się przed zakupem mając na uwadze moje doświadczenia z podobnym produktem [Out of Space] i jego tendencją do osypywania. Trzy pozostałe dzielą w moim odczuciu zaledwie subtelne różnice. Przypominają mi ogień. Czyżby inspiracja ogniskiem palonym w mroźne dni?
Koralowy lakier również przyciągnął moją uwagę, jednakże przy moim upodobaniu do tego kolory śmiem twierdzić, że coś podobnego mam już w swoich [coraz pokaźniejszych :o] zbiorach. Te dwa jasne warte rozpatrzenia, lecz do złudzenia przypominają mi Essencowe z ubiegłorocznej limitki Crystalliced. A iolet zdaje się być doupe  wycofanego Purple Diamonds.
Błyszczyki nie podobają mi się w ogóle, róże również... no może ten jasny, bo cegiełka zupełnie nie moja

Jakoś tak... bez emocji.
U Was też? Czy może w przeciwieństwie do mnie zachwyciła Was ta kolekcja?

środa, 14 listopada 2012

TAG: Liebster Blog

OMG ;), posypały się na mnie tagi :D
Do zabawy zaprosiły mnie trzy osoby: Tova1Bellitkaa oraz n.
Serdecznie dziękuję, jest mi niezmiernie milo :*




Idea tagu jest następująca:
,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."


 Po słowie wstępu, zabawę czas zacząć :)

Pytania od Tovy1:
1.  Ulubiona reklama telewizyjna?
Hm... nie wiem ;) Szczerze przyznam, że jest ich naprawdę sporo.  Starszych i nowszych. Ostatnio mocno moja uwage przykuła reklama piwa Perła. Jest taka mocno prawdziwa, refleksyjna i inna niż dotychczasowe. Podoba mi się też kampania Netii z Kotem :D
2. Ulubiona marka lakieru do paznokci?
Golden Rose i Wibo.
3. Lakier matowy czy brokatowy?
Z tych dwóch raczej matowy, ale najbardziej holograficzny :D
4. Zapach, który kojarzy ci się z dzieciństwem?
Fiołki. W sadzie obok mojego domu rosły ich tysiące...
5. Kilka najwyższych pozycji na twojej liście "muszmieciow"?
Perfumy Love in Black i zestaw kosmetyków The History of Whoo [którykolwiek ;)] - to kosmetycznie.
W innych dziedzinach - np. lolitkowy płaszczyk, torebka z mangowym nadrukiem i jakiś fajny tablet :)
6. Ulubiony krój czcionki?
Z użytkowych Verdana, koniecznie rozmiar 10. Z dekoracyjnych Rothenburg. I wszystkie secesyjne, ale nazw nie pamiętam :)
7. Róż na paznokciach czy błękit na powiekach?
Chyba bardziej róż na paznokciach. Chociaż błękitu na powiekach też się nie boję ;)
8. Czego się boisz?
Z drobiazgów - to chyba pająków, bezpośredniego kontaktu z nimi [choć obserwować lubię]. I tych czarno-czerwonych robaków, co się pojawiają na wiosnę, fuj!
9. Ulubiona maska do włosów?
Chyba Joanna z miodem i cytryną.
10. Kim chciałaś zostać jako małe dziecko?
Ojej, to był cały proces :) Lekarzem, prawnikiem, piosenkarką i aktorką, to tak w telegraficznym skrócie.
11. Ombre na włosach - hit czy kit?   
Kit. Zdecydowanie. 

Bellitkaa postanowiła natomiast zadać takie:
1. Czym kierowałaś się wyborem swojego nicka blogowego oraz nazwy bloga? 
Nick mi został jeszcze z czasów starego bloga biżuteryjnego. Było gotycko i mrocznie, a nick musiał do tego pasować :)
Nazwa bloga natomiast też w pewien sposób nawiązuje do tego klimatu. Skojarzyła mi się z gotyckimi katedrami, a stąd już tylko krok do sanktuarium ;). A piękna - wiadomo :)
2. Jak organizujesz sobie pisanie postów? 

Bardzo różnie. Kiedyś pisałam z głowy, ale wiele rzeczy mi umykało, zaczęłam zatem robić krótkie notatki z testowania kosmetyków, aby ułatwić sobie pracę i nie pominąć żadnego szczegółu. Czasem bywa tak, że przeglądam folder ze zdjęciami i wybieram coś do recenzji. Mam też pewien określony rytm pisania i wiadomo na przykład, że na początku miesiąca pojawią się podsumowania.
3. Skąd bierzesz pomysły na swoje posty?

Z własnych doświadczeń przeważnie :). Z obserwacji. Czasem coś mnie zachwyci i chcę się tym podzielić. Bywa też, że ktoś mnie swoja notką zainspiruje lub popchnie do napisania długo odkładanego postu :).
4. Czego zazdrościsz innym dziewczynom z blogów?

Umiejętności manualnych :) Tego, że potrafią wyczarować takie piękne makijaże albo manicure, a do tego jeszcze zrobić świetne zdjęcia. Ja mam do tego dwie lewe ręce.
5. Jak często malujesz paznokcie?

Średnio raz na tydzień. To zależy w jakim są stanie. Jk się źle czują, daję im odpocząć :)
6. Wyobraź sobie, że wygrywasz w totka załóżmy ostatnią kumulację, 50 mln. Co z tym robisz?
Pierwsza moja myśl dotyczyła mieszkania. Kupiłabym wymarzone mieszkanie/dom. Resztę odłożyłabym pewnie na lokaty i od czasu do czasu pozwalała sobie na jakieś drobne przyjemności. Chciałabym też podjąć jakąś inicjatywę charytatywną, ale trudno mi sprecyzować w jakiej dziedzinie.
7. Co zabrałabyś ze sobą na bezludną wyspę?

Gdybym miała ograniczyć się do jednej rzeczy? Kosmetycznie pewnie tusz do rzęs :) A pozakosmetycznie, hm... parasol, tablet na baterie słoneczne z dostępem do sieci i chłopa swego :P [no co? ktoś musi szałas postawić ;) ;) ;)]
8. Jakie są Twoje ulubione perfumy?

Obecnie Ginestet Sauvignonne, a ogólnie Love in Black. Lubie jeszcze Eternity od CK.
9. Co sprawia, że jesteś szczęśliwa?

Oj, wiele rzeczy, mogłabym wymieniać i wymieniać... Rodzina, praca, kosmetyki ;). W sumie mogłabym w tym punkcie przytoczyć treść posta, a to i tak byłby tylko ułamek...
10. Gdybyś była przez 1 dzień niewidzialna i mogła się teleportować, co byś zrobiła? 

Chciałabym znaleźć się w Japonii, a potem na chwilę wyskoczyć na Malediwy ;) albo jakieś Bora Bora. Ostatecznie - Nowy Jork też by się nadawał :)
11. Znasz jakieś sprawdzone sposoby na kaca? ;) 

Sen, sen, sen... kaca należy przespać :D

Poniżej zaś pytania od N. :
1. Co jest Twoim kosmetycznym uzależnieniem?
Zdecydowanie koreańskie kosmetyki. Choć zauważyłam, że moje ciągoty ewoluują. Miałam już fazę na odżywki do włosów, lakiery i cienie, potem pomadki, teraz królują kosmetyki z Azji.
2. Gdybyś miała wybrać jeden, ulubiony kosmetyk, to co to by było?
O rany, wybór ciężki... Niepodzielnie od lat moim hitem jest szampon Joanna Rzepa [zielona etykieta] i może zostańmy przy tym, bo jakbym się miała rozpisywać na kategorie, to... ;)
3. Czy masz jakiś stały rytuał związany z kosmetykami?
Moje słynne programy pielęgnacyjne :). O ile przy pielęgnacji ciała czy nawet włosów bywa u mnie różnie, o tyle przy twarzy jestem bardzo skrupulatna. Czasem tylko pominę jakieś serum, ale generalnie wszystko wygląda tak, jak opisuję.
4. Co się liczy dla Ciebie przy zakupie kosmetyków?
Chyba przede wszystkim skład.
5. Czym się kierujesz przy zakupach?
Skład, cena/promocje i opinie. Ewentualnie ograniczona dostępność, bo jak tu przejść obojętnie obok limitki Essence, kiedy za dwie godziny może już jej nie być ;).
6. Ograniczasz się i kontrolujesz przy zakupie czegoś nowego, czy idziesz za głosem w głowie który woła ,,chcę''?
Jeśli to tanie drobiazgi, to daję się ponieść chciejstwu. Jeśli coś kosztowniejszego, to włączam ograniczniki ;)
7. Farba, henna, czy naturalne włosy?
Szamponetka :D Ale obecnie mam naturalny kolor, więc ta opcje wybieram z trzech powyższych.
8. Zwracasz uwagę na składy produktów? 
Bardzo. To dla mnie priorytet.
9. Czy jesteś szczęśliwa i zadowolona ze swojego życia?
Tak.
10. Jest coś, co chciałabyś zmienić w sobie?
Brak mi cierpliwości i szybko się denerwuję. Przydałoby się też ciut więcej śmiałości :o
11. Co mogłabyś mi polecić? Nie musicie ograniczać się do kosmetyków, może to być książka, fajny przepis, może rada na przyszłość? ;)
Kosmetycznie - koreańskie cuda. Jestem nimi absolutnie zachwycona, a odkąd używam regularnie moje problemy z cerą ograniczyły się do minimum.
Pozakosmetycznie, zasugerowałam się książką - Pana Lodowego Ogrodu.
I wakacje w jakiejś greckiej wsi - z dala od kryzysu i blisko do morza :D

Ufff... no to tyle ode mnie :)
A teraz kolej na:
1. Anenię
2. Adoriannę
3. RainyOne
4. Parole
5. oraz Manię
Co prawda tag mówi o 11 osobach, ale myślę, że 5 w zupełności wystarczy, trzeba zostawić trochę opcji  dla innych ;)

A moje pytania są takie :) 
1. Ulubiona marka samochodu
2. Wydarzenie, które utkwiło Ci w pamięci lub miało ogromny wpływ na Twoje życie?
3. Wymarzone miejsce na wakacje to? 
4. Piwko, winko czy coś mocniejszego? :D
5. Do jakiego zwierzęcia mogłabyś się porównać?
6. Gdybyś mogła wygrać jedną, dowolną rzecz, byłaby to...?
7. Wymarzone imię, jeśli mogłabyś je wybrać dla siebie?
8. Gwiazdor, do którego zdychałaś w czasach młodzieńczych nazywa się...?
9. Wymarzona praca/studia?
10. Ulubiona marka kolorówki?
11. Czego nigdy nie założyłabyś na siebie? [może być przykład z ilustracją :D]

Have fun! 

wtorek, 13 listopada 2012

Essence, Limited Edition Eclipse, lakier do paznokci, odcień Undead

Na tapecie kolejna Zmierzchowa limitka Essence, a mi przypomniało się o lakierze z jednej z dawnych wampirzych kolekcji. Zastanawiam się, czy ten, który znalazł się w obecnej linii nie jest podobny do tego dawnego.

Przy okazji postanowiłam go nieco odkurzyć, przypomnieć i zrecenzować :). A oto bohater notki.


W buteleczce znajdujemy czarną bazę z dużą ilością fioletowego i srebrnego błyszczydełka ;). Kolor w zasadzie od początku mnie urzekł, a w kolekcji [wtedy dopiero początkującej] nie miałam żadnej czerni.
Flaszka spora, nakrętka w malowaniu nieco nieporęczna, za szeroka i niezbyt dobrze leży w dłoni, ale da się przeżyć ;)

Lakier wydał mi się dość rzadki i faktycznie - pierwsza warstwa to koszmarne smugi, prześwity i w ogóle masakra na płytce. Dopiero przy drugiej sytuacja wygląda trochę lepiej, choć pod słońce widać nierówności w aplikacji. Dlatego optymalne do pełnego krycia i ładnego wyglądu są trzy warstwy.
Z wysychaniem lakieru nie ma problemu, bo robi to szybko i raczej schnie na twardo, tj. nie robią się w nim odciski.

Jak już wspominałam, w lakierze znajdują się drobinki, głównie fioletowe, ale pod pewnym kątem mienią się również na srebro. Brokat jest drobnozmielony i nienachalny, ślicznie połyskuje w słońcu, nadając ciekawej głębi [niestety nie umiałam uchwycić tego na zdjęciach].


Wszystko do tej pory pięknie, natomiast trwałość... ech...
Trwałość wołała po prostu o pomstę do nieba. Pomalowane rano paznokcie wieczorem miały już nieźle poprzecierane końcówki [na fotce widać już początki]. Drugiego dnia lakier zaczynał już odpryskiwać z przodu, trzeciego dnia po bokach i właściwie tu zaznaczyć można koniec jego żywotności, bo z uwagi na dość kontrastową barwę widać na płytce paznokcia każdą niedoskonałość.
A to wszystko na bazie 3in1 z My Secret [bez top coat'a]. Przy czym zaznaczyć muszę, że baza to A MUST, bez niej możemy po wszystkim stać się posiadaczami żółtych pazurków, bo lakier lubi zabawić płytkę.
Pokrycie koloru warstwą bezbarwnego lakieru to przedłużenie jego trwałości o jakiś dzień [na przykładzie wspomnianego My Secret]. Jedynie baza w postaci odżywki Barbra, którą opisałam post wcześniej, daje mu radę i pozwala na zachowanie jego wyglądu w należytym stanie trochę dłużej niż dobę ;).

Zmywanie? Kolejna porażka, bo lakier strasznie się rozmazywał, a drobinki były bardzo, bardzo uparte i strasznie mocno przywierały do płytki. Po zabiegu trzeba było jeszcze mocno doczyszczać skórki :/.

Cena: ok 8 zł / 10 ml

poniedziałek, 12 listopada 2012

Barbra Pro, Odżywka do paznokci z kompleksem witamin

Skoro już jesteśmy w temacie paznokci, odżywek, ratowania płytki i tym podobnych, to postanowiłam opisać swoje przygody z preparatem Barbra, który testowałam sobie jakiś czas temu.


Opis producenta:
Transparentna odżywka do paznokci dzięki zawartości kompleksu witamin odbudowuje i nawilża płytkę paznokcia. Zwiększa elastyczność paznokci, chroniąc je przed nadmiernym łamaniem i rozdwajaniem. Przywraca paznokciom naturalną witalność. Szczególnie polecana po usunięciu sztucznych paznokci. Jej formuła jest hypoalergiczna, bez toluenu i formaldehydu.
Producent zaleca stosować samoistnie, nakładając jedną lub dwie warstwy.

Po przetestowaniu kilku innych preparatów, wciąż czułam niedosyt i chęć znalezienia odżywki idealnej, która uchroniłaby moje paznokcie przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych.
Wybór tym razem padł na produkty Barbra Pro. Z tej prostej przyczyny, że akurat robiłam zamówienie na www.doz.pl [właśnie tam były dostępne] a w koszyku brakowało mi kilku złotych do realizacji zamówienia.

Kosmetyk otrzymujemy w tekturowym pudełeczku. Butelka odżywki jest schludna, ma dość ciekawy kształt o przekroju trójkąta. W środku znajduje się czerwona, transparentna zawartość o [w moim odczuciu] rzadkiej konsystencji. Pędzelek jest długi, cienki, ale nie sprawia większych problemów przy nakładaniu. Aplikacja jest łatwa, gdyż odżywka ładnie rozlewa się po paznokciu. Dobrze przystaje do płytki, jest całkiem trwała, ale przy tym miękka i łatwo o odciski na jej powierzchni.
Kiedy miałam ją na paznokciach, miałam dziwne wrażenie "gumowatości", szczególnie przy nałożonych dwóch warstwach. Taka sprężynująca powłoka, choć w rzeczywistości powierzchnia paznokcia była normalna, prawie-twarda :).
Preparat schnie szybko, ale pozostawia tę dziwaczną miękkość. To samo dzieje się, gdy nałożymy na niego lakier, choć producent zaleca stosowanie go solo, ale o tym potem :).


Odżywka pozostawia bardzo ładny gloss na powierzchni paznokcia. A dwie warstwy to już w ogóle mega połysk :D. Ze względu na swoje truskawkowe zabarwienie nadaje płytce ładny, zdrowy koloryt.

Co do malowania nią w roli base coata - producent sugeruje noszenie jej solo. Odżywka potrafi się zbiesić ;) i czasem zostawia bąbelki, więc należy dość uważnie nią malować. Do tego, jak już wspomniałam, jest dość miękka i jakby zmiękczała lakier, więc łatwo o odciski bez odpowiedniego wysuszacza czy utwardzacza. Ale... fantastycznie przedłuża trwałość lakieru!!! Kolory trzymają się na niej jak przyspawane :o. Nawet czarny Eclipse, który normalnie zdzierał się praktycznie po 1 dniu trzymał się prawie cztery... Co prawda końcówki starły się mu już pierwszego dnia, ale odpryski pojawiły się o wiele później. W przypadku lakieru Golden Rose Paris [te trójkątne flaszki] pierwszy odprysk ukazał się piątego dnia.WOOOOW!

Co do samego działania kosmetyku - mam wrażenie, że poprawił trochę kondycję paznokci. Stały się odrobinę mocniejsze, twardsze [choć i tak mam twarde naturalnie], miały ładny naturalny połysk.
Jednakże nie zatrzymała procesu łuszczenia [być może to efekt preparatów, których używałam wcześniej - My Secret i Essence]. Nie udało się też powstrzymać rozdwajania, choć było nieco mniejsze i pękania paznokci na kciukach [specyficzne zadarcia po bokach].

Tak wygadały moje paznokcie w 5 tygodni po rozpoczęciu kuracji:
- widać uszkodzenie na środkowym palcu, którego nie udało się powstrzymać mimo stosowania preparatu


Teraz, w kilka miesięcy już po odstawieniu preparatu mogę kompleksowo ocenić produkt i powiem, że jest niezły, daje efekt, bo stan paznokci się trochę poprawił po odstawieniu [odrost na który wpływ miała odżywka], ale... szukam jednak czegoś mocniejszego.

Uwagi: odżywka w miarę upływu czasu gęstnieje coraz bardziej, aż trudno ją rozprowadzić. Zawartość zaczyna wręcz "nitkować", jeśli wiecie co mam na myśli ;) - po wyjęciu pędzelka z opakowania ciągną się za nim cieniutkie włókna lakieru.

Cena: ok 9 zł / 7,5 ml

niedziela, 11 listopada 2012

Już czas...

Choć tegoroczna jesień do tej pory była wyjątkowo łaskawa, a większość dni słoneczna, nie da się ukryć, że w powietrzu czuć już jesienny chłód i nadchodzącą zimę.
Śnieg za oknem, który pojawił się jakiś czas temu, zmusił mnie do wyciągnięcia cieplejszej garderoby i chyba nieprędko wróci ona z czeluście szafy.

Zmianę pory roku odczuły także moje paznokcie. Wraz z nadejściem chłodu to one cierpią najbardziej i ich kondycja drastycznie spada. Dodatkowo sprawę pogarsza noszenie rękawiczek, których używam już od dobrych kilku tygodni, bo nie wyobrażam sobie jazdy skuterem w jesienne, mroźne poranki bez okrytych dłoni, nawet jeśli są bardzo, bardzo słoneczne.
Niestety, to tylko pogarsza stan rzeczy. Reakcja pazurów na rękawiczki jest natychmiastowa, od razu zaczynają się rozdwajać, stają się suche, łamliwe, pękają z byle powodu.

Od kilku tygodni użeram się z rozdwajającymi paznokciami kciuków, ale... to bym jeszcze przełknęła. Jednakże w tym tygodniu chyba już trzy razy skracałam długość szponów, a one dalej się kruszą :(. Właśnie nakleiłam łatkę na palec wskazujący [pęknięcie podłużne] i chyba dojrzałam do decyzji, aby do walki wytoczyć ciężkie działo.

Chodzi o odżywkę SOS od Eveline. O tych odżywkach często czytałam opinie wyrażone w samych superlatywach, dlatego skusiłam się na jej zakup podczas promocji w Rossmannie. Jednakże obecność formaldehydu, dość kontrowersyjnego składnika, którego do tej pory unikałam i starałam się znaleźć odpowiednią alternatywę, powstrzymywała mnie przed jej użyciem.
Ostatnio o tych preparatach znowu zrobiło się głośno, bo... okazało się, że mogą powodować nieciekawe skutki uboczne w postaci onycholizy czyli odklejenia paznokcia od łożyska.

Postanowiłam mimo wszystko zaryzykować, bo moje pazuryry chyba już dawno nie były w tak nieciekawym stanie. Lewa ręka jeszcze daje radę, ale prawa - istna tragedia. Widać szczególnie w powiększeniu.


Tydzień temu zaczęłam dwutygodniową kurację w nadziei, że skutków ubocznych nie będzie. Odżywka jest transparentno-różowa, zatem pozwoli na bieżące monitorowanie stanu płytki. A efekty uboczne pojawiły się u osób, które kuracji używały dość długo i w sposób ciągły - to mnie trochę pociesza.

Jak będzie? Dowiem się za 6 tygodni. Pierwsze dwa - stosowanie, kolejne cztery - oczekiwanie na rezultaty, chcę aby pojawił się odrost, który traktowany był odżywką.

A jakie są Wasze ulubione odżywki do paznokci?

sobota, 10 listopada 2012

Mniej oficjalnie, bardziej kameralnie, czyli...

... IV zlot lubelskich blogerek kosmetycznych :)

Zgodnie z zapowiedziami, jakie pojawiły się na poprzednim, dużym zlocie, nadszedł czas kolejnego spotkania :) Szczęśliwie udało mi się wyrwać, z lekkim poślizgiem co prawda, ale bardzo się cieszę, że dotarłam na miejsce i tym razem ciut bardziej zintegrować się z Dziewczynami :D

Na miejscu czekały już Ewelinka,  Paulinka,  Ola, Weronika, Paulinka, Marysia, NataliaMonika i mua wraz z małą kosmetoholiczką Alą aka Yao ;)



Była też okazja do wymienienia się kosmetycznymi drobiazgami, choć oczywiście w ferworze przygotowań do wyjścia wszystkiego zapomniałam :o, postaram się poprawić przy najbliższej okazji :o


A tu Yao [nieprzypadkowo na zlocie, uwielbia podbierać mi kosmetyki!, czyżby kolejne pokolenie?] i jej fotograficzne "dzieło"



Ogromnie dziękuję Wszystkim za to spotkanie, atmosfera była fantastyczna!
Do następnego :D

piątek, 9 listopada 2012

Tag: Ile warta jest moja twarz?

Bezcenna :D
Za wszystko inne zapłacisz kartą Mastercard :P
Na przykład za kosmetyki do jej pielęgnacji i makijażu ;)

To było moje pierwsze luźne skojarzenia, ale teraz skupmy się na faktach :)
Otagowała mnie Jofka , już jakiś czas temu -  serdecznie dziękuję :*
A sama zabawa bardzo mi się podoba, jedna z ciekawszych, które ostatnio widziałam na blogach :)

A zatem przejdźmy do meritum - tak oto prezentuje się moja codzienna [no, prawie ;)] lista produktów do makijażu.


Zaczynam od oczu.
Na zdjęciu są dwie paletki Catrice oraz kilka pojedynczych cieni. Zazwyczaj wybieram jeden z wariantów, wiadomo - nie pomaluję powiek wszystkimi naraz, miejsca by zabrakło :P. pokazałam taki standardowy zestaw na dzień. Czasem zaszaleję z kolorem i wrzucę jakiś fiolet, błękit czy turkus, ale ogólnie przedział cenowy zostaje ten sam.
- baza pod cienie Kobo - 18 zł
- cienie - ok 20zł
- korektor Maybelline Age Rewind - ok 15zł
- eyeliner Lovely - 7 zł
- tusz do rzęs [używam obu]: Essence I Love Extreme + Maybelline Illegal Lenght, 12 zł + 30 zł

- puder bambusowy z jedwabiem, ok 17 zł
- róż do policzków [przykładowy, bo używam też innych, ale mniej więcej w tej samej cenie], ok 18 zł
- jak mam czas to dokładam rozświetlacz [acz często zapominam] - ok 15 zł

- pomadka lub błyszczyk [na foto oba, używam zamiennie], ok 10 zł.

Ups! Zapomniałam na foto wrzucić BB Creamu, który w zasadzie jest częścią mojej codziennej pielęgnacji, choć jest kolorowy. Gdyby mi przyszło go dodać tutaj, to powiedzmy bilans zwiększyłby się o jakieś [średnio] 50-60 zł. Trudno ocenić, bo używam różnych BB, w przedziale cenowym od 20 do 120 zł :P.

Razem: ok 200-210 zł :), już z uwzględnieniem BB.

czwartek, 8 listopada 2012

Mój pierwszy zlot blogerek :)

Zgodnie z zapowiedzią sprzed kilku dni, powracam do daty 27 października 2012 r. i spotkania dziewczyn piszących blogi kosmetyczne i modowe z Lublina i okolic [ale nie tylko :D].

Było nas, o ile się nie mylę, 27 osób i spotkałyśmy się w restauracji Fatamorgana w pewne zimne, deszczowe popołudnie. Jednakże słota za oknami nie była w stanie zepsuć nam humorów, a atmosfera w środku była gorąca!






Tymczasem za kilka dni szykuje się kolejne spotkanie :D
Mniej oficjalne, bardziej kameralne... i mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć z dziewczynami chociaż na chwilę :o

A zatem do zobaczyska!