piątek, 31 sierpnia 2012

Mój program pielęgnacji ver. 9.0

Mały przerywnik w azjatyckiej pielęgnacji.
Odgrzebałam kolejne zapomniane kosmetykiię sobie przerywnik, całe szczęście w małych pojemnościach [travel size :)], którym niedługo ucieknie termin ważności.
Mogłabym dać sobie spokój i wyrzucić, ale z drugiej ręki trochę szkoda.
Dlatego postanowiłam, że raz na jakiś czas zrobię sobie przerwę [z bólem serca, co prawda, tyle cudeniek czeka...] i wprowadzę je do pielęgnacyjnego rytuału.

RANO:
- Eveline, Oczyszczający płyn micelarny 3 w 1
- hydrolat z dzikiej malwy
- serum z witaminą C
- Nuxe Creme Fraiche de Beaute Suractivee, Emulsja do cery normalnej
- Imyss Cantabile Triple Function BB Cream
- puder bambusowy

WIECZOREM:
- oczyszczanie twarzy pianką Missha Creamy Latte Green Tea Cleansing Foam
- serum z lukrecją
- hydrolat z dzikiej malwy
- Nuxe, Masque Frais Hydratant/krem własnej produkcji z ekstraktem z truskawki i olejkiem z drzewa herbacianego - co drugi dzień
- Orientana, Rozmaryn, krem maska pod oczy

Przyznać muszę, że regularne peelingowanie konjac'kiem zupełnie mi nie idzie, bo często zapominam :o. A poza tym testuję sobie też różne peelingi i potrzebna mi "zapuszczona gęba", żebym mogła realnie ocenić działanie zdzieraka.

Może przy kolejnym programie pielęgnacji pójdzie mi lepiej ;)

czwartek, 30 sierpnia 2012

Paznokciowy Projekt Finish: tydzień drugi - MAT


Drugi tydzień zabawy w Project Finish :)
Celem było matowe wykończenie paznokci.
Tym razem wzbiłam się na wyżyny mojej manicurowej kreatywności ;) i stworzyłam pastelowe skittles w zimnych odcieniach.
Z pomocą przyszedł mi top matujący Essence.


Plastic fantastic :D, nie?

środa, 29 sierpnia 2012

Ładne kosmetyki: Holika Holika - Hello Holika Blusher

Witam :)

Czy zdarzyło się Wam kiedyś, iż zapragnęłyście kosmetyku z racji samej jego urody, chociaż tak naprawdę wcale nie był Wam potrzebny [z pominięciem drobnego faktu, że nie ma niepotrzebnych kosmetyków :P].
Hm, nie powiem, że nigdy nie dostałam ślinotoku na widok takich cudeniek jak na przykład te poniżej...

http://www.weloveshopping.com/shop/zoneprincess/HK20000.jpg




http://marikacosmetic.ru/images/holika-holika-hello-holika-kitten-blusher-afacdb-1000%5B1%5D.jpg


Chciałoby się powiedzieć Hello Kitty :P
Prawda, że urocze?
Jak tu się oprzeć...
Lub skusić tylko na jeden, skoro każdy daje inny efekt. Jeden jest rozświetlaczem a drugi różem do policzków.

Może kiedyś sobie taki sprawię... a potem wystawię mu ołtarzyk i będę gapić się godzinami, bo jest tak fajny, że szkoda "psuć" ;) ;) ;) ;) ;)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Skinfood, Potiron au Lait Cream

Opis producenta:

Odświeżający, lekki krem nawilżający zawiera w składzie wyciąg z dyni, który zapobiega utracie wilgoci dodając jednocześnie blasku.
W składzie znajduje się również wyciąg z portulaki zwyczajnej, który nawilża uspokaja i oczyszcza skórę.

Jakiś czas temu [a właściwie to dawno ;)] skuszona niską ceną na aukcji, napędzana wiecznym głodem nowości i pragnieniem testowania oraz znalezienia kosmetyku idealnego kliknęłam sobie zestaw próbek kremu dyniowego od Skinfood.

Swoje w kolejce odleżał, potem, podczas kolejnego remanentu w szafie przypomniałam sobie o nim i postanowiłam wreszcie zużyć.

A wrażenia moje przedstawiają się następująco...

Krem ma bardzo dziwną konsystencję, która nieco mnie przeraziła :o. Na początku myślałam, że po prostu trafiły do mnie przeterminowane próbki, gdyż kosmetyk był zwarty, półprzezroczysty z zawiesiną białych grudek, zupełnie jakby był... ususzony :o
Ostatecznie zdecydowałam się zaryzykować...

W swoim 'ususzeniu' krem okazał się całkiem tłusty. Ma intensywny zapach, który skojarzył mi się z perfumami Heat [Beyonce] i który wyczualny jest dość długo po aplikacji. Z uwagi na konsystencję okazał się dość trudny do rozprowadzenia po skórze. Kiedy wreszcie się z tym uporałam, mogłam stwierdzić, że krem ma dość wyraźne działanie natłuszczające i nawet jakiś czas po nałożeniu czuć było ową tłustość pod palcami/pozostawał film na opuszkach palców.

Nie dane mi było go dłużej testować, gdyż jedna próbka starczyła na jednorazowe użycie [a zazwyczaj wystarcza na 3] i te kilka sztuk, które posiadałam, bardzo szybko zniknęły z mojej kosmetycznej półki. Trochę natłuszcza, ale nawilża słabo, na pewno nie jest to lekki krem, jak twierdzi producent.
Ogólnie rzecz biorąc - nie przypadł mi do gustu i raczej nie polecam. Chyba, że do bardzo suchej skóry.

Cena: ok 50 zł / 50 ml

niedziela, 26 sierpnia 2012

Missha Perfect Cover BB Cream - swatches

Jeszcze kilka słów o Missha Perfect Cover, a właściwie fotek :)
Porównanie trzech odcieni dostępnych w ofercie.

Na fotce poniżej dosłownie kropelka na przezroczystym plastiku. Kolejno # 27, 13 i 21


A tutaj swatch na skórze, światło naturalne.
Kolejno 13, 21 i 27.
Na moje oko kolory i kontrast w miarę wiernie oddane.



Niestety kolor #23 był słabo dopasowany do mojej karnacji, więc próbka poszła w świat, dlatego zabrakło tego koloru na porównaniu.

sobota, 25 sierpnia 2012

Missha Perfect Cover BB Cream #21

Opis producenta:

Doskonale kryjący BB Cream z wysokim filtrem SPF 42/PA+++ szczególnie rekomendowany jest osobom, które:
- wymagają naturalnego efektu
- pragną funkcjonalnego produktu o funkcjach wybielających i przeciwzmarszczkowych
- chcą szybko i bezproblemowo wykonać make-up
- szukają produktu lekkiego i dobrze kryjącego

Missha Perfect Cover doskonale się dopasowuje, wyrównuje koloryt i maskuje wszelkiego rodzaju niedoskonałości cery, takie jak trądzik, naczynka, przebarwienia i cienie pod oczami.

Zawiera składniki nawilżające i uspokajające skórę, a także wybielające i przeciwzmarszczkowe. Wygładza. Nadaje się do każdego typu cery. Posiada wysoki filtr przeciwsłoneczny.


Swoją Misshę kupiłam dość dawno, jeszcze przed założeniem tego bloga.
Jest to bodaj jeden z najpopularniejszych i najłatwiej dostępnych kremów BB na rynku [a kiedy zaczynałam swoją przygodę nie było ich jeszcze tak wiele]. Spotkałam się z opinią, że jest to jeden z kremów polecanych osobom, które zaczynają swoją przygodę z BB, zatem zachęcona pierwszym, pozytywnym wrażeniem po Elemongu, postanowiłam po niego sięgnąć.

Wybrałam odcień 21, jeden z dwóch wtedy obecnych [nr 13 dopiero stawiał pierwsze kroki na rynku]. Na dzień dzisiejszy krem dostępny jest w 5 odcieniach [13,21,23 oraz 27 i 31 wyprodukowane na rynek amerykański].
Pojemnościowo występują dwie wersje - 20ml z "dzióbkiem" i 50ml z pompką.


W moje ręce trafiła wersja druga :)
Rozwiązanie wygodne i higieniczne, aczkolwiek... trzeba uważać. Dozownik na moje standardy wypluwa zbyt duże porcje produktu, choć da się z tym walczyć, np. naciskając pompkę bardzo delikatnie, aby wydobyło się tylko trochę kremu.
Inna sprawa, jak już dobijamy do końcówki opakowania, coraz ciężej jest wydobyć zawartość. Z tym też można sobie poradzić, poprzez "strzepywanie" kosmetyku w kierunku ujścia tubki.
Zatyczka stanowi wygodną podporę i pozwala na stabilne postawienie BB Creamu na półce, dzięki czemu kosmetyk samoczynnie spływa w dół :)

Dobra tyle teorii, Czas przejść do meritum, bo to chyba najbardziej istotne :)
Zatem... uwaga - straszę.
Moja naked face poniżej. Jak widać, sporo problemów, jest co ukrywać pod tapetą ;)


Nakładamy.
Kosmetyk jest dosyć jasny, na moje oko jaśniejszy niż większość drogeryjnych podkładów. Pachnie jak... mydło o_O. No taki jakiś mało wyszukany ma zapach ;). I to dość intensywny. Całe szczęście po aplikacji się ulatnia.


Blendujemy.
Missha Perfect Cover ma dość gęstą konsystencję, niby nie robi większych problemów przy smarowaniu, ale mam wrażenie, że jest trochę tępa i mogłaby aplikować się ciut lepiej. Polecam ją raczej wklepywać niż smarować, bo zostawia smugi. Trzeba też uważać z ilością i budowaniem krycia, bo będzie widoczna [jak u mnie w okolicach żuchwy].

Efekt końcowy.
Moim zdaniem przyjemny :). Stopień krycia określiłabym raczej jako średni a nie perfect, ale w ogólnym rozrachunku wypada nieźle. Krem ładnie ukrywa pory i ujednolica koloryt cery, drobne niedoskonałości zostają zakamuflowane. Dopasowuje się do kolorytu skóry, choć mam wrażenie, że z czasem trochę ciemnieje. Po wyjęciu z opakowania wydaje się być neutralnym beżem, ale podczas noszenia ujawnia różowe tony. Dla mnie to nie ma jakiegoś dużego znaczenia, krem na tyle się wpasowuje, że nie odcina się od szyi i nie wyglądam jak świnka ;)

Jak większość azjatyckich BB Creamów tak i Missha pozostawia na skórze glow, ten efekt zdrowej, nawilżonej skóry. Ja nie przepadam za tym, więc matuję pudrem bambusowym.
Moim zdaniem krem ma dobrą trwałość i nie znika z twarzy w ciągu dnia. Lekko wygładza powierzchnię skóry. Trzeba uważać, bo podkreśla suche skórki. Natomiast nie zauważyłam, aby gromadził się w zmarszczkach.

O właściwościach przeciwzmarszczkowych czy wybielających się nie wypowiem, bo szczerze mówiąc nie obserwowałam tego dokładnie.

Nie wiem, czy to kaprysy kremu, czy też mojej cery, ale gdy jakiś czas temu go używałam, nie zrobił mi żadnej krzywdy, natomiast przy drugim podejściu [zmieniam BB co jakiś czas] chyba mnie zapchał.

Ogólnie rzecz biorąc krem jest niezły, choć nie jest ideałem.

Cena: ok 45 zł / 50ml



piątek, 24 sierpnia 2012

Sensique, Strong & Trendy Nails nr 144

Opis producenta:

Lakiery do paznokci bez toluenu i formaldehydu. Nowoczesna formuła tefpoly:
- przedłuża trwałość lakieru,
- pogłębia intensywność koloru,
- zapewnia efekt szklanego połysku.
Dostępne w 30 kolorach.


Lakier ów trafił do mojej kolekcji jakiś czas temu, kiedy zorientowałam się, że brakuje mi klasycznej, kremowej czerwieni. Wybór padł właśnie na Sensique, gdyż ich produkt wydawał mi się najbardziej odpowiadać moim oczekiwaniom, przynajmniej pod względem koloru :)

Buteleczkę ma zgrabną, smukłą i naprawdę estetyczną, jej design mi się podoba.
Pędzelek na dość długiej rączce, sam też ciut przydługi [co wymusza wysokość butelki], ale o dziwo całkiem wygodnie mi się nim operowało. Spodziewałam się pozalewanych skórek i ogólnie masakry, tym bardziej, że kolor mocno kontrastowy, a tu miła niespodzianka :)


Sam lakier jest dość rzadki, ale, o dziwo!, kryje w zasadzie po jednej warstwie. Ja tradycyjnie dałam dwie. Przy dokładnych oględzinach widać trochę końcówki. Nie robi smug ani prześwitów, czego obawiałam się po lakierze kremowym. Pięknie rozlewa się po płytce i wyrównuje grubość tam, gdzie nałożymy co trochę za dużo. Podczas malowania można zrobić niewielkie korekty bez obawy, że zniszczy się cały manicure.
Wysycha szybko i na twardo, chociaż wiadomo, że nie należy od razu brać się za inwazyjne roboty domowe ;).


Kolor to naprawdę piękna, urzekająca, głęboka, klasyczna czerwień. Moim zdaniem neutralna, być może przesunięta lekko w stronę błękitu. Dość ciemna, ale nieprzesadnie. Bardzo elegancka.
Lakier nadaje paznokciom także bardzo wysoki połysk.
Na paznokciach jest ciut jaśniejszy, niż w buteleczce, aczkolwiek różnica jest w sumie minimalna.

I jeszcze fotka z flashem :)


Cena: 6 zł / 8ml

czwartek, 23 sierpnia 2012

Paznokciowy Projekt Finnish: tydzień pierwszy - CREAM


Jakiś czas temu pisałam, że postanowiłam wziąć udział w jednej z blogowych zabaw, których autorką jest Kamila z bloga Lakierowe Love o nazwie Projekt Finnish :)

Pierwszy tydzień zakłada wykonanie manicure lakierem o kremowym wykończeniu.
Po długim deliberowaniu nad moim pudełkiem z lakierami ostateczny wybór padł na Sensique o numerze 144, który jest piękną, soczystą, klasyczną czerwienią.



I w zasadzie... tyle ode mnie :o
Widziałam, że Dziewczyny tworzą fantazyjne cuda na paznokciach. Zazdroszczę umiejętności, lecz sama tak nie potrafię, dlatego u mnie spodziewajcie się raczej surowych, niewymyślnych mani ^.^'

A jutro napiszę Wam kilka słów o samym lakierze, który gra główną [i jedyną :P] rolę w dzisiejszym poscie :).

środa, 22 sierpnia 2012

Essence, MarbleMania Eyeshadow, 03 Swirl it, baby!

Dziś notka o bohaterze ostatniej akcji, czyli cieniu, którym zrobiłam ostatnio pokazywany makijaż :)

A oto i jest - zakręcony Swirl It, Baby!


Opis producenta:

Intensywne, jasne i wielowymiarowe efekty: wypiekane, trójkolorowe cienie z dużą ilością perłowych pigmentów gwarantują efekt wow! na twoich oczach. Cienie charakteryzują się niesamowitym marmurkowym wyglądem. Można jest stosować na sucho bądź mokro. Dostępne w trzech kolorach.



Cień pochodzi z limitowanej edycji o nazwie Marble Mania.
Pierwotnie, kiedy obejrzałam stand, nie zwróciłam specjalnej uwagi na cienie, ale po jakimś czasie zaczęłam bić się z myślami, czy przypadkiem nie powinnam uważniej się im przyjrzeć... Zrobiłam jeszcze jedn podejście, i kolejne... cały czas szukając uzasadnienia do NIE KUPOWANIA tego produktu... Jak widać, nie znalazłam i cień trafił w moje łapki :)

Opakowanie w kształcie dysku, z wieczkiem ozdobionym srebrnymi napisami, estetyczne, wygodne i poręczne :)
Same cienie są niepowtarzalne, jeśli chodzi o wzór na powierzchni, jak to bywa z marmurkami.
Jak w opisie - wypiekane.

Wybrałam wersję, którą można w skrócie nazwać różową. Zastanawiałam się jeszcze nad brązem, ale... ostatecznie nie wzięłam, bo kosmetyki dawały bardzo podobne efekty. Kolorystycznie też. No właśnie, bo...

... różowy tak naprawdę wcale nie jest różowy ;)
W opakowaniu dominującym kolorem jest dość ciemny, nieco zgaszony róż przełamany mauve z czarnymi żyłkami.
Natomiast na skórze... to zupełnie inny kolor :P


Po lewej swatch zrobiony przede wszystkim różowym pigmentem, po prawej - z uwzględnieniem najciemniejszego rejonu cienia, a na górze - średnia statystyczna ;)
Jak widać pierwsze wrażenie może bardzo mylić. Spektrum barw, jakie możemy otrzymać dzięki jego użyciu jest naprawdę szerokie :). Od takiego mętnego beżo-różu do mrocznego, przydymionego brązu.

Bardzo dobrze się blenduje, ma przyjemną konsystencję. I tę niewątpliwą zaletę, że wszystkie kolory mamy w jednym miejscu, więc nie trzeba szukać kolorów do łączenia ;). Aby uzyskać łagodne przejścia, wystarczy odpowiednio pomiziać pędzlem po powierzchni, by stopniować kolor :)

W rozproszonym świetle dziennym cień daje efekt tafli, takiej lekko metalicznej. I opalizuje na złoto :). Ten efekt bardzo mnie zaskoczył, ale pod niektórymi kątami owo złotko jest bardzo widoczne [np. na wczorajszym makijażu :)].

Natomiast jeśli na skórę nim pomalowaną skierujemy ostre światło...


... rozkwitnie on tysiącem iskierek, przepięknie rozświetlając oko :)

Jak już wspomniałam, jest to cień wypiekany.
I bardzo mnie zaskoczył! Zazwyczaj takie cienie mocno pylą przy zgarnianiu na pędzel i dość mocno osypują przy aplikacji na skórę, a tu nic. Przyjemnie się je nakłada, a po wszystkim nie trzeba walczyć z pandą pod oczami :)
I jeszcze jedna fajna rzecz - cień nie zawiera brokatowych drobin. To raczej rozświetlający pyłek, bardziej shimmer, dyskretny i uroczy.

Limitka ta weszła dość dawno, ale z tego co wiem, można jeszcze trafić na nią w Tesco Extra lub na wyprzedaży w Naturze.

Cena: 11,99 zł / 1,5g

I co? Uwierzyłybyście, że makijaż z poprzedniego posta to efekt tego różowego ancymonka ;)???

wtorek, 21 sierpnia 2012

Oczko - odsłona 8

Makijaż zmalowany praktycznie jednym cieniem, nie licząc odrobiny półtransparentnej, matowej bieli pod łukiem brwiowym.








poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Nuxe, Creme Nirvanesque, krem przeciwzmarszczkowy na pierwsze zmarszczki

Jakiś czas temu w lokalnej aptece natknęłam się na dermokonsultacje prowadzone przez Nuxe, na których dostałam próbki paru kremów :)

Kosmetyki te kusiły mnie już od bardzo dawna, dlatego tym bardziej ucieszyłam się z tego prezenciku, bo dawał mi on możliwość poznania produktu bez konieczności zakupu. Po spektakularnej wtopie w kremem Etincelante nie uśmiechało mi się wydawać kolejnej stówy na produkt, który zupełnie się nie sprawdził.

Dziś będzie parę słów o jednym z produktów, którego kilka próbek otrzymałam do przetestowania - Creme Nirvanesque.

Opis producenta:

Krem na bazie wyciągu z ziaren niebieskiego lotosu, maku polnego oraz korzenia prawoślazu (aktywne składniki opatentowane przez markę NUXE). Ta nowatorska pielęgnacja redukuje pierwsze zmarszczki działając precyzyjnie w miejscu ich powstawania. Spektakularny efekt wygładzenia i rozkurczenia uzyskuje się dzięki zmniejszeniu mikronaprężeń tkanek skórnych. Kompleks Calmosensine intensywnie odpręża, jednocześnie stymulując syntezę endorfin ("hormony szczęścia"). Niewiarygodnie aksamitna (dzięki szarłatowi - roślinie pokrytej puchem) konsystencja sprawia, że posmarowana skóra staje się ekstremalnie delikatna i natychmiast wygładzona.
Twarz jest olśniewająca i rozpromieniona szczęściem "Nirvanesque". Małe i duże zmarszczki znikają na długo.

Sposób użycia: Nakładać rano i/lub wieczorem na oczyszczoną twarz i szyję.



A oto moja opinia o produkcie, bo w sumie nawet nie recenzja, ale postanowiłam się podzielić swoimi spostrzeżeniami.

Krem ma przyjemną, lekką konsystencję i kolor bieli złamanej ecru. Dodatkowo posiada przepiękny zapach, który przypomina mi woń białej róży. Po aplikacji ulatnia się [ciut szkoda, chciałabym mieć takie perfumy...], więc nie będzie przeszkadzał co wrażliwszym nosom :).
W działaniu przyjemnie nawilża i lekko natłuszcza. Po nałożeniu czuć wyraźne wygładzenie powierzchni skóry. Daje jej ukojenie i nadaje sprężystość. Rano twarz jest wypoczęta, wygląda dobrze. Nie odnotowałam reakcji niepożądanych [podrażnienie, wypryski]. Co do jego działania na zmarszczki, to się nie wypowiem, bo oczywiście czas użytkowania był o wiele za krótki.
Jest wydajny.
Mimo dość krótkiej przygody zdążyłam go polubić :).

Cena: ok 100 zł / 50ml

sobota, 18 sierpnia 2012

Ziaja, Sopot SPA, Peeling myjący z mikrogranulkami

Opis producenta:

ZIAJA SOPOT SPA peeling myjący z mikrogranulkami receptura młodości: solanka sopocka, hydro-retinol, Porphyra umbilicalis, Enteromorpha compressa, Laminaria digitata hydromasaż spa nieregularne kształty mikrogranulek

Działanie:

Delikatnie myje i masuje skórę.
Złuszcza zrogowaciałą warstwę naskórka.
Pobudza krążenie dotleniając komórki skóry.
Przywraca skórze naturalną gładkość i miękkość.

Sposób użycia:
Peeling nanieść na zwilżoną skórę ciała, następnie kolistymi ruchami masować ciało. Spłukać ciepłą wodą, stosować 2-3 razy w tygodniu. Polecany szczególnie przed stosowaniem preparatów wyszczuplających lub brązujących.




Jakiś czas temu pudełeczko tego kosmetyku znalazło się z mojej łazience i niedawno udało mi się je wreszcie zużyć :o
Dziś podzielę się wrażeniami ze stosowania :)







Opakowanie zwykłe, estetyczne, proste i poręczne, kształtem charakterystyczne dla Ziai. Kolorystyka nawiązuje do skojarzeń z wodą, niebiesko-biała, przyjemna dla oka. Napisy trwałe, nie zdzierają się z powierzchni :). Łatwo się otwiera, wydobycie zawartości nie sprawia problemu.




W środku znajdziemy emulsję o białym zabarwieniu, w której wyraźnie widać niebieskie kropeczki. Konsystencja taka na pograniczu stężałej galarety połączonej z budyniem - innymi słowy - glutowata - niezbyt przypadła mi do gustu. Taka postać kosmetyki sprawia, że ciut trudno się z nią uporać przy wyjmowaniu z opakowania.
Drobinki zdzierające to faktycznie mikrodrobinki, przypominają miałki piasek. Jest ich sporo, jednakże siła ścierania jest tak jak one - mikro. W mojej opinii nie peelingują one wystarczająco, wolę mocniejsze zdzieraki.
Jest to raczej opcja dla osób z delikatną skórą, nie tolerującą zbyt ostrego tarcia.

Po rozsmarowaniu na wilgotnej skórze kosmetyk jakby mocniej się emulguje, nabiera mocno białej barwy i mocno gęstnieje, robiąc się tępy przy masowaniu. Potrzeba dodać więcej wody, aby uzyskać pożądany poślizg, a jednocześnie uważać, aby nie zmyć granulek, gdy da się jej za dużo.

Skóra po zabiegu pozostaje odświeżona, jest gładsza, miła i miękka w dotyku, acz... jak już wspominałam, wolę mocniejsze złuszczanie i czegoś mi w nim brakuje.



Podczas zabiegu towarzyszy nam przyjemny zapach, jak nietrudno się domyślić, z grupy woni morskich, 'niebieskich'.

W moim odczuciu jest średnio wydajny, z uwagi na mały rozmiar granulek, często musiałam dobierać drugą porcję, aby dokładnie złuszczyć naskórek.

Peeling znaleźć można praktycznie wszędzie, jest ogólnodostępny :)

Skład ======>

Cena: ok 12 zł / 200ml


piątek, 17 sierpnia 2012

Hydrolat bławatkowy - recenzja

Ostatnio przerzuciłam się na pielęgnację złożoną niemal wyłącznie z kosmetyków pochodzenia południowo-koreańskiego. Ale jeszcze do niedawna moje programy pielęgnacyjne oparte były o kosmetyki naturalne. Jednym z elementów takiego rytuału był hydrolat. I dziś chciałabym opisać swoje wrażenia ze stosowania jednego z nich. A mowa o jego bławatkowej odmianie :)

Opis producenta:

Hydrolat uzyskany w wyniku destylacji kwiatów bławatka (chabru) Centaurea cyanus L.
Kwiaty bławatka są bogate w sole mineralne (ok. 10%), a szczególnie w mangan, zawierają także pektyny, kwasy organiczne i niewielkie ilości garbników. Najcenniejszymi składnikami rośliny są polifenole: flawonoidy i niebieskie barwniki cyjanina i pelargina zaliczane do antocyjan.
Flawonoidy i antocyjany są substancjami chroniącymi rośliny, których fizjologia jest tak ściśle związana z ze światłem słonecznym (fotosynteza), przed czynnikami środowiska zewnętrznego - głównie przed drobnoustrojami chorobotwórczymi i promieniowaniem ultrafioletowym. Mają one właściwości fotoochronne i antyoksydacyjne.
Zastosowane w preparatch kosmetycznych działają ponadto przeciwobrzękowo, przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie i ściągająco.
Kwiaty bławatka pojawiły się we francuskiej Pharmacopei w 1884 roku i były z powodzeniem stosowane w stanach zapalnych oczu.
Hydrolat bławatkowy działa antyoksydacyjnie, antyseptycznie, łagodząco, zmiękczająco i lekko ściągająco.

Hydrolat można stosować w formie samodzielnego toniku.
Sposób użycia: spryskać hydrolatem twarz, szyję i dekolt, a po chwili jego nadmiar zetrzeć płatkiem kosmetycznym.

Substancje aktywne: flawonoidy; cyjanina i pelargina (antocyjany); mangan, potas i magnez (sole mineralne); pektyny; kwasy organiczne.

Aplikacja: dla wszystkich rodzajów cer, a szczególnie wrażliwych i skłonnych do podrażnień, w preparatach (toniki, kremy, sera) do twarzy, ciała i skóry głowy o działaniu antyoksydacyjnym, przeciwzapalnym, przeciwbakteryjnym, ściągającym i zmiękczającym.
Sugerowane stężenie: 5-100 %
Ciężar właściwy: 1 g/ml
pH: 5,7
Stabilny pomiędzy: 4,0 - 7,0 pH
Rozpuszczalność: całkowicie rozpuszczalny w wodzie, etanolu i glikolu propylenowym.
Przechowywanie: w szczelnie zamkniętych pojemnikach w temperaturze pomiędzy 10 a 25 st. C. Chronić przed dostępem bezpośredniego światła i wilgoci.



Podczas zakupów wrzuciłam do koszyka najmniejszą pojemność hydrolatu - 50ml, gdyż chciałam potestować sobie różne produkty, bez konieczności długookresowego stosowania produktu [ja zwykle, kusi wiele innych].
Otrzymałam niewielką buteleczkę z brązowego szkła, taką apteczną, zwyczajną, opatrzoną papierową etykietą samoprzylepną. Standard :)
Przelałam go do buteleczki za atomizerem, aby najefektywniej wykorzystać całą zawartość :). Szkoda, by marnowała się w nasączonych wacikach.

Sam hydrolat ma postać wody o lekko słomkowym zabarwieniu. Dla mnie nie miał konkretnego zapachu [albo nie pamiętam], na pewno nic kojarzącego się z chabrami.

Namiętnie, dzień w dzień, rano i wieczorem, rozpylając delikatną mgiełkę i lekko masując skórę, zażywałam leczniczej mocy hydrolatu...
Eeee, chwileczkę, zaraz, zaraz... Jakiej mocy?

Ano właśnie, bo chociaż zużyłam całą flaszkę i trwało to dobrych kilka tygodni, żadnych efektów nie zauważyłam. Paszcza była jaka była. Ani bardziej miękka, ani mniej podatna na niespodzianki, ani specjalnie ukojona. No może odrobinę. Już tak na siłę się doszukuję ;).
O tyle dobrze, że nie zrobił też nic złego :)

Ciekawa jestem czy ten sam typ hydrolatu z innych stron oferujących ten produkt działa lepiej. Macie doświadczenia?

I to by było na tyle.

Cena: ok 4 zł/50ml

czwartek, 16 sierpnia 2012

Z cyklu: comiesięczne marudzenie...

Dziś mam mało kreatywny dzień, więc merytorycznej notki nie będzie :o.
Muszę uporać się ze zdjęciami - znowu nagromadziło mi się ich sporo na dysku i muszę je przynajmniej pozmniejszać [bo zajmują strasznie dużo przestrzeni dyskowej] i pokatalogować. Póki co mam chaos nie z tej ziemi.

Dzień w ogóle jakiś taki rozwalony, miałam zaplanowanych mnóstwo drobiazgów, a nie zrobiłam kompletnie nic.

W dodatku kolejny pająk grasuje mi po domu i oczywiście na swoje stanowisko wybrał sobie miejsce nad moim komputerem o_O. Już kolejny raz takie coś mi się przytrafia :/. Może jutro sobie pójdzie...

Dobra. Dosyć marudzenia ;). Idę porządkować dysk i poszaleć na ebayu.
I zjeść kanapki z pomidorem [prosto z działki,mniam mniam]. Lubicie? ;)

środa, 15 sierpnia 2012

Catrice, Limited Edition - Fabulous 40ties

Catrice nie kazało długo czekać na szczegóły kolejnej kolekcji limitowanych kosmetyków [choć po tym, jak wyciekły zapowiedzi kilku kolejnych limitek nie są one zaskoczeniem] .
Właśnie w sieci pojawiły się dokładne informacje o Fabulous 40ties, która zawierać będzie:

- dwie paletki cieni "czwórek"


- eyebrow lifter czyli rozświetlacz pod łuk brwiowy


- żel do modelowania brwi


- nabłyszczający top do ust [czyli bezbarwny błyszczyk :P]


- cztery pomadki :)


- koralowy róż do policzków


- i lakiery do paznokci



Kolekcja stonowana, powiedziałabym klasyczna i... piękna w swej prostocie. Połączenie beżu/nude, brązu i różnych odcieni czerwieni - jakże uniwersalne, w zasadzie nadaje się dla każdego. Spodobały mi się i paletki [szczególnie wersja druga na zdjęciu] i żel do brwi [na nielicznych foto z makijażem widać, jak bardzo są niesforne]. Rozświetlacz pod łuk to moim zdaniem ciut zbędny gadżet, jak i bezbarwny błyszczyk, ale ten drugi zgarnęłabym choćby dla samego opakowania :D [choć nie wiem, czy ostatecznie to zrobię, bo ani mi to potrzebne, a i istnieją tańsze alternatywy].
Łakomym okiem patrzę także na pomadki [o zgrozo! przy moim problemie ze zużywaniem] i najchętniej przygarnęłabym wszystkie cztery. A jeśli nie, to minimum nude [ja i nude???] oraz głęboką czerwień, czyli 01 i 04.
Róż też ładnie się do mnie z tych zdjęć uśmiecha :) i naprawdę tylko resztka zdrowego rozsądku mnie powstrzymuje przed chęcią zakupu [acz nie wiem, co okaże się silniejsze, gdy zjawię się przy standzie :P]. O ile oczywiście limitka do nas dotrze...

Tyle ode mnie. A czy Wam też się podoba?

wtorek, 14 sierpnia 2012

Trendy w kosmetyce: BB Creamy

Jako kosmetykomaniaczka siłą rzeczy obserwuję to, co dzieje się na rynku, który podobnie jak moda ulega pewnym trendom lub tak technika - idzie z duchem czasu.

W związku z tym postanowiłam podzielić się z Wami moimi przemyśleniami w tym temacie i od czasu do czasu na blogu pojawiać się będzie właśnie taki post :)

A dziś, zgodnie z tytułem, będzie o BB Creamach.


Te z Was, które czytają mnie od dawna lub przejrzały bloga dokładniej, wiedzą, że jestem wielką fanką BB Creamów i temat zgłębiam całkiem długo.

Pierwszy raz z tym pojęciem zetknęłam się w 2008 roku. Temat zaciekawił mnie na tyle, że trzymałam rękę na pulsie i z każdym tygodniem coraz bardziej chciałam spróbować tego cuda.
Kiedy to wreszcie zdobyłam się na odwagę, by dokonać zakupów na ebay [wtedy wszelkie Paypale i inne takie były totalną magią :P], jednym z pierwszych produktów, jakie zakupiłam, był właśnie BB Cream :)

Od tamtej pory częściej lub rzadziej używany, kosmetyk gości w mojej łazience na stałe w co najmniej kilku wersjach :)

Ale dziś nie o tym :]

Otóż ostatnio pojęcie BB Cream stało się bardzo popularne i dziś nie ma chyba osoby, która by go nie kojarzyła. Reklamy w tv, ogłoszenia w gazetach aż krzyczą.

O tym, czym jest BB Cream, pisałam szerzej już tutaj. Dla przypomnienia - pierwszy krem BB powstał w Niemczech i został stworzony przez Dr Schrammek [nota bene marka istnieje do dziś i niedawno wypuściła nową linię BB Creamów], a podchwycony w Azji, szczególnie przez Koreańczyków i Japończyków.

Od jakiegoś czasu [jakieś 1,5 - 2lata temu] dochodziły mnie słuchy, że swoje kremy BB wypuściły takie formy jak Shiseido, Kanebo czy L'oreal, ale były one dostępne również tylko na azjatyckim rynku.

Dziś mania BB opanowuje Europę. Mamy już krem Garniera, Maybelline, Vichy... Do gry wchodzą także polskie firmy takie jak Bielenda czy Eris.

Jednakże...w tym miejscu chciałabym zwrócić uwagę na pewną pułapkę. O ile niektóre produkty zostały stworzone od podstaw i są prawdziwą nowością, o tyle inne okazują się być starym produktem włożonym w nowe opakowanie z modną nazwą.
Tak właśnie było w przypadku kremu tonującego Maybelline [rynek amerykański]. Doszły mnie też opinie, iż podobnie sprawa ma się z kremem BB Bielendy [aczkolwiek nie potwierdzę, nie miałam styczności z tym kremem przed zmianami].

Inna sprawa - BB Cream to skrót od Blemish Balm Cream, czyli w założeniu ma to być kosmetyk na niedoskonałości, który złagodzi i zniweluje skazy na naszej skórze.
W przypadku Garniera czy Maybelline przewrotnie wykorzystano skrót BB [od Beauty Balm], przez co może wprowadzać w błąd odbiorców, którzy mogą pomyśleć, że mają do czynienia z prawdziwym BB Creamem.

Jeszcze inna kwestia to składy. Prawdziwe BB, te z Korei na przykład, mają w sobie dużo dobroci - ekstrakty ziołowe, owocowe, dobroczynne olejki i inne substancje aktywne odżywiające skórę.
A te nowości na rynku... już niekoniecznie. O ile do kremu z Bielendy nie mogę się przyczepić [w sumie firma i tak robi całkiem niezłe kosmetyki], to Garnier woła o pomstę do nieba, bo nie ma tam nic prócz chemicznej szpachli :/. Nie oznacza to, że wszystkie europejskie BB będą kiepskie [bo i te z Azji zdarzają się słabe], ale osobiście denerwuje mnie fakt, że wykorzystuje się renomę danego produktu i wciska się nabywcom kit. Skoro sięga się po gotowca, producent chociaż trochę mógłby się postarać i stworzyć produkt inspirowany oryginałem zgodnie z jego ideą, a nie tylko z nazwy.
Rozumiem, że niektórym osobom będzie odpowiadać i pasować to,co znajdą na drogeryjnych półkach, jednakże do mnie silniej przemawia zawartość :]

No dobra, dosyć tych żali ;)
Moda na BB Creamy dopadła Europę. Testowałyście już? [choć osobiście namawiam do spróbowania oryginałów :)]. Jakie są Wasze odczucia? Macie porównanie?

Ciekawe, które marki w następnej kolejności pochwalą się kremem BB :)
Obstawiajcie :)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Laminowanie włosów

W blogosferze nowy hit ;)
Jako [obecnie w stanie lekkiego uśpienia?] włosomaniaczka nie mogłam przejść obok niego obojętnie, zatem dzisiaj kilka słów o tym.

A chodzi o laminowanie włosów żelatyną, o którym można było poczytać na blogu Anwen.

A na czym polega ta metoda?
To proste :)

Potrzebujemy:
- 1 łyżki żelatyny spożywczej
- 2-3 łyżki gorącej wody
- ok. 1 łyżki odżywki lub maski do włosów

Wykonanie:
- rozpuścić żelatynę w gorącej wodzie i pozostawić do ostygnięcia
- po wystudzeniu dodać odżywkę
- miksturę nałożyć na umyte, wilgotne włosy, założyć czepek i ręcznik
- spłukać po 45 minutach [czas można nieco wydłużyć lub skrócić :)]

Gotowe :)

Rezultaty? Indywidualne ;)
Zazwyczaj wzmocnienie połysku, wygładzenie powierzchni włosa i zwiększenie mięsistości. Efekt utrzymuje się do ok. 4 myć, potem zabieg powinno się powtórzyć.

Sama jeszcze nie próbowałam, ale ten patent diabelnie mnie kusi.
Z pewnością przetestuję, jak tylko znajdę dłuższą chwilę, bo metoda jest mimo prostoty ciut czasochłonna :o

A czy Wy już testujecie? Skusicie się? Czy ten wynalazek jednak nie jest dla Was?

niedziela, 12 sierpnia 2012

Nie wychodzę z domu bez pomalowanych ust


Któregoś pięknego wieczoru, całkiem zresztą niedawno, podczas porządkowania zbiorów kolorówki, dopadła mnie mała refleksja.
Otóż... mimo tego, że relatywnie mało mam produktów do upiększania ust, to w zasadzie bardziej mam je dla samego posiadania, a praktycznie ich nie używam. Jakoś nie nawykłam do malowania ust. Zatem leżą sobie te moje biedne szmineczki grzecznie w szufladce i leci im termin przydatności :(. A szkoda, bo mi się podobają, inaczej bym ich nie kupiła ;)

Dlatego powzięłam postanowienie i od dnia jutrzejszego postaram się codziennie, sumiennie kolorować usta :). Jeśli nie pomadką, to choćby błyszczykiem, których też mam kilka :).
Mini akcji nadałam nazwę " Nie wychodzę z domu bez pomalowanych ust" :)

A jak wygląda sprawa u Was? Malujecie usta na co dzień, czy równie sporadycznie, co ja?

sobota, 11 sierpnia 2012

Mypa, Aloe Vera, Odżywczy szampon do włosów tłustych u nasady i suchych na końcach [Repairing Shampoo]

Opis producenta:

Zawiera 40% aloesu, filtr UV, panthenol i witaminę B3. Szampon stworzony specjalnie do włosów z tendencją do przetłuszczania się. Jego łagodne właściwości myjące przywracają skórze głowy jej naturalną równowagę. Ekstrakty ziołowe z chmielu, rumianku, melisy, kozłka lekarskiego, jemioły, kopru wzłoskiego i krwawnika pospolitego rewitalizują włosy i nadają im miękkość, objętość i naturalną świeżość.

Sposób użycia:
Delikatnie wmasować szampon w mokre włosy i starannie spłukać.


Do zakupu tego szamponu zachęciły mnie owszem, obietnice producenta - bo poparte były w 100% składem. Bardzo obiecująco wyglądał ów aloes i inne wyciągi roślinne, dlatego bez żalu wydałam kwotę większą niż zazwyczaj na tego typu kosmetyk :)

Opakowanie jak widać - proste, poręczne, zamykane na wieczko, pod którym kryje się niewielki otwór. Dobrze dozuje kosmetyk, podczas aplikacji nie wylewa się za dużo.

Szampon okazał się być średnio-gęsty w konsystencji, o białej, perlistej barwie. Zapach przyjemny dla nosa. Bardzo dobrze się pieni taką gęstą, kremową pianą i całkiem porządnie oczyszcza włosy. Nie miał problemu z domyciem oleju kokosowego czy migdałowego. Włosy podczas mycia stają się bardzo miękkie.

A co do efektów...
Zauważyłam, że pozostawiał włosy gładkie sypkie, przyjemne w dotyku, wygładzone. Miałam wrażenie, że faktycznie były lepiej nawilżone niż po innych szamponach. Miały też ładny połysk. Przy rozczesywaniu włosy stawiały lekki opór = końcówki nieco splątane, ale wystarczyły trzy pociągnięcia grzebienia, aby pozbyć się problemu :)

Jeśli chodzi o jego główne działanie, to nie zauważyłam, aby w jakikolwiek sposób wpływał na unormowanie pracy skóry głowy. Ale w zasadzie nawet tego nie oczekiwałam. Jakoś nie przekonują mnie 'wielofunkcyjne' produkty.

Ogólnie rzecz biorąc kosmetyk uważam za dobry i na pewno wyróżniał się naprawdę dobrym składem na tle innych tego typu produktów.



Szkoda, że został wycofany ze sprzedaży [był dostępny na wyłączność w drogeriach Natura] - zastąpiła go seria Natur Vital,którą pewnie przetestuję niedługo.

Cena: ok. 20 zł / 300 ml

piątek, 10 sierpnia 2012

Mój program pielęgnacji ver. 8.1

Nastąpiły pewne zmiany w dotychczasowym rytuale, choć sporo elementów pozostaje takich samych. Postanowiłam dodać do pielęgnacji zestaw Etude House Aqua Cure, który zastąpi dotychczas stosowane trochę losowo i mało regularnie kosmetyki nawilżające.

RANO:
- Eveline, Oczyszczający płyn micelarny 3 w 1
- tonik Etude House Aqua Cure
- serum z witaminą C
- serum BRTC Pore Tightener
- Etude House Aqua Cure Emulsion
- Orientana, Rozmaryn, krem maska pod oczy
- Laneige Snow BB Cream [i koncówka Iope Repair]
- puder bambusowy


WIECZOREM:
- oczyszczanie twarzy pianką Missha Creamy Latte Green Tea Cleansing Foam
- peeling gąbką konjac
- serum z lukrecją
- tonik Etude House Aqua Cure
- BRTC Overnight Pore Tightener na miejsca problematyczne
- Etude House Aqua Cure Cream
- Orientana, Rozmaryn, krem maska pod oczy


Kontynuuję też intensywną kurację maseczkami:
- Missha Tornado Ampule Mask White Clay
- Uguisu
- błoto termalne z oligoelementami
- sheet masks [różne rodzaje]
- i inne dziwne sleeping packi :)

= peeling z nasion czarnej porzeczki



Zatem trochę testów przede mną :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Paznokciowy Projekt Finnish

Do tej pory nigdy nie brałam udziału w blogowych zabawach. Często spowodowane jest to prozaicznym brakiem czasu na wykonywanie pracochłonnych prac z dziedziny makijażu czy temu podobnych. Ale postanowiłam to zmienić i przyłączyć się do akcji organizowanej przez Lakierowe Love [kkamilaa.blogspot.com]. Zabawa polegać będzie na malowaniu tydzień po tygodniu paznokci lakierami o odpowiednim wykończeniu :)



Tydzień 1: wykończenie kremowe
Tydzień 2: wykończenie matowe
Tydzień 3: wykończenie brokatowe
Tydzień 4: wykończenie typu shimmer
Tydzień 5: wykończenie perłowe, metaliczne lub oba (do wyboru)
Tydzień 6: wykończenie pękające
Tydzień 7: wykończenie holograficzne, flakies lub oba (do wyboru)

Zaczynamy 20 sierpnia :)
Dołączycie?